Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pięcioletnia Żanetka nie żyje. Rozpoczęła się walka o jej siostrę bliźniaczkę. Każda ze stron ma swoje racje

Iwona ROJEK [email protected]
Dziadek Józef Piątek obawia się o bezpieczeństwo wnuczki Patrycji.
Dziadek Józef Piątek obawia się o bezpieczeństwo wnuczki Patrycji. Ł. Zarzycki
Kilkanaście dni temu w Schronisku dla Matek z Dziećmi w Kielcach przy ulicy Urzędniczej zginęła 5-letnia kielczanka Żanetka Piątek. Jej siostra bliźniaczka Patrycja nadal przebywa w tej placówce. Bliscy i sąsiedzi rozpoczęli walkę o jej dalszy los, bardzo się o nią boją.

Mała Żanetka, sympatyczna i radosna dziewczynka, zginęła tragicznie, przygnieciona regałem w schronisku. Nie udało się jej uratować, ponieważ regał roztrzaskał jej głowę. Kilka dni po tej tragedii dziadkowie z jednej i drugiej strony, pracownicy socjalni, sąsiedzi zaczęli walczyć o to, aby 5-letnia Patrycja, która bardzo przeżywa śmierć siostrzyczki bliźniaczki, mogła wreszcie zaznać nieco spokoju. Ale na to się nie zanosi, bo każda strona ma inną wizję przyszłości dziecka.

MATKA NIE MOŻE WYCHOWYWAĆ CÓRKI

- W ten straszny dzień ktoś do nas zadzwonił i powiedział, że składa nam kondolencje z powodu śmierci wnuczki Żanetki - mówi babcia ze strony ojca dziewczynek, Janina Piątek, która mieszka na kieleckim osiedlu Pod Dalnią. - Nie mogłam w to uwierzyć, to był dla nas wszystkich ogromny szok. Nawet nie zawiadomili nas o pogrzebie. Podobno jak chowano Patrysię, to było tylko dwóch księży, nawet nie przyszli drudzy dziadkowie. Synowa mieszkała u nas kilka lat, prawie od urodzenia bliźniaczek, ale w lutym niespodziewanie wyprowadziła się do schroniska przy Urzędniczej. Błagałam ją, żeby tego nie robiła, żeby zostawiła chociaż wnuczki, a sama prowadziła takie życie, jakie chce, ale ona wiedziała, że bez dzieci nigdzie jej nie przyjmą, bo na nie bierze pieniądze. Od tamtej pory nie widziałam ani jej, ani dzieci, nie chciała się z nami kontaktować, raz tylko niedawno spotkałam ją na ulicy i byłam przerażona widokiem Żanetki. Miała króciutko ścięte włosy, jakby miała tyfus. A zaraz potem dowiedziałam się o jej śmierci. Nasz starszy wnuczek, 19-letni Łukasz, od razu pobiegł na cmentarz, szukać jej grobu, tak był związany z małą. Po całych dniach się trzęsie, w nocy płacze, wszyscy jesteśmy w ogromnej rozpaczy, przecież gdyby się od nas nie wyprowadziły, to dziecko by żyło.

Babcia przyznaje, że jej syn siedzi obecnie w więzieniu, ma wyjść w czerwcu. - Syn jest trochę chory, ma padaczkę i inne schorzenia, nie powinien się żenić ani mieć dzieci, ale stało się - mówi dziadek Józef. - W związku z tym, że ani jedno, ani drugie nie nadawało się na rodzica, my zajęliśmy się dziewczynkami. Ponad rok temu synowa urodziła jeszcze trzecie dziecko, chłopca, nawet o tym nie wiedzieliśmy, potem okazało się, że zostawiła wcześniaka w szpitalu, został zaadoptowany. - Ona nie ma pojęcia o wychowywaniu dzieci, nie umiała gotować, kąpać, przytulać, kochać - wylicza załamana babcia, która na co dzień pracuje jako opiekunka starszych osób i legitymuje się dobrą opinią w miejscu pracy.

- Synowa zachowywała się często nienormalnie, drapała się po głowie, skakała, uciekała. Nie pracowała ani jednego dnia w życiu, a ma już 33 lata. Proponowaliśmy jej różne rozwiązania, ale żadne jej nie odpowiadało. Zapisałam dzieci do przedszkola, chodziłam z nimi na spacery, gotowałam, zgodziliśmy się, żeby robiła, co chciała, tylko żeby zostawiła u nas dzieci, mogłaby sobie przychodzić na noc, ale zabrała je i poszła. A drudzy dziadkowie to już w ogóle nie akceptowali Żanetki, tej, która zginęła, bo była bardzo podobna do naszej rodziny. Oni uznawali tylko Patrycję, podobną do matki. Żanetka tak się bała tamtych dziadków, że nawet nie chciała się zbliżać w okolice, gdzie mieszkają. Zresztą rodzony ojciec Ani też parę razy chciał ją ubezwłasnowolnić i pozbawić praw do dzieci, to chyba o czymś świadczy. Gdyby było dobrze, to mieszkałaby u swojej matki, a nie w schronisku. To jej drugie schronisko, nigdzie nie może zagrzać miejsca. Teraz to walczymy o to, aby ratować drugą wnusię Patrycję. Jak synowa nie chce mieszkać z nami, to niech wezmą wnusię do jakiejś rodziny zastępczej, bo matka ją zmarnuje, zniszczy.

TRZEBA PRZENIEŚĆ MATKĘ ZE SCHRONISKA

Drudzy dziadkowie, rodzice matki bliźniaczek, mieszkają na kieleckim osiedlu Ślichowice. Mają swoją ocenę zdarzenia i wizję przyszłości. - To był okropny wypadek, choć słyszeliśmy, że meble w tym schronisku były stare, chwiały się, teraz podobno mają kupić nowe - mówi Maria Kucińska, matka kobiety. - Byłam w placówce bezpośrednio po wypadku i nikomu nie życzę takich przeżyć, widok Żanetki był makabryczny. Wnuczka miała roztrzaskaną twarz i głowę, poharatane nogi i ręce. Krzyczała: "Mamo, ratuj mnie!". Ale już nic nie dało się zrobić. Teraz najbardziej chodzi nam o to, żeby córkę razem z wnuczką przeniesiono do innego miejsca - mówi. - Nie powinna przecież patrzeć wciąż na te meble i otoczenie, w których zginęło jej dziecko. Podobno Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie miał im wynająć jakieś mieszkanie. Było w tej sprawie w placówce przy Urzędniczej jakieś spotkanie z udziałem księży i pracowników, ale zdecydowano, że córka tam pozostanie. Dla mnie to jest trochę nieludzkie.

Kobieta tłumaczy, że ona nie może przyjąć córki do domu z dwóch powodów. - Przeniosła się do nas na dwa tygodnie po tej tragedii, ale na stałe byłoby to trudne, bo jest w konflikcie z ojcem, poza tym mieszkamy z chorym synem - wyjaśnia. - Najlepiej by było, jakby dostała samodzielne mieszkanie, powinna sobie poradzić. Na pewno nie może wrócić do teściowej, zresztą podała męża o rozwód. - Powrót jest absolutnie niemożliwy, bo jej mąż siedzi za pedofilię - dodaje zdenerwowany dziadek. - Ich ślub to była wielka pomyłka, przestrzegałem ją, że wynikną z tego same kłopoty, ale nie chciała nas słuchać. Przecież on ma schizofrenię i padaczkę, nie nadaje się na męża i ojca.

Babcia, która pracowała jako farmaceutka, dopowiada, że w domu teściów nadużywało się alkoholu, były przekleństwa i awantury, fatalny klimat dla dzieci.

ONA NADAJE SIĘ NA MATKĘ

W placówce przy ulicy Urzędniczej spotykamy Anię, mamę nieżyjącej Żanetki, ale mówi, że nie chce na razie z nikim rozmawiać. - Jestem w szoku, w okresie żałoby - tłumaczy. - Pragnę spokoju. - Tuż obok razem z innymi dziećmi biega po pokoju 5-letnia Patrycja, siostrzyczka nieżyjącej Żanetki.

Edyta Domagała, kierownik schroniska, wyjaśnia, że pani Ania pozostanie nadal w ich ośrodku razem z córką Patrycją, bo sama tak zdecydowała. Została przeniesiona tylko do innej sali, nie śpi w tej, w której doszło do tragedii. - Powiedziała, że chciałaby przeżywać żałobę w miejscu, w którym wydarzyła się ta tragedia, razem z nami, bo przecież my wszyscy jesteśmy w rozpaczy. Z dziewczynkami związałyśmy się od lutego, taki wypadek zdarzył się u nas po raz pierwszy. Ale na razie pani Ania nie chce się stąd wyprowadzać. To była straszna tragedia. Miałam w tym dniu dyżur. Żanetka była sama w pokoju, jej mama poszła w tym czasie do kuchni umyć naczynia. Dziewczynka wspięła się na regał, on przewrócił się i została przez niego przygnieciona. Nie mamy starych, chwiejących się mebli, nie wiem, jak do tego doszło, ale tego widoku nie zapomnę do końca życia. Z drugiej strony my tutaj nie odpowiadamy za bezpieczeństwo dzieci, to nie jest Dom Dziecka. Mamy same opiekują się swoimi pociechami, gotują dla nich, mogą z nimi wychodzić.

Kierowniczka Edyta Domagała, wbrew temu, co mówią dziadkowie ze strony ojca, uważa, że Ania nadaje się na matkę i jak dostanie mieszkanie od miasta, to poradzi sobie z opieką nad córką. - Tutaj dobrze zajmuje się dzieckiem, gotuje, stosownie do pogody ubiera je - mówi kierowniczka. - Uważamy, że da sobie radę. Nie otrzymała wystarczającego wsparcia od rodziny, to pomagają jej instytucje. Teraz jest w okresie przeżywania żałoby, nie interesuje ją przyszłość, tylko to, że straciła dziecko.

O tym, że ta kobieta poradzi sobie z drugą córką Patrycją, jest przekonany także kurator sądowy przydzielony kobiecie, bo ma ona ograniczone prawa rodzicielskie. - Od kilku miesięcy staramy się o załatwienie lokalu socjalnego dla niej i w końcu na pewno się to uda - mówi kurator. - To będzie dla niej najlepsze wyjście. Musiała wyprowadzić się od teściów, bo tam nie była akceptowana. Jest ofiarą przemocy, musi mieć spokój. Mieszkanie z jednymi czy z drugimi dziadkami nie będzie dla niej dobre, bo pozostaje z nimi w konflikcie.

TRZEBA ZABRAĆ JEJ DZIECKO

Ale sąsiadki z bloku, w którym przez kilka lat mieszkała kobieta z bliźniaczkami, mają wiele obaw. - Naszym zdaniem, Ania nie może przebywać sama z 5-letnią córką w mieszkaniu, bo jest nieodpowiedzialna - mówią Edyta Sobierajska i Krystyna Pasternak. - Nie jest w stanie samodzielnie żyć, podejmować decyzji, opiekować się dzieckiem.

Sławomir Mielniczuk, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Kielcach, potwierdził, że sprawę tragicznej śmierci dziewczynki bada prokuratura Kielce-Zachód. - Będą sprawdzane wszystkie okoliczności tego wypadku w schronisku - mówi rzecznik.

- Mojej ukochanej wnuczce Żanetce życia nikt już nie wróci, ale chociaż niech ta druga wnuczka będzie bezpieczna - rozpacza babcia Janina Piątek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie