Pierwszym, który pojawił się w murach Żeromskiego był ojciec Marii, dziadek Anny, Magdaleny i Joanny - Antoni Skucha.- Dziadka znam z opowieści taty i jego kolegów - mówi Joanna Walasek, z domu Lewicka, która stara się poskładać rodzinną kronikę.
Dziadek studiował w Petersburgu matematykę i fizykę. Pierwsza wojna światowa przerwała naukę, dziadek mógł kończyć studia w niepodległym kraju, w Krakowie. Wrócił do Kielc i pracował jako nauczyciel. Przez wiele lat, bo od 1921 do 1951 uczył matematyki i astronomii zdobywając zasłużoną popularność, jako dosyć niezwykły pedagog. - Dziadek uczył logicznego myślenia, biegłości w rachunkach wymagał od tych, którzy szli na kierunki ścisłe, traktował matematykę raczej jako wstęp do życia, dla niego matematyka to była filozofia, trzeba było ją rozumieć - wyjaśnia wnuczka. - Przy tym wszystkim dziadek był bardzo łagodnym człowiekiem. Czasami próbowali to wykorzystać jego uczniowie, ale dziadek nie dawał się zagiąć nawet tak elokwentnym i bystrym jak Jażdżyński czy Ozga Michalski.
Żona dziadka - babcia Joanna studiowała nauki przyrodnicze. Była wyemancypowaną kobietą, która miała jasno sprecyzowane cele - dodaje pani Joanna. - Nie lubiła domowych zajęć, realizowała się inaczej. Przed wojną utworzyła w Kielcach żeńskie gimnazjum imienia Marii Skłodowskiej-Curie. Mieściło się ono w kamienicy wzniesionej dla tego celu na rogu ulic Śniadeckich i Prostej. No i trudno nie docenić jej siły przebicia, energii. W tamtych czasach było to niezwykłe osiągnięcie. Sama uczyła w tej szkole biologii i chemii.
Do tej "domowej" szkoły chodziła młodsza córka Skuchów: Krystyna Skuszanka - reżyserka teatralna, dyrektor teatrów, żona reżysera Jerzego Krasowskiego. - Ciocia nie wspominała specjalnie tamtego okresu, a dzisiaj jej już nie dopytamy, bo zmarła w 2011 - dodaje Joanna, która imię odziedziczyła po babci.
Jednym z uczniów profesora Skuchy był Stanisław Lewicki. Niespecjalnie lubił matematykę, za to bardzo spodobała mu się córka profesora, Maria. - Poznali się na, którymś ze spotkań u Błogosławionej Kingi, bo do tej szkoły chodziła mama - dodaje Joanna.
Maria naukę zaczęła, gdy miała 5 lat, maturę zdała w wieku 17 i rok przed wojną zaczęła studiować romanistykę. W Warszawie studiował także zakochany w Marii, Stanisław Lewicki, który chciał być lekarzem. Wojna przerwała ich naukę. - Mama wróciła do domu a tata został w Warszawie, pracował jako drukarz, wiem, że kolportował podziemną prasę. Tuż przed wybuchem powstania przyjechał do Kielc spotkać się z mamą i siostrami, powstanie wybuchło i mimo, że próbował, nie mógł wrócić do stolicy. Bardzo to przeżywał, ale może dzięki temu ocalał.
Rodzinny dom Skuchów miał losy tak niezwykłe jak sama rodzina. W czasie wojny zajęło go niemieckie wojsko - Wehrmacht, pani Joanna Skuchowa zamknęła się w mieszkaniu, nie chciała z niego wychodzić, dziadka aresztowano, ale udało się go uwolnić. Czasami w mieszkaniu dziadków zjawiał się działający w Armii Krajowej, dawny uczeń dziadka i kolega taty, Wiesław Jażdżyński - zawsze przychodził w przebraniu, czasami ostrzegał przed mającymi nastąpić aresztowaniami i dzięki temu udało się ocalić kilka osób.
Już w 1940 roku rodzina włączyła się w nauczanie na tajnych kompletach, w Kielcach i na terenie powiatu włoszczowskiego, dziadek uczył matematyki, a Maria i Krystyna - przedmiotów humanistycznych.
Po zajęciu Kielc przez Rosjan, w rodzinnej kamienicy urządzono szpital wojskowy, a rodzinę Skuchów wyrzucono z budynku. Po wojnie otworzono w nim na krótko szkołę imienia Żeromskiego. Rodzina Lewickich odzyskała dom dopiero w latach 90., było to tuż po śmierci doktora Lewickiego.
- Rodzice pobrali się w 1945 i studia kończyli w Poznaniu, jako małżeństwo - opowiada Joanna Walasek. Pan Stanisław pracował na uczelni, w Poznaniu urodziła się Anna, potem Magda. - Mama prowadziła dom, zajmowała się dziećmi i studiowała dwa kierunki: romanistykę i anglistykę, była tak jak babcia - silna i konkretna. Tata podobnie jak dziadek: był łagodny, bardzo ciepły
Państwo Lewiccy zdecydowali się wrócić do Kielc. Maria Lewicka krótko uczyła w liceum Śniadeckiego by trafić do bliższej jej szkoły: liceum imienia Stefana Żeromskiego. - Wiedziała, że to jej miejsce - przyznaje córka. Uczyła angielskiego i starała się wpoić uczniom nie tylko praktyczne umiejętności językowe, ale także wiedzę o kulturze i literaturze angielskiej, której była znawczynią i wielką admiratorką. W szkole została do 1974 roku. W tym czasie w liceum uczyły się wszystkie trzy córki pani profesor. - To nie był dobry pomysł - przyznaje najstarsza Anna Strzałecka, profesor w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. - To rzutowało na nasze kontakty z rówieśnikami, przed mamą nie dało się nic ukryć.
Podobnie myśli najmłodsza Joanna. - Starsze siostry jakoś łatwiej podporządkowywały się wymaganiom, ja buntowałam się najbardziej, walczyłam o niezależność, ale tak jak cała rodzina czuję się bardzo związana ze szkołą. To z pewnością zasługa mamy, która wpoiła nam przekonanie, że to jest nasze miejsce.
Dwie starsze siostry to umysły ścisłe. Jedna skończyła matematykę, lecz potem odeszła w stronę socjologii, druga jest inżynierem. Najmłodsza jest anglistką i między innymi uczyła angielskiego w liceum imienia Śniadeckiego.
Profesor Lewicka umarła w kwietniu tego roku, a córki, by upamiętnić jej imię postanowiły stworzyć socjalne stypendium przyznawane uczniowi, który ma "pod górkę". - Pamięć Mamy chyba najlepiej będzie uwieczniona w ten sposób, ponieważ w tworzeniu szans edukacyjnych dla wszystkich widziała wielką wartość - mówią siostry.
Chciałyśmy także, by stypendium było związane ze szkołą Żeromskiego, z Kielecczyzną, której Mama była wielką patriotką. Ten sentyment do małej ojczyzny przekazała nam, toteż, chociaż jesteśmy rozrzucone po świecie, w Kielcach i w Polsce jest nasze serce.
A przy okazji porządkowania papierów wydobyto stare rodzinne zdjęcia, notatki taty, który próbował spisywać rodzinną historię. - Staram się to uporządkować, zebrać by móc przekazać najmłodszym - przyznaje Joanna Walasek.
Ona z mężem, także absolwentem Żeromskiego - mieszka w Niemczech, a synowie kończą studia w Darmstadt i mają umysły ścisłe jak dziadkowie. - Przyjechali na pogrzeb babci i byli zdumieni widząc, że żegna ją tyle osób, tylu kolegów i dawnych uczniów, którzy tak bardzo ją szanowali. Bo była bardzo wymagająca, ale i bardzo sprawiedliwa i życzliwa ludziom. Nikogo nie krzywdziła, wielu osobom, szczególnie słabszym i poturbowanym przez los pomagała.
Magdalena Schafer w Wielkiej Brytanii ma córkę, która skończyła studia na wydziale nauk ścisłych na uniwersytecie w Cambridge. Syn Anny, Tomek Strzałecki jest jednym z młodszych - ma 35 lat profesorów Harvardu. Jedynie Dorota Strzałecka, absolwenta Uniwersytetu Warszawskiego mieszka w kraju.
- Tradycją w naszej rodzinie były przy okazji 1 listopada odwiedziny wszystkich kieleckich cmentarzy, grobów najbliższych i przyjaciół, znajomych. W tym roku ruszymy sami, już bez mamy - mówi Anna Strzałecka
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?