Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomóżcie uratować Alberta

Iwona Rojek
Albert Borek przebywa w szpitalu dziecięcym, po porażeniu prądem jest w stanie wegetatywnym, oddycha przy pomocy respiratora.
Albert Borek przebywa w szpitalu dziecięcym, po porażeniu prądem jest w stanie wegetatywnym, oddycha przy pomocy respiratora. A. Piekarski
Rodzice gorąco wierzą, że ich syn wyzdrowieje. Chłopak od kilku miesięcy jest w śpiączce - walka o życie odbywa się w szpitalu dziecięcym w Kielcach.

Najbliższe święta będą szczególnie trudne dla Marzeny i Stanisława Borków z Woli Kopcowej kolo Kielc. Do tej pory spędzali je razem z 17 letnim synem Albertem. Teraz Albert leży w śpiączce w szpitalu w Kielcach.

Rodzice mówią, że w Wigilię na pewno będą siedzieć przy łóżku syna modląc się o jego powrót do zdrowia. - Kto nie był takiej sytuacji, ten może nie jest w stanie sobie wyobrazić jak strasznie się czujemy - mówi ojciec chłopca. - Jestem mężczyzną, może powinienem być silniejszy od żony, ale tak nie jest. Czuję się bezsilny jak małe dziecko. Dzień i noc myślę o tym, jak pomóc własnemu dziecku. Przecież chyba można jeszcze coś zrobić, chociaż lekarze nie dają nam zbyt dużo nadziei. Ale dopóki on żyje, nadzieja też nie umiera.

- Nasz 17 letni syn Albert Borek już piąty miesiąc przebywa na Oddziale Intensywnej Terapii w szpitalu dziecięcym przy ulicy Langiewicza w Kielcach - rozpacza jego matka Marzena. - Lekarze walczą o jego życie, ale teraz została już tylko rehabilitacja. Działa jeszcze jakaś część jego mózgu, reszta nie reaguje. Przykro nam jest z tego powodu, że prokuratura umorzyła sprawę, bo nawet nikt nas w sprawie jego wypadku nie przesłuchał.

BŁAGAJĄ O POMOC

Załamani rodzice mówią, że na skutek porażenia prądem, do którego doszło w lipcu ich syn ma uszkodzony mózg i amputowaną prawą rękę. Pragną, żeby ktoś pomógł go uratować, bo wierzą, że są na to jakieś metody. - Chyba każdy rodzic walczyłby o swoje dziecko do ostatniego momentu, tak samo my się nie poddajemy - mówi pan Stanisław.

Od pewnego czasu usiłują skontaktować się z Kliniką Budzik i fundacją Akogo aktorki Ewy Błaszczyk, której córka też jest w podobnym wegetatywnym stanie, tak jak ich syn, ale jak na razie bezskutecznie. - Może jakiś specjalista, albo czytelnik, który miał podobny dramat podpowiedział by nam jak i gdzie mamy dalej leczyć nasze dziecko - błaga mama Alberta. - Specjaliści z kieleckiego szpitala zrobili bardzo dużo, ale już wyczerpali wszelkie możliwości pomocy. Boimy się, że każą nam zabrać syna do domu, to byłby jego koniec, bo nie jesteśmy przygotowani do udzielania mu pomocy. Nie mamy odpowiedniego sprzętu ani łóżka. Nie znamy się na medycynie.

Obydwoje przyznają, że ich życie legło w gruzach 26 lipca, kiedy to doszło do tragicznego wypadku, którego nikt się nie spodziewał. - Była pełnia lata, piękna pogoda - opowiada mama. - Syn wyszedł z kuzynem, kolegą, i dwiema koleżankami koło godziny piętnastej nad zalew na Cedzynie i już nie wrócił do domu. - Obiecał, że przyjdzie za dwie godziny, bo na pewno zgłodnieje. Ale już nie wrócił. Wieczorem zawiadomiono nas, że znajduje się w stanie krytycznym w szpitalu dziecięcym w Kielcach - dobrze pamięta te straszne chwile jego ojciec Stanisław Borek. - Wcześniej, gdy przyjechało pogotowie, które wezwała obca kobieta długo był reanimowany. Koledzy i koleżanki, które z nim wtedy przebywały relacjonowały, że w drodze do domu wszedł nagle na słup wysokiego napięcia i zaczął się bawić przewodami elektrycznymi, ale dokładnie nie wiedzą co się stało, bo poszli wtedy za swoją potrzebą. Mama chłopca dodaje, że to wszystko wydaje jej się bardzo dziwne, przecież to niemożliwe, że wszystkim naraz zachciało się sikać, musieli coś widzieć. Podejrzewa różne rzeczy. - Może śmiali się z syna, bo był drobny, albo o coś założyli, a on chciał grupie zaimponować i wdrapał się na ten słup - zastanawia się. Bardzo chciałabym znać prawdę, nie mogę pogodzić się z tym co się stało. Przyjaciele nie powinni niczego ukrywać. Razem z mężem uważamy, że winni muszą ponieść konsekwencje.

MIAŁ WIELE PLANÓW

- Albert miał wiele planów, poszedł na poszerzoną matematykę, chciał studiować na Politechnice Świętokrzyskiej - mówi ojciec. - Jeden moment przekreślił wszystko. Jeździmy do niego dwa razy dziennie i spędzamy wiele godzin w szpitalu. Syn jest zadbany, czyściutki, nie ma odleżyn, za co jesteśmy wdzięczni personelowi, tylko w jego zdrowiu nic się nie zmienia. Pani Marzena dodaje, że zwolniła się z pracy, żeby codziennie czuwać przy Albercie. A syn nic nie mówi, czasem tylko się uśmiechnie, tak jakby się cieszył, że ktoś przy nim jest. Najważniejsze dla nich jest to, żeby przeżył, ale chcieliby też wyjaśnić okoliczności tej tragedii. Nikt ich nawet nie przesłuchał, za to słyszą po okolicach, że ich syn był rozrabiaką, co nie jest prawdą.

Mirosława Grabka, nauczycielka języka polskiego z gimnazjum w Masłowie, do którego uczęszczał mówi, że Albert był ułożonym, grzecznym i kulturalnym chłopcem. - Dziś coraz mniej jest takich uczniów, co zawsze powiedzą dziękuję, przepraszam, a on taki był - mówi pani Mirosława.

To samo mówi o nim Wiktoria Horodyńska, koleżanka z II klasy liceum imienia Piotra Ściegiennego w Kielcach, do którego chodził. - Albert był bardzo koleżeński, wesoły, nikomu nie odmówił pomocy, dobrze się uczył - wylicza jego zalety. - Cała klasa przeżywa to co się stało. W święta wybieramy się do niego do szpitala, żeby chociaż przy nim posiedzieć.

Sławomir Mielniczuk, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Kielcach potwierdza, że dochodzenie w tej sprawie zostało umorzone z tego względu, że nie stwierdzono by ktokolwiek przyczynił się do wypadku, jakiemu uległ Albert. - Z przesłuchań świadków wynika, że sam wszedł na słup i został porażony prądem, wtedy kiedy już z niego schodził - wyjaśnia. - Urządzenia elektryczne były dobrze zabezpieczone. Rodzice nie zostali przesłuchani z tego względu, że nie uczestniczyli w tym zdarzeniu, ale zaskarżyli to postanowienie i trafi ono do sądu grodzkiego. Sąd podejmie dalszą decyzję. To rzeczywiście okropny wypadek i przestrzegałbym wszystkich młodych ludzi przez tego rodzaju zachowaniami, tym bardziej, że na transformatorze była narysowana trupia czaszka.

- Nasz ukochany syn jest podłączony do respiratora, w stanie wegetatywnym - mówi mama. - Bardzo chcemy, żeby żył, ale nie wiemy gdzie mamy go teraz leczyć. Może ktoś nam pomoże? Święta nie będą dla nas radosne, ale czytelnikom "Echa Dnia" życzymy Bożego błogosławieństwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie