MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Powalczą w... błocie

Katarzyna PACANOWSKA

Do walki z Siedlcami na oczach tysięcy telewidzów stanie za miesiąc siedmioro najlepszych i najodważniejszych kielczan. Będą musieli zrobić wszystko, czego zażądają organizatorzy turnieju. Jeśli będzie trzeba, będą się taplać w błocie, chodzić na rękach, wyzywać w 30 językach, robić salto do tyłu i wiele innych niestworzonych rzeczy. Wydaje się, że dla naszej "siódemki" to będzie pestka. Kim są więc ci, którzy odważyli się bronić honoru Kielc?

Kim są? Co robią na co dzień, a co od święta? Jak dotarli na casting do turnieju? Jak bardzo są niezwykli i czy mają w ogóle wady? Norbert Skorodzień, Kamila Porczyk, Maria Plutka, Wojciech Podsiadło, Kamil Rzadkowski, Sylwia Składowska i Dominik Czerwiński - to siedmioro wspaniałych z Kielc. W czerwcu najpierw będą walczyć o honor naszego miasta w Siedlcach. Kilka dni później u nas. A wszystko na oczach wielotysięcznej armii telewidzów, których już teraz zapraszamy do oglądania wielkiego turnieju telewizji TVN "Zmagania miast". Zanim jednak nasza siódemka stanie na arenie, czeka ich mnóstwo potu i nerwów. Już wczoraj rozpoczęli mordercze treningi pod okiem organizatorów, czyli Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Kielcach. Prezentujemy państwu naszą drużynę.

A może by tak salto w tył

Wojciech Podsiadło, nauczyciel wychowania z Kielc z 21-letnim stażem, ośmiokrotny mistrz Polski w dziesięcioboju. Jest po czterdziestce, a takich jak on na castingu można było liczyć na palcach u jednej ręki. W formularzu przyznał, że oprócz osiągnięć sportowych największym jego sukcesem jest udana rodzina. W 1985 roku skoczył o tyczce 5 metrów i 10 centymetrów, ponadto potrafi wykonać salto w tył. Namiętnie słucha muzyki z lat sześćdziesiątych, takich zespołów jak "Bee Gees" i "Smoky". Przyznaje się "bez bicia", że jest bardzo prorodzinny. - Mam 18-letnią córę Magdę i 8-letniego Alka "komunistę" (śmiech). Ten "komunista" to od tego, że w tym roku idzie do komunii. Był czas, kiedy postawiłem na karierę sportową i na ciągłe wyjazdy. A teraz staram się spędzić każdą wolną chwilę ze swoją rodziną. W lecie jeździmy razem na wycieczki rowerowe, doszło nawet do tego, że do sklepu na zakupy chodzimy razem. Wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie - śmieje się wesoły z natury pan Wojtek.

Wuefistą z zawodu jest również Dominik Czerwiński, który namiętnie lubi rozwiązywać krzyżówki. A do swoich życiowych sukcesów zaliczył kupno mieszkania i stworzenie rodziny. Pan Dominik będzie zawodnikiem rezerwowym w turnieju. Wejdzie na plac zmagań w momencie, gdy ktoś na przykład nie będzie mógł walczyć z powodu odniesionej kontuzji.

Kazał im komputer

26-letni Kamil Rzadkowski ze Straży Miejskiej to chłopak na cztery plusy z wykrzyknikiem w skali Wojtka Witkowskiego z agencji "Live", który siedział w jury na castingu do turnieju. Jego próby zniechęcenia komisji do swojej osoby spełzły na niczym. Imponującej klaty i całej kombinacji bicepsów i tricepsów na jego ciele nie udało się ukryć przed jurorami. Wpisał, że nie ma żadnych zainteresowań, żadnych sukcesów ani umiejętności. Ze sportów wymienił notoryczne oglądanie telewizji.

- Jaki sport? Jaki wysiłek? Ja tylko z pracy do domu, z domu do pracy - przekonywał podpierających się ze śmiechu jurorów. A tłumaczenie o wrednym komputerze, który go wylosował w pracy spośród innych pracowników, przypieczętowało tylko wyrok. Kamil znalazł się w finałowej "piątce", tak jak i jego koleżanka po fachu Maria Plutka, skromna cicha brunetka po trzydziestce, która nie była do końca przekonana, czy powinna brać udział w turnieju.

- Ja też z losowania. Mnie również wylosował komputer - westchnęła przed komisją pani Maria. I też próbowała robić z siebie życiową ofiarę, mimo że trenowała z powodzeniem judo. W 1986 roku zajęła drugie miejsce w drużynowych mistrzostwach Polski kobiet.

- Strasznie się wszystkiego boję, umiem dodawać, liczyć i kompletnie nie mam kondycji. I mam nadzieję, że będą lepsi ode mnie - upierała się jeszcze kilkanaście dni temu pani Maria, która na co dzień obsługuje fotoradar .

- Teraz żyję w pewnym stresie. Nie wiem jak ludzie będą nas odbierać. W końcu będzie nas oglądała cała Polska. A jak się coś nie uda? Co wtedy? Póki co wspiera mnie mąż i moje dzieci i każą patrzeć na to z pewną dozą humoru - dodaje Maria Plutka.

"Urzędas" pod namiotem

Sylwia Składowska, 26-letnia urzędniczka z Departamentu Edukacji, Kultury, Sportu i Turystyki w Urzędzie Marszałkowskim. Wysoka drobna blondynka z "bogatą przeszłością" i pasmem sukcesów w formularzu zgłoszeniowym do castingu. Mieszkała w zbudowanym przez siebie igloo, kąpała się w przerębli w Finlandii, spała w namiocie niedaleko Morza Barentsa.

Aż trudno uwierzyć, że ta młoda dziewczyna na co dzień zajmuje się funduszami strukturalnymi, doradza, jak wykorzystać środki z Unii Europejskiej na przykład na budowę tras rowerowych, na promocję gminy. Jednym słowem żmudna, niewdzięczna papierkowa robota.

A tu proszę, ta urzędniczka sama usypała sobie kopiec ze śniegu, potem wydrążyła w nim dziurę i tak powstało igloo, w którym potem "szczękała" zębami całą noc. - To była tylko jedna noc. Wszyscy zaopatrzyli się w porządne śpiwory do bardzo niskich temperatur, czyli do -50 stopni Celsjusza. Zgodnie z fińskim powiedzeniem, że: "nie ma złej pogody, a jedynie złe ubranie". Wszyscy, tylko nie ja. Spałam w śpiworze przeznaczonym do temperatury 0 stopni Celsjusza. Wytrwałam, choć na głowie przez całą noc miałam czapkę, na dłoniach rękawice, na całym ciele rajstopy, swetry i kombinezon - wspomina Sylwia Składowska.

- Ale moim największym wyczynem był tydzień spędzony w marcu pod namiotami w Norwegii, niedaleko Morza Barentsa. Gotowaliśmy na śniegu, nie było szans, żeby w tych warunkach, czyli przy temperaturze od -10 stopni Celsjusza do -28, umyć coś więcej niż zęby przetopionym wcześniej śniegiem. Tropiliśmy ślady łosi i reniferów na śniegu, ale zawsze złośliwe wiewiórki wprowadzały nas w błąd. To były naprawdę ekstremalne warunki, co dla takiego zmarzlucha, jak ja, było prawdziwą szkołą przetrwania. Teraz myślę, że tylko moja wrodzona ciekawość pozwoliła mi to przetrwać - dodaje Sylwia.

Ta sama ciekawość pchała ją do przerębli w rzece Tornio, gdzie zanurzyła się po szyję w lodowatej wodzie. W polskich Tatrach, gdzie zdobyła prawie wszystkie szczyty, kiedy przemierzyła góry, postanowiła zajrzeć do jaskini Mylnej, która się ciągnie aż 350 metrów i która nie bez kozery nazywa się Mylna. Żeby się wydostać z gąszczy jaskiniowych korytarzy, musiała przejść ją całą na czworakach, oświetlając sobie drogę... zegarkiem, bo osoba z latarką uciekła i zostawiła pozostałych w absolutnych ciemnościach. Wreszcie to ta sama ciekawość spowodowała, że stawiła się w pochmurną sobotę na casting.

- To sposób na urozmaicenie życia. Ostatnio była tylko praca, praca i praca, potem zajęcia z angielskiego i codzienny jogging z moim chłopakiem, po 8-10 kilometrów - twierdzi Sylwia. Ale jednocześnie zapewnia, że jest przeciętną dziewczyną, która się tym różni od innych, że się sporo rusza. - Żaden ze mnie Herkules - zaprzecza skromnie.

Spotkania z "drogówką"

Gdy Kamila Porczyk, trzykrotna mistrzyni w Mistrzostwach Świata w Fitness, stanęła przed komisją i pokazała swoje obycie z jurorami i kamerą, nikt nie miał wątpliwości, że wejdzie do drużyny. Bez żenady przyznała, że chodzi na randki jak normalny człowiek i ma nieproporcjonalną talię do barków.

- W ogóle się nie przygotowałam do castingu. Spieszyłam się samochodem z Warszawy do Kielc, żeby tylko zdążyć na przesłuchania. Dwa razy zatrzymali mnie policjanci. Kazali mi płacić mandaty. Musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby w końcu puścili mnie dalej. Najpierw dałam im książki swojego współautorstwa o odchudzaniu, no a jak książki, to nie mogło również zabraknąć autografów - opowiada o swoich "przygotowaniach" światowa gwiazda fitness.

Kamila zna już cenę sławy i ryzyka. Kiedyś, gdy miała zaledwie 9 lat, jej rodzice zaryzykowali i oddali ją na stancję do Kielc do zupełnie obcych ludzi. Bo tylko w Kielcach mogła trenować w sekcji akrobatycznej.

- Gdy inne dzieci przychodziły po szkole i szły się bawić, ja codziennie trenowałam na zajęciach. To zabrane dzieciństwo nauczyło mnie jednak życia. Tak, jestem silna, pewne siebie. Nie okazuję ludziom swojej wrażliwości, bo nie chcę im dać okazji, by na mnie zapolowali - mówi bez ogródek Kamila. Jej siła na pewno przyda się w turnieju.

Czas na kapitana

Norberta Skorodzienia, założyciela Kieleckiego Bractwa Artyleryjskiego i pierwszego Klubu Miłośników Gier RPG w Kielcach (fabularne gry fantasy - przyp. autor), kielczanie znają z wielu atrakcyjnych imprez pod Urzędem Miasta i na Karczówce, gdzie w ruch idą falkonety, bandolety, muszkiety i wszelka broń palna. Na castingu pokazał się z innej strony, bo demonstrował techniki relaksacyjne.

- Co by pomogło mojej drużynie, gdyby przyszedł moment załamania? Na pewno oddech przez zaciśnięte gardło, która pobudza te części płuc, których na co dzień nie używamy, a który pozwala uwolnić energię - twierdził Norbert, zwolennik jogi i medytacji, ale również karate kyokushin. Ten 33-letni pracownik ochrony za największy sukces uznał wychowanie trzyletniego synka Marcelka. Komisja nie bez kozery wypytywała go o sposoby na stres. Norbert został kapitanem drużyny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie