- Dwa lata temu moja klasa kończyła szkołę. Wtedy na finał zorganizowaliśmy rajd rowerami do Ojcowa. Tak, żeby kondycja była na studniówce, a i na maturze umysł był świeży - wspomina z uśmiechem Łukasz Gądzik. - W tym roku dostałem nowych podopiecznych. Pomyślałem, że pojedziemy z pierwszakami, by... dobrze rozpocząć - opisuje genezę rowerowej wyprawy.
Szybki... i wolny
Trasa ta sama: Cudzynowice - Ojców - Cudzynowice, ale emocje trochę inne. Wtedy kręcili na rowerach zaprawieni w szkolnych bojach maturzyści, dzisiaj - debiutanci. Obie ekipy łączy osoba wychowawcy, zagorzałego cyklisty.
- Rower jest moją największą pasją. W liceum miałem przyjemność poznać Marka Choińskiego, historyka i pasjonata turystyki rowerowej. To on zabrał mnie na pierwszą wyprawę. Z czasem przejeżdżałem coraz więcej i... zapuszczałem się coraz dalej - opowiada Łukasz Gądzik. - Bo rower jest najlepszym sposobem podróżowania. Na tyle szybki, by pokonywać duże odległości, a jednocześnie na tyle wolny, by przyglądać się wszystkiemu z bliska - dodaje.
Góra płaczu
Jedenastu śmiałków wyruszyło do Ojcowa sprzed budynku Zespołu Szkół Rolniczych. Na szczęście przed atakiem „październikowej zimy“ - było ciepło i słonecznie. Wprawdzie tuż po starcie przydarzyły się problemy sprzętowe - trzeba było wymienić przerzutkę, dętkę z oponą, a nawet cały rower - lecz nie popsuło to cyklistom dobrych humorów.
Celem wyprawy był Ojcowski Park Narodowy. To ponad 60 kilometrów od Cudzynowic, ale... do odważnych świat należy! Po trzech godzinach zsiedli z rowerów, by stanąć do pamiątkowego zdjęcia przed słynną Bramą Krakowską. Chwila oddechu - i „góra płaczu“! Stromy, półtorakilometrowy podjazd o maksymalnym nachyleniu 16 procent, jak przyznają, do dzisiaj śni im się po nocach.
Wiatr w plecy
W nagrodę - odpoczynek w schronisku. Tu mogli się rozpakować, potem zakupy na kolację plus dodatkowo mecz piłki nożnej. Może bez superakcji a la Robert Lewandowski, bo kilometry w nogach dawały o sobie znać, ale emocji było co niemiara. Wieczorem - do łóżek.
Nazajutrz rano Ojców powitał ich ciemnymi chmurami. Deszcz wisiał w powietrzu, postanowili więc szybko wracać do domu. Niestety, ledwo ruszyli, zaczęło padać. Zjazd z „góry płaczu“, który miał być superfrajdą, okazał się pułapką. Zrozumiałe, że na śliskiej nawierzchni nikt nie szarżował, a w cenie były sprawne hamulce... i zdrowy rozsądek.
Tuż za Doliną Prądnika dostali wiatr w plecy, więc kręcili jak natchnieni. Trasę powrotną pokonali o blisko 60 minut szybciej. W nagrodę - brawa od uczniów szkoły!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?