MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Oszustwa za parawanem szaleństwa

Agnieszka OGONEK

Głośno się o nim zrobiło ostatnio w ogólnopolskich mediach. Zarzuca mu się przestępstwa popełnione w całym kraju. Pierwszych oszust dopuścił się w województwie świętokrzyskim. Naraził skarb państwa na kilka milionów zł strat. Poszukiwany jest listem gończym przez 11 prokuratur. I oskarżonym w procesie, toczącym się przed kieleckim Sądem Okręgowym, który wysłał go na... leczenie psychiatryczne. Od dwóch lat sąd czeka, aż oskarżony "ozdrowieje".

Zakładał firmy w całej Polsce, był prezesem, właścicielem kilku przedsiębiorstw. Handlował mięsem, wytwarzał wody gazowane, miał rozlewnię piwa, sprzedawał płody rolne, paliwo. Oszukiwał zwykłych ludzi, firmy i skarb państwa na grube miliony. Poszukiwano go listem gończym. Przez sześć lat ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Temida go jednak nie dopadła. Podobno ma schizofrenię. Jest niepoczytalny. A tym samym - bezkarny.

Krzysztof Majewski ma 44 lata. Młodą żonę i puste konto. Co zrobił z pieniędzmi, które defraudował od połowy lat 90., nikt nie wie. Oszukiwał nie tylko kontrahentów i wspólników w interesach. Naciągnął kilkanaście prywatnych hurtowni, sklepów, państwowych przedsiębiorstw. Upominają się o niego urzędy skarbowe w różnych częściach Polski za niezapłacone podatki. Szukają go dawni podwładni, którzy po czasie zorientowali się, że ich szef nie płacił za nich świadczeń do ZUS, a umowy o pracę, jakie z nimi zawierał, niewiele były warte. Jego losem interesuje się 11 prokuratur i trzy sądy...

Zaczęło się 10 lat temu. Pierwszy akt oskarżenia przeciwko Majewskiemu sporządzono w Pińczowie.

Mięsny interes

Na początku lat 90. w Koszycach i okolicy Krzysztof Majewski uważany był za poważnego biznesmena. Prowadził rozlewnię piwa, potem zabrał się za wytwarzanie wód gazowanych. Nie wyszło mu. Zajął się więc skupem żywca, handlem mięsem. Jego firma była w okolicy dobrze znana. Kupował mięso od indywidualnych rolników i państwowych ubojni. Z płatnościami za towar wywiązywał się różnie. Ale wydawał się wiarygodny, więc hodowcy trzody cierpliwie czekali. Majewski działalność rozwijał. Zatrudnił 60 osób. Postanowił wynająć trzy ogromne kontenery chłodnicze. Znalazł je aż w... Gdyni. Zawarł umowę z Polskimi Liniami Oceanicznymi na wynajem trzech takich kontenerów. Nie zapłacił ani jednej raty za dzierżawę.

Po kilku miesiącach Linie Oceaniczne upomniały się o zwrot kontenerów. Majewski wydać ich nie chciał, odmawiał też wskazania, gdzie je "ukrył". Płacić też nie chciał. A kwota była niebagatelna - 150.000 zł. Linie zawiadomiły prokuraturę.

W tym samym czasie do pińczowskiej prokuratury trafiło następne zgłoszenie na Majewskiego. Zakładom Mięsnym w Kaliszu, które zgodnie z zamówieniem przysłały mu 15.000 kg półtusz wieprzowych, wystawił trzy czeki bez pokrycia na prawie... 40.000 zł, choć konto bankowe miał puste. Trzecie zawiadomienie o przestępstwie zgłosił urząd skarbowy.

Majewski trafił do aresztu. Wysyłał stamtąd listy do premiera, sądów, Ministerstwa Sprawiedliwości. Pisał w nich, że niesłusznie został wsadzony za kratki, ma chwilowe problemy finansowe, ale z zobowiązań się wywiąże. Uważał, że aresztowanie pogłębi jeszcze kryzys jego firmy, bo pracownicy staną się bezrobotni, będą na zasiłkach, więc nikt niczego na jego zatrzymaniu nie zyska. Napisał do Polskich Linii Oceanicznych i banku pisma z propozycją ugody. PLO wezwały go raz jeszcze do wskazania, gdzie są ich kontenery, bo chciały je sprzedać. Majewski w końcu zgodził się je oddać.

Ogłosił własny pogrzeb!

Prokurator w akcie oskarżenia uznał deklarację zwrócenia kontenerów za "próbę naprawienia szkody". Oskarżyciel ustalił ponadto w śledztwie, że w latach 80. Majewski był pod opieką poradni psychiatrycznej. Dlatego stawiając mu zarzuty założył z góry, że oskarżony działał z ograniczoną poczytalnością.

Rolnicy z okolic Koszyc pamiętają, jak szukali go, bo nie zapłacił im za skupowaną wieprzowinę. Kiedy szykowali się na niego z widłami, Majewski w siedzibie własnej firmy ogłosił za pośrednictwem sekretarki, że... umarł i właśnie odbył się jego pogrzeb. Rolnicy w to uwierzyli i odpuścili. Od nieboszczyka trudno było wszak żądać zwrotu pieniędzy.

Psychiatrzy usprawiedliwiają

Tuż po tym, jak Krzysztof Majewski otrzymał odpis aktu oskarżenia, zaczął skarżyć się na pogorszenie stanu psychicznego. Chciał ponoć popełnić samobójstwo. Wysłano go na obserwację do Aresztu Śledczego w Krakowie przy ul. Montellupich, gdzie jest Oddział Psychiatryczny. Tu opinię o jego stanie zdrowia wydała trójka biegłych - dwoje psychiatrów i psycholog. Ich zdaniem Majewski w ówczesnym stanie zdrowia nie był w stanie uczestniczyć w procesie. Tę opinię sprawdza teraz, po latach, Prokuratura Rejonowa w Nowej Hucie. Są wątpliwości, czy badający Majewskiego psychiatrzy byli absolutnie bezstronni.

Według tamtej ekspertyzy oskarżony miał być leczony, ale nie w zakładzie zamkniętym, tylko... w normalnym, rejonowym szpitalu psychiatrycznym. Oskarżony trafił na kilka tygodni na oddział. Miał kontynuować leczenie w przychodni. Dwa miesiące później prowadzący go lekarz napisał do kieleckiego sądu, że samopoczucie Majewskiego jest na tyle dobre, iż mógłby stanąć przed wymiarem sprawiedliwości. Sąd zawiadomił oskarżonego, że ma się stawić na badanie przez biegłych. Na te badania nie stawił się mimo czterokrotnych wezwań. Wydano nakaz aresztowania.

Szukajcie, aż (nie) znajdziecie

Majewski zniknął. Od 1996 roku był poszukiwany przez policję w całym kraju. Do kieleckiego sądu aż 11 prokuratur przysłało pisma, z których wynikało, że w Sosnowcu, Szczecinie, Krakowie, Katowicach, Bielsku-Białej, Białymstoku, Gdyni, Świebodzinie, Pszczynie, Olkuszu, Pińczowie dokonał wielu oszustw gospodarczych - nie płacił za towary, wystawiał fałszywe czeki, nie płacił rachunków hotelowych, zakładał fikcyjne firmy. Prokuratorzy dopominali się o niego, prosząc sąd o dowiezienie Majewskiego na przesłuchanie. Nie mieli pojęcia, że mężczyzna nie był już w areszcie ani w szpitalu. Nie wiedzieli, że jest poszukiwany. Wiedzę tę miała tylko prokuratura w Bielsku, która wystawiła za nim list gończy. Oskarża go o to, że w 2001 i 2002 roku mężczyzna prowadził w okolicach Bielska firmę, która zajmowała się produkcją paliwa. Nie zapłacił należnej państwu akcyzy - 140 milionów złotych. Śledztwo w tej sprawie trwa, ale kiedy Majewskiego zaczęto ścigać, znów zniknął. W tym czasie ponownie trafił na leczenie psychiatryczne.

Przez sześć lat, gdy Majewskiego poszukiwał kielecki Sąd Okręgowy ten... ożenił się, urodziło mu się dwoje dzieci. Założył w tym czasie kilka firm. Był prezesem zarządu dwóch spółek. Zajął się handlem produktami rolnymi. Interesy Majewskiego kończyły się zwykle tak samo - aktem oskarżenia. Żaden z partnerów w biznesie nie zauważył u niego przejawów choroby psychicznej. Odwrotnie - mówili prowadzącym kolejne śledztwa, że nie przypuszczali, iż mają do czynienia ze schizofrenikiem i patologicznym oszustem.

Majewskiego po raz pierwszy odnaleziono pod koniec 2001 roku w Nowym Targu. Trafił do aresztu. Podjął próbę samobójczą. I - tradycyjnie już - trafił na obserwację psychiatryczną do Krakowa. Po roku znalazł się na wolności. Popełniał kolejne oszustwa. Ponownie do aresztu potem do szpitala psychiatrycznego trafił w 2002 roku. Do dzisiaj tam przebywa.

Patologiczny oszust

Trójka biegłych w 2001 roku obserwowała mężczyznę przez prawie... sześć miesięcy. Wydała w jednym czasie kilka opinii o stanie zdrowia Majewskiego do różnych spraw w całej Polsce. Były sprzeczne! Jedne uznawały go za kompletnie niepoczytalnego, nieświadomego własnych czynów, niezdolnego do kierowania własnymi działaniami. Co w obliczu podejmowania przez niego gospodarczej działalności, prowadzenia interesów, podpisywania kontraktów, wydaje się co najmniej zastanawiające. Opinie biegłych z innych ośrodków stwierdzały, że miał on poczytalność ograniczoną, ale nie na tyle, by nie odpowiadać za swoje czyny. Jeszcze inni biegli - że może stanąć przed sądem.

Prokurator z Pińczowa wniósł o umorzenie postępowania przeciwko Majewskiemu (bo przecież - jak argumentowano - niepoczytalny nie odpowiada za swoje czyny) i złożył wniosek o wysłanie oskarżonego na tzw. detencję, czyli - przymusowe leczenie bez jego zgody w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Trafił do szpitala w Rybniku. Tamtejsi psychiatrzy nie wykluczają, że na wolności Majewski podejmie następne próby prowadzenia działalności gospodarczej i popełni kolejne oszustwa. Więc trzymają go u siebie. Na wszelki wypadek. Od 2002 roku.

- Choroba, czy faktyczna, czy symulowana, jest wybawieniem dla tego człowieka - komentuje rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie Włodzimierz Krzywicki. - Sprawiedliwość może nie dopaść go nigdy. Weryfikujemy opinie psychiatryczne, dzięki którym ten oskarżony unikał do tej pory sprawiedliwości. Badamy je. Jeśli się okaże, że ekspertyzy medyczne mają wady, możliwe jest podjęcie wszystkich umorzonych dotąd spraw, w których ten pan był podejrzanym, czy oskarżonym.

A spraw tych jest w skali całego kraju kilkadziesiąt. Ostatnio okazało się, że w czasie, gdy Krzysztofa Majewskiego szukały sądy, policja i prokuratury, był asystentem dwóch posłów, w tym byłego ministra sprawiedliwości...

Ps. Personalia bohatera zmieniono

Pytanie nie do sądu

Jak to możliwe, że 11 prokuratur, szukających Majewskiego nie miało z kieleckiego sądu informacji o jego procesie i o tym, że przebywa w szpitalu psychiatrycznym? Czy jedna osoba może być raz uznana za kompletnie niepoczytalną, a innym razem za zupełnie zdrową?
Artur Adamiec, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Kielcach: - A skąd kielecki sąd miał wiedzieć, że nasz oskarżonego był podejrzanym w innych sprawach, skoro długo nikt się o niego nie "upominał"? To pytanie proszę skierować do prokuratury. Co do drugiego pytania - trzeba by przeanalizować opinie psychiatryczne, które wydawano w tej sprawie, a ja ich nie znam i wypowiadać się nie będę.

Szukali go "na piechotę", czyli wcale...

Włodzimierz Krzywicki, rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie: - Kilka lat temu, kiedy zaczęto poszukiwać tego pana, nie istniały ogólnopolskie ewidencje policyjne, nie było rejestrów osób tymczasowo aresztowanych i skazanych. Wtedy podejrzanych lub oskarżonych szukało się "na piechotę". Najpierw w miejscu zamieszkania, potem telefonicznie, przez policję. Teraz, jeśli poszukiwany przez nas człowiek nie przebywa pod swoim adresem, sprawdzamy, czy nie siedzi gdzieś w areszcie, czy nie jest podsądnym jakiegoś sądu gdzieś w Polsce, czy nie przekroczył granicy. Niestety, nie ma ogólnopolskiej ewidencji osób przebywających w szpitalach ani wysłanych przez sądy na detencję (czyli - przymusowe leczenie psychiatryczne - przyp. red.). Dlatego w tym przypadku powstało takie zamieszanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie