Rozmowa, w której wziął udział poseł Tarczyński miała miejsce 14 czerwca. Niedługo później polityk zamieścił na swoim profilu na Twitterze informację o wywiadzie, ale część internautów nie wierzyła, że faktycznie był on gościem BBC World Service. Sytuacja była o tyle niejasna, że zainteresowani mieli dostęp jedynie do nagrania dźwiękowego z rozmowy i od razu zaczęli podejrzewać, że jest to "fake news". Internauci podnosili, że nie udało im się dotrzeć do informacji o wywiadzie na oficjalnych stronach BBC, a prowadząca wywiad dziennikarka nie mówiła z brytyjskim akcentem... Ponadto, po sieci krążył mail, rzekomo pochodzący z BBC, w którym zaprzeczono, jakoby Dominik Tarczyński brał udział w programie.
- Oskarżenia pojawiły się dlatego, że w głowach polityków opozycji i osób, które im sprzyjają, nie może się pomieścić to, że polityk Prawa i Sprawiedliwości nie tylko płynnie mówił po angielsku, ale merytorycznie, mówiąc kolokwialnie, "zaorał" lewackie argumenty podnoszone w kwestii nielegalnych imigrantów. Osoby, które słuchały tego wywiadu, wyraźnie stwierdziły, że był on bardzo dobry. Szczerze mówiąc, dziennikarka nie poradziła sobie z obroną stawianych tez, a jedyne, co w tej sytuacji pozostało opozycji, to zarzut mistyfikacji - kwituje poseł Tarczyński.
Wszelkie wątpliwości w sprawie wywiadu ostatecznie rozwiała potwierdzona już informacja z BBC, zgodnie z którą polityk rzeczywiście pojawił się w programie. Dlaczego jednak sam nie wystąpił on do BBC z prośbą o oficjalne zajęcie stanowiska i nie zdusił negatywnych komentarzy w zarodku?
- Jeżeli będę reagował w sposób poważny na niepoważne zachowania i odpowiadał na zarzuty tego typu, pokażę, że ich autorzy są dla mnie partnerami do dyskusji. Ten wywiad był przeze mnie zapowiadany na Facebooku, każdy mógł włączyć radio i posłuchać go na żywo. Nie mogę za każdym razem odnosić się do takich zarzutów, ponieważ nie robiłbym nic innego tylko reagował na "fake newsy" - wyjaśnia poseł Prawa i Sprawiedliwości.
Zaistniała sytuacja zmobilizowała posła Tarczyńskiego do walki z kłamstwem w mediach społecznościowych, ale i telewizji, prasie i innych.
- Jestem już umówiony z zespołem prawników, z którymi chcemy przygotować projekt ustawy. Nie wiem jeszcze jednak, kiedy uda się go przedstawić - mam nadzieję, że jak najszybciej - informuje Dominik Tarczyński, dodając, że prawo, o którym mowa, w różnych wariantach obowiązuje już w wielu krajach, na przykład na Węgrzech, czy w Niemczech. - Na Węgrzech kary za "fake newsy" to od 90 do 700 tysięcy euro, w zależności od medium. Są też kary kilkutygodniowego zawieszenia emisji. W Niemczech konsekwencje są mniejsze, ale wciąż dotkliwe - wylicza.
Zdaniem posła Tarczyńskiego, "fake news" to po prostu świadoma manipulacja.
- Zjawisko to bardzo psuje życie publiczne. Nie tylko dlatego, że społeczeństwo nie dowiaduje się prawdy i tworzy opinie na bazie fałszywych informacji. "Fake newsy" niszczą debatę publiczną, która jest bardzo ważna dla jakości demokracji. Ta ustawa może powstrzymać tych, którzy sieją nienawiść i kłamstwo we wszystkich środowiskach. Miałaby znaczenie przede wszystkim prewencyjne - podsumowuje poseł Prawa i Sprawiedliwości.
ZOBACZ TAKŻE: Lubelscy członkowie Kukiz '15 chcą zakazu przyjmowania imigrantów i uchodźców
(Źródło: kurierlubelski.pl)
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?