Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rekordzista wśród galerników odchodzi na emeryturę

Lidia CICHOCKA
Absolutny rekordzista wśród szefów polskich galerii - Marian Rumin.
Absolutny rekordzista wśród szefów polskich galerii - Marian Rumin. Stanisława Zacharko
Najdłużej urzędujący dyrektor galerii w Polsce odchodzi na emeryturę. Marian Rumin po 35 latach szefowania w Biurze Wystaw Artystycznych w Kielcach żegna się ze stanowiskiem.

Marian Rumin

Marian Rumin

Ma 65 lat. Wieloletni dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Kielcach. Absolwent historii sztuki Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik sztuk, książek, przyrody, nalewek, które samodzielnie wytwarza. Erudyta z imponującą wiedzą. Żona Irena, poetka, emerytowana polonistka, syn Andrzej, specjalista od bankowości po Akademii Ekonomicznej w Krakowie, pracuje jako tłumacz angielskiego.

- Nie wiem, czy taki rekord to powód do chwały - mówi. - Dzisiaj są inne tendencje: jak najszybciej zmieniać pracę.

JEDEN Z DWÓCH

Jego droga do galerii Biura Wystaw Artystycznych zaczynała się w kieleckim "plastyku". - Nie byłem dzieckiem, które śniło po nocach o karierze artystycznej - wspomina. - Po skończeniu podstawówki, a pochodzę z gminy Secemin, przyjechałem do Kielc i w towarzystwie wujka oglądałem szkoły: technikum chemiczne, ekonomiczne, a wreszcie technikum plastyczne. Zastanawiałem się, która mi się bardziej podoba i padło na "plastyka".

Egzamin zdał bez problemów i wybrał klasę, tkactwo. - Nie zastanawiałem się, czy to męski czy kobiecy zawód. W klasie było nas dwóch chłopaków, a ja miałem satysfakcję, że jako jedyny umiem naprawić krosna tkackie - mówi.

Tematem pracy dyplomowej Mariana Rumina była tkanina dekoracyjna wykonana na płytkach preszpanowych. - To prawie jak komputer - śmieje się dyrektor. Po maturze złożył papiery do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi, na tkaninę oczywiście, oraz na historię sztuki na Uniwersytet Warszawski. - Byłem przekonany, że dostanę się do Łodzi i będę projektantem, ale mnie pogonili - opowiada. Na historię sztuki przypadało 16,5 osoby na jedno miejsce. A miejsc było 10.

BLIŻEJ DUCHOWO

- Nie sądziłem, że mam szansę, ale próbowałem. Kiedy komisja zapytała, dlaczego chcę studiować w stolicy, a nie w Krakowie, odpowiedziałem, że mam bliżej. - Jak to, bliżej z Kielc jest do Krakowa - zdziwili się profesorowie. - Bliżej duchowo - odpowiedziałem. Roześmiali się i to chyba mi pomogło. A świetne przygotowanie historyczne zawdzięczałem prof. Ildefonsowi Sikorskiemu, który uczył nas prawdziwej historii, bez białych plam. Wykorzystałem te wiadomości na egzaminie.

Z województwa świętokrzyskiego dostały się wtedy trzy osoby: on i Piotr Przypkowski z żoną, późniejszy szef muzeum w Jędrzejowie. - Poza tym, że się uczyłem, studiowałem - mówi o latach spędzonych w Warszawie Rumin - bardzo dużo czytałem, pochłaniałem wszystko. co się dało. Na uczelni była jeszcze stara kadra. Miałem zajęcia z profesorem Tatarkiewiczem, prof. Janicką, wykłady prowadził Leszek Kołakowski, a ćwiczenia Pomian.

Od trzeciego roku studiów Marian Rumin prowadził klub studencki przy akademiku, w którym mieszkał. - Miało to ogromną zaletę, bo mogłem bezpłatnie chodzić na wszystkie imprezy odbywające się w innych klubach, a wtedy działo się bardzo dużo.

Studenckie życie na ostatnich latach wyglądało tak: po odespaniu nocy popołudnie spędzało się w bibliotekach, a noce w klubach. - Ale nie byłem problemem wychowawczym - podkreśla dyrektor. - Owszem, szukałem sensu życia, odpowiedzi na wiele pytań i to mi pozostało. Nie zachwycam się czymś potocznym, nagłymi erupcjami talentów. Staram się korzystać z wiedzy, jaką posiadam, i z dystansem oceniać to, co dzieje się wokół.

W czasie jego studiów na uniwersytecie dochodziło do zamieszek: doskonale pamięta manifestacje z 1966 roku i późniejszy strajk w marcu 1968 roku. - To była doskonała szkoła politycznego myślenia, lekcja o władzy, społeczeństwie i ich wzajemnych relacjach - mówi.

Wielu przyjaciół i znajomych wyjechało wtedy z Polski. - Wielu porobiło kariery, a czasami spotykaliśmy się w niezwykłych okolicznościach. Na przykład w Londynie, gdzie organizowaliśmy wystawę prac Marka Wawro i gdzie nie zarezerwowano nam żadnego noclegu, na wernisażu spotkałem kolegę ze studiów, który właśnie osiadł w Londynie. Przenocował nas, całą ekipę.
WARTOŚĆ MARTWEGO ARTYSTY

Po studiach świeżo upieczony absolwent historii sztuki trafił do Muzeum Narodowego w Kielcach. - Oprowadzałem wycieczki, prowadziłem dział rzemiosła artystycznego - opowiada o swej pracy, dodając, że w muzeum było dla niego trochę za ciasno. - 1 listopada 1976 roku zostałem dyrektorem Biura Wystaw Artystycznych, zastępując na tym stanowisku Bruna Kulczyckiego. Fakt, że utrzymałem się tyle lat, a w międzyczasie zmieniały się rządzące opcje, dla mnie samego jest zaskoczeniem. Tłumaczę to sobie tym, że stanowisko w kulturze nie było zbyt atrakcyjne, by nim obdarować, a może wymagało specyficznej wiedzy.

Bo szefowanie placówce zajmującej się sztuką współczesną wymaga wiedzy i niezależności w ocenie. - Trzeba w miarę bezkonfliktowo, by nikogo nie obrażając, wartościować twórczość, jednych zapraszając do galerii, drugich nie - wyjaśnia.

Ile wystaw pokazano w Biurze Wystaw Artystycznych za czasów jego dyrektorowania? - Nigdy tego nie liczyłem, ale możemy przyjąć, że około 20 rocznie. Nie wszystkie cieszyły się zainteresowaniem publiczności. Na przykład wystawa prof. Stefana Gierowskiego, związanego z Kielcami, przeszła niemal niezauważona przez kielczan, a przyjeżdżali na nią ludzie z zewnątrz.

Sukcesem frekwencyjnym, zgodnie z powiedzeniem "dobry artysta to martwy artysta", była wystawa Beksińskiego, który został zamordowany w trakcie jej trwania. - Telewizja podała tę informację, dodając, że artysta nie pokazywał swych prac. Zadzwoniłem ze sprostowaniem, że wystawiał i u nas trwa właśnie wystawa. I zaczęło się: najpierw zjawiły się ekipy kilku stacji, a potem widzowie.

Z pamiętnych wernisaży, a były takie, które trwały do białego rana, wspomina ten z udziałem Edwarda Kusztala, który na wystawie rzeźb Hadyny, Staweckiego i Opala chciał deklamować poezję. Okazja była po temu znamienita, był 17 września. By recytować "Kwiaty polskie", trzeba było pozbyć się pana, który był służbowo, by napisać raport. W pana wlano butelkę mocnego trunku i kiedy wytoczył się, zaczął się prawdziwy wieczór. - Widziałem, że wiele osób miało łzy w oczach, słuchając słów Tuwima - dodaje Marian Rumin.

Marian Rumin organizował także konkursy i wystawy-przeglądy twórczości świętokrzyskich twórców, np. "Przedwiośnie", którego 34. edycja właśnie się odbyła.

NAJPIERW ODREAGOWANIE

Sam nie kolekcjonuję dzieł sztuki - mówi. - Mam kilka prac zaprzyjaźnionych twórców, ale od samego początku uznałem, że to byłoby połączenie mogące budzić obiekcje natury etycznej. Zresztą ściany w domu mam zajęte przez książki, nie byłoby nawet gdzie wieszać obrazów.

Na emeryturę zdecydował się odejść, bo jak mówi: - Osiągnąłem wiek emerytalny, a skoro nikt mnie nie wyrzuca, to sam składam rezygnację. A jeśli komuś mój umysł będzie przydatny, to mniej znajdzie - wyjaśnia.

Plany na emeryturę to: coś zobaczyć, doznać, pocieszyć oko i umysł zjawiskami, na które nie było do tej pory czasu. - Chciałbym pojeździć po Polsce, pozwiedzać, tak jak kiedyś, bez planu, z przewodnikiem w ręce. W czasie jednej z takich wypraw zdarzyło się, że spaliśmy w więzieniu w Barczewie. Ale te podróże to za chwilę, najpierw muszę "odparować" z funkcji administratora, bo szefowanie to jednak bardzo stresujące zajęcie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie