Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pacjenci chorzy na raka coraz częściej wyjeżdżają na leczenie do Chin

Iwona ROJEK [email protected]
Młoda kielczanka Iza wierzyła, że pomoże jej leczenie w Chinach.
Młoda kielczanka Iza wierzyła, że pomoże jej leczenie w Chinach. Fot. Łukasz Zarzycki
Pacjenci chorzy na raka chwytają się ostatniej deski ratunku, ale czy warto tak ryzykować?

Coraz więcej osób chorych na nowotwory decyduje się na wyjazd na leczenie do Chin. Uważają, że tamta terapia, która kosztuje minimum 200 tysięcy złotych, jest skuteczniejsza od leczenia oferowanego przez polskich onkologów. Na takie leczenie miała jechać 17-letnia Iza, uczennica kieleckiego Liceum im. Hanki Sawickiej, ale nie zdążyła, w zeszłym tygodniu zmarła.

Opinie na temat wyjazdów Polaków do Chin, którym nie pomaga rodzime leczenie są podzielone. Jedni je krytykują, inni uważają, że chorzy dobrze robią, skoro w Polsce nie daje im się żadnej nadziei. Kilkanaście osób już wyjechało do Chin, są w trakcie terapii, niektórzy zmarli tam, kilka twierdzi, że zostali wyleczeni, inni zbierają pieniądze na kosztowny wyjazd. Niektóre rodziny są zdecydowane sprzedać mieszkanie, samochód byleby tylko uratować życie swojego bliskiego. A lekarze dają im wielkie nadzieje. A co mogą konkretnego zaoferować?

NOWATORSKIE METODY CHIŃSKIE

Z informacji zamieszczonych w Internecie można dowiedzieć się, że lekarze chińscy stosują chemioterapię na kilka sposobów, laserowe wycinanie guzów, napromieniowanie, zamrażanie, terapię genową i kultywację krwi. Wyjaśniają przy tym, że cztery pierwsze metody są stosowane także w Polsce, Europie i Ameryce, natomiast dwie ostatnie tylko w Chinach. Tłumaczą na czym one miałaby polegać.

Kultywacja krwi polega na podłączeniu pacjenta do maszyny, która pobiera krew, przez dziesięć dni "kultywuje" ją poprzez namnażanie rakobójczych komórek. "Nowa" krew może być podana z powrotem bezpośrednio do guza, który będzie przez te komórki atakowany i niszczony. A o terapii genowej jest napisane: Shenzen SiBionoGeneTech. Co jest jedyną firmą farmaceutyczną z licencją na produkowanie gendicine. Gendicine jest głównym składnikiem normalnego genu ludzkiego p53. Kiedy pojawia się guz uciska on i zmienia ten gen. Leczenie genami podanymi w wysokim natężeniu, tak by atakowały komórki rakowe, zapobiega rozwojowi komórek raka przez ich otoczenie tak, by nie były już więcej odżywiane i się więcej nie namnażały. Pośrednikiem między polskimi pacjentami a chińską kliniką onkologiczną w Tianijn, w której aktualnie leczy się 25 tysięcy chorych na nowotwór z całego świata jest mężczyzna, obywatel Danii o imieniu Frank. Jest on już umówiony z kolejnymi Polakami chętnymi do wyjazdu.

LECZYMY NA NAJWYŻSZYM POZIOMIE

Stanisław Góźdź, dyrektor Świętokrzyskiego Centrum Onkologii, podchodzi do tej sprawy, cudownego leczenia w Chinach, dość sceptycznie. - Do tej pory nie ma przeprowadzonych żadnych badań, nie ma też opracowań w fachowej literaturze, które by potwierdzały skuteczność chińskich metod - mówi. - To wszystko jest niesprawdzone i niezbadane. My proponujemy metody leczenia, które są stosowane w Europie i Stanach Zjednoczonych i do tej pory nie wymyślono niczego lepszego. Takie terminy jak kultywacja krwi brzmi dosyć zagadkowo, w sumie napisać można wszystko, tylko czy to pomoże choremu. Nie polecałbym takich wyjazdów.

Podobne zdanie ma na ten temat Grażyna Karolczyk, szef dziecięcego oddziału onkohematologicznego w Kielcach, ale dodaje, że ostateczna decyzja należy do pacjenta. - Niebezpieczne są sama długa podróż, brak znajomości języka i chińskiej kultury, a także to, że chorzy nagle przerywają leczenie w Polsce - wylicza. - Decyzję w tej sprawie powinien podjąć lekarz prowadzący i sam chory. Z tego, co słyszałam to Chińczycy mają tylko jedno wyleczenie polskiej tancerki, ale mogło się tak zdarzyć, dlatego, że ona miała bardzo rzadki rodzaj nowotworu i mógł być niezłośliwy. Arkadiusz Hill, specjalista ginekolog z Centrum Onkologii, uważa, że jeśliby chińskie metody byłyby skuteczne powinny zostać szybko rozprzestrzenione na cały świat, a może to być zwykła hochsztaplerka.

Ale chorzy mają w tej sprawie inne zdanie. Wierzą, że takie leczenie mogłoby im pomóc. - Jeśli w kraju nie daje się dziecku żadnej nadziei, a z różnych doniesień słyszy się, że tamto leczenie ludziom pomaga, to trzeba wykorzystać wszelkie możliwości - mówiła jakiś czas temu mama Izy Domagały, która zmarła na raka kości i nie doczekała wyjazdu do Chin. Inna kielczanka chora na raka myśli, że wyjazdy do Chin mają powodzenie z tego względu, że tam leczy się chorego do końca, a u nas na pewnym etapie choroby kieruje się go na oddział paliatywny, co ostatecznie dobija pacjenta, bo oznacza koniec.

Patrycja Orzechowska-Niedziela, kierownik Pracowni Pomocy Psychologicznej przy Świętokrzyskim Centrum Onkologii, uważa, że psychika, nastawienie do wyzdrowienia ma kolosalne znaczenie. - W tym sensie wiara w to, że będzie dobrze może wpłynąć na system immunologiczny i zdziałać cuda - tłumaczy psychoterapeutka. - To są niezbadane sprawy, dlaczego jedna osoba pokonuje raka, a inna nie. Chińskie metody, a zwłaszcza polecana dieta, dążenie do spokoju wewnętrznego i równowagi mogą być pomocne w profilaktyce raka, ale co do samego leczenia można mieć wątpliwości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie