Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przemysław Osuchowski: W świętokrzyskim robią najlepsze nalewki na świecie. Może znajdę tu drugą połówkę

Iwona ROJEK
Przemysław Osuchowski, podróżnik, autor książki o Zbigniewie Relidze, był  korespondentem wojennym w Afganistanie, wielkim sentymentem  darzy Ziemię Świętokrzyską.
Przemysław Osuchowski, podróżnik, autor książki o Zbigniewie Relidze, był korespondentem wojennym w Afganistanie, wielkim sentymentem darzy Ziemię Świętokrzyską. Iowna Rojek
O miłości do kobiet, propagowaniu szlachetnych alkoholi i dziennikarskich pasjach przy dobrej kawie rozmawiamy z Przemysławem Osuchowskim, dziennikarzem, korespondentem wojennym, podróżnikiem, fotografikiem.

Pana życie zawodowe i osobiste jest pełne perypetii, jest Pan nim teraz zafascynowany czy bardziej rozczarowany?

To prawda, że ciągle gdzieś gnając wykonywałem już wiele zawodów, poznałem dość dobrze 90 państw, zawiodłem też już dwie i pół żony, więc czuję się jakbym przeżył 10 razy więcej niż inny człowiek w podobnym wieku. Ale życie nadal kocham i uważam, że dostaję od niego o wiele więcej, niż zasługuję.

Zaraz po studiach napisał Pan książkę o profesorze Zbigniewie Relidze zatytułowaną "Gra o życie", dlaczego się pan tego podjął?

Polecono mnie do tej roli. Wtedy odbył się pierwszy w Polsce udany przeszczep serca, rzecz chyba warta opowieści. Książkę pisałem w bardzo krótkim czasie, w ciągu kilku miesięcy, z czego większość spędziłem na sali operacyjnej. Muszę przyznać, że sam profesor i to co robił wywarło na mnie tak ogromne wrażenie, że myślałem nawet o rzuceniu dziennikarstwa i pójściu na medycynę.
Jakim człowiekiem był Religa?

Był bardzo wymagający dla podwładnych, natomiast mnie, obserwatora traktował dobrotliwie. Miał charyzmę, był wizjonerem przyszłości medycyny, no i... bardzo kochał swoich pacjentów. Ryzykował wszystkim, całą swoją karierą, żeby tylko uratować życie chorego. Umiał też przyznawać się do błędów.
O kim dzisiaj chciałby Pan napisać kolejny dokument?

Nie jestem pewien czy w ogóle bym chciał, bo mało kto dziś czyta. Może o Ryszardzie Kapuścińskim? Mimo tego, że już ukazało się kilka pozycji o nim, uważam, że nie wyczerpały tematu. W życiu - trochę z przypadku - mogłem poznać wiele miejsc, które opisał, a w jednym (w Kirgistanie) też zobaczyłem "piękno którego nie da się opisać", w Boliwii, Ugandzie, Rosji dreptałem tymi samymi ścieżkami. Kapuściński to wyjątkowy reportażysta - kreacja, wyobraźnia, wrażliwość, pociąg do uogólnień - dopiero dzisiaj widać jak filozoficznie opisywał świat dramatycznych zmian społecznych. A że czasem rzeczywistość przetwarzał... literat drzemie w każdym reporterze. Tematem na książkę dokumentalną byłby też Pani krajan, Krzysztof Kąkolewski. Hubala-Dobrzańskiego też nikt po Wańkowiczu nie chce tykać, a byłoby o czym pisać. I przy okazji mogiłę ostatniego rycerza Rzeczypospolitej (pochodził od Zawiszy Czarnego!) wreszcie odnaleźć.

Synowi z pierwszego małżeństwa dał Pan na imię Lech na cześć Lecha Wałęsy, co dziś sądzi Pan na temat Solidarności?

Imię syna wybrałem zanim Wałęsa został noblistą. I nie żałuję tego, a syn jak widzę też się nie wstydzi. Mam w nosie obecną kondycję związku zawodowego, szlag mnie trafia gdy widzę opluwanie symboli naszej młodości i uparcie myślę, że to co zrobiła Solidarność jako ruch społeczny jest nie do przecenienia. Żyjemy w wolnym kraju. Człowiek wreszcie jest podmiotem. Wątpiących wysłałbym (na koszt państwa) w podróż po naszych siedmiu sąsiadach. Może przestaliby głosować na oszołomów i populistów. Demokracja to niebezpieczny stan, lecz jest naszym największym osiągnięciem.
A co do imion... Ponieważ córkę mam Olę, a kolejno prezydentowali nam Lech, Aleksander, a potem Lech Aleksander, no to chyba powinienem się jeszcze o Bronisława postarać?

Pana wielką pasją są podróże, kilka dni temu wrócił Pan z Azji Środkowej, dokąd jeszcze lubi Pan wyjeżdżać?

Prywatnie fascynują mnie miejsca do których jeszcze nie docierają biura podróży. Latem okrążyłem Pustynię Taklamakan w zachodnich Chinach i błądziłem sobie na pograniczu Pamiru, Karakorum, Hindukuszu. Tam stykają się "światy" czterech wielkich religii i trzech historycznych imperiów. Pogranicze Chin, Afganistanu z Pakistanem, Tadżykistanu i wszystkim co w spadku zostawił ZSRR, to mój obecny pępek świata. Tam strumień, albo przełęcz mają nieprawdopodobne znaczenie. A że na końcach świata już byłem, więc uparcie szukam jego początku. I pewnie szybko nie znajdę.

Podobno lubi Pan też Ziemię Świętokrzyską ?

To prawda. Dobrze się też czuję w krainach spokojnych. Nad Drawą, na Helu, na Świętym Krzyżu jest mi dobrze jak w Australii. Może tylko trochę chłodniej i nie ma wina. Chodzić po górach nie lubię (wolę pojazdy wyprawowe lub kajaki) i Świętokrzyskie są w sam raz na moją miarę. Robicie też coraz lepsze nalewki i destylaty owocowe, a to poważny argument dla człowieka podpisującego się pseudonimem Oberżyświat. Od paru lat pisuję więcej o oryginalnych alkoholach niż o polityce. A fotografuję już niemal tylko dzieci, zwierzęta i cmentarze, one rzadziej kłamią. Mój rodzinny grobowiec jest w Działoszycach, pięć pokoleń Osuchowskich...

A jeszcze w międzyczasie przez dekadę przygotowywał Pan programy Roberta Makłowicza - kuchnia to tylko odżywianie się czy aż sztuka?

Wydaje mi się, że umiem (również dzięki makłowiczowym podróżom) przyzwoicie gotować, ale samo biesiadowanie jest przyjemniejsze od robienia programów telewizyjnych. Kuchnia to najbardziej oczywista emanacja kultury. Rodzinnej, regionalnej, narodowej. Z Robertem z oczywistych względów konkurować nie mogłem, więc zostawiłem sobie... alkohole. Gdziekolwiek jestem, odwiedzam targowiska, winnice, destylarnie i cmentarze. Bardzo pouczające miejsca. O reszcie można przecież poczytać. Jednak czas telewizyjnych podróży też zamknąłem. Teraz więcej fotografuję.

Jest Pan po drugim rozwodzie, był Pan żonaty z wicemiss świata, może mężczyzna nie jest stworzony do bycia z jedną kobietą?

Mimo tego, że dwa moje małżeństwa są już tylko wspomnieniem, a pół trzeciego (ślub się odbył, ale mnie tam nie było) też przebolałem, uparcie wierzę, że można i należy spędzić życie z jedną kobietą. Natomiast żałuję, że kobiety uległy nienaturalnej modzie bycia singielkami. Proszę jednak zauważyć, że są tymi singielkami zwykle w grupie, przesiadują razem w klubach, wzajemnie się napędzają i wspierają. Myślę, że w gruncie rzeczy są i będą bardzo samotne. Ale może nie mam - jako człowiek zwykle w domu nieobecny - racji.

Jak to się dzieje, że najpierw jest wielka fascynacja i miłość, a potem następuje rozstanie?

Rozstanie oznacza, że wcale nie było wielkiej miłości. Były złudzenia, pragnienia, marzenia. Myślę, że scenariusze małżeńskich porażek są zależne od płci. Kobiety decydują się na zerwanie, dopiero gdy wiedzą dokładnie do kogo odejdą. Prawdziwy facet szuka nowej partnerki, gdy definitywnie skończy poprzedni związek. Rzadko też (i kobiety i mężczyźni) uczymy się na cudzych błędach, a własnych po prostu nie chcemy widzieć, rozumieć i pamiętać.

Wierzy Pan w tzw. dwie połówki jabłka, które mogą się odnaleźć, czy jest to wizja zbyt wyidealizowana?

Jestem pewien, że moja druga połowa gdzieś tam na mnie czeka, może w Kielcach? Wprawdzie ostatnimi laty mam już trochę kłopotów ze wzrokiem, lecz nie poddaję się. Ciągle też wolę brać wszystko albo nic, nie zadowalam się jakąś częścią marzeń, nie chcę zgniłych kompromisów. Muszę wiedzieć, że jestem dla kobiety najważniejszy. Potrafię też wszystko jej oddać i duszę sprzedać, żeby mnie kochała. No, ale potem gdzieś wyjeżdżam i wkrótce okazuje się, że nie mam dokąd wracać. Więcej pociechy mam z dzieci, a ostatnio też z wnuka.

Czyli kobieta ma tylko na Pana czekać, nie może mieć własnych ambicji, choćby zawodowych?

Bez przesady! Żadna z moich kobiet nie była kurą domową. Byłem wychowywany w konserwatywnym domu, ale żonom wiernie w karierach zawodowych kibicowałem. Teraz wspieram synową i wiem, że za 15 lat odbierze Nobla z fizyki. Chętnie zastąpię kobietę w kuchni i w pralni, lecz nie chcę by zastępowała mnie na polowaniu czy na wojnie. Dla dziecka też chcę być ojcem, a nie połową matki. Proste, banalne, oczywiste, tylko jak to w praktyce zrealizować? Więc cierpliwie się uczę i liczę na "egzamin poprawkowy" z życia.

A jakim jest Pan ojcem?

Często wyrzucałem sobie, że marnym, ale jak mi było w życiu najtrudniej, wtedy największą pomoc otrzymałem właśnie od dzieci. Ojcostwo jest najwspanialszym stymulatorem rozwoju i chroni nas przed robieniem wielu głupstw. Przed kobietą przeżyłbym wstyd, ale przed dziećmi nie. Moja córka stale walczy o to, żebym rzucił palenie i może dla niej to zrobię. Chociaż są takie smaczne...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie