Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z aktorem WŁODZIMIERZEM MATUSZAKIEM

Anna WIEJOWSKA
Włodzimierz Matuszak z Agnieszką Robótką-Michalską na planie "Pensjonatu Pod Różą".
Włodzimierz Matuszak z Agnieszką Robótką-Michalską na planie "Pensjonatu Pod Różą". Oko cyklopa

Włodzimierz Matuszak, dzięki roli proboszcza Antoniego Wójtowicza w "Plebanii", stał niekwestionowaną gwiazdą. Obecnie w kinach możemy oglądać go w roli komendanta stołecznego policji w "PitBullu" Patryka Vegi, a już wkrótce zobaczymy Włodzimierza Matuszaka w dwóch odcinkach "Pensjonatu Pod Różą".

* Słynie pan z dużego poczucia humoru. Na planie "Pensjonatu Pod Różą" dowcipkował pan na temat odbioru pańskiego nowego wcielenia przez widzów: co proboszcz robi w hotelu z kobietą? No właśnie, co?

- Żartowałem sobie, bo widzowie bardzo często utożsamiają aktorów z granymi przez nich postaciami. Z takim zjawiskiem spotykam się niemal na każdym kroku. Wiele osób sądzi, że ja naprawdę jestem księdzem proboszczem Antonim Wójtowiczem. Dlatego bardzo ucieszyłem się z propozycji, jaką dostałem od producentów "Pensjonatu Pod Różą". Ta oferta mnie osobiście daje trochę oddechu, bo mam okazję zagrać rolę zupełnie inną niż w "Plebanii". Taka odmiana jest dobra nawet dla zdrowia psychicznego.

* Słowem, zaskoczy pan telewidzów nowym wizerunkiem?

- Z całą pewnością. W "Pensjonacie Pod Różą" zdecydowanie gram zwyczajnego mężczyznę, a do tego jeszcze mam u swojego boku dwie urocze partnerki.

* Z jedną z nich podobno trafi pan nawet do łóżka?

- (śmiech) Nie przesadzajmy z tym łóżkiem. Mój bohater Rafał Kosicki to bogaty biznesmen, który podczas podróży służbowej zatrzymuje się w tytułowym pensjonacie "Pod Różą". W tym czasie jego młoda, bo zaledwie 30-letnia żona knuje pewną intrygę. Najkrócej mówiąc, chce go złapać na zdradzie małżeńskiej, ale nie do końca uda jej się zrealizować ten perfidny plan, bo Rafał nie jest specjalnie skory do "skoków w bok". Bardzo chętnie nawiązuje kontakty, rozmawia, dowcipkuje, ale o łóżku raczej nie myśli.

* Nowy wygląd prezentuje pan również w filmie kinowym "PitBull", w reżyserii Patryka Vegi. Tutaj widzimy pana w mundurze generała policji.

- W "PitBullu" gram komendanta stołecznego policji. Patryk Vega był pierwszym reżyserem, który obsadził mnie w kontrze do roli, jaką gram w "Plebanii". Wprawdzie powierzył mi niewielki epizod, ale jestem mu niezmiernie wdzięczny, bo dzięki temu mogłem odskoczyć od schematu kapłana. Radość moja jest tym większa, że "PitBull" to film, jakiego w Polsce wcześniej nie było.

* Woli pan role mundurowe, jak ksiądz i generał, czy jednak cywilne?

- Jest mi to zupełnie obojętne. Natomiast generalnie lubię grać mężczyzn zdecydowanych. Takich, którzy mają coś do powiedzenia i nie muszą pewnych rzeczy zbyt długo tłumaczyć. Interesują mnie role, które niosą coś głębszego aniżeli powierzchowna, ledwo zarysowana figura. Kostium nie ma żadnego znaczenia. Najważniejsze jest wnętrze bohatera. To, co on przeżył, co przeżywa w danym momencie i co aktualnie ma do załatwienia.

* W "Plebanii", jako ksiądz proboszcz, ma pan za zadanie wysłuchać wiernych i rozmawiać z nimi cierpliwie.

- Ksiądz Antoni objaśnia swoim parafianom pewne prawdy, tłumaczy im, co jest dobre, a co złe. Jest ich autorytetem.

* Prywatnie też potrafi pan słuchać ludzi? To wielka sztuka...

- Myślę, że nauczyłem się jej. To kwestia bogatych doświadczeń życiowych. Los rzucał mnie przecież po różnych rejonach Polski, a potem również i za granicę. Poza tym niewątpliwie pomogła mi w tym rola w "Plebanii". Nie da się ukryć, że są to rzeczy bardzo ściśle z sobą związane.

* Bywa, że czuje się pan księdzem Antonim? Tomasz Stockinger powiada, że czasem już nie wie, czy on to on czy doktor Lubicz.

- Ze mną aż tak źle nie jest. Pewnie dlatego, że na co dzień prowadzę dość aktywne życie, uprawiam sport, spotykam się ze znajomymi, sporo podróżuję, mam więc dystans do proboszcza. Udaje mi się nawet o nim zapominać.

* Trzeba to sobie jasno powiedzieć, że dzięki tej roli znalazł się pan na firmamencie. Ciekawe, czy czuje się pan gwiazdą...

- Gwiazdą się nie czuję, ale osobą popularną już tak.

* Wszyscy znają pana twarz i wiedzą, jak się pan nazywa. Czy to przekłada się na pieniądze?

- Polska to nie Hollywood. Tego, co jest w Ameryce, nijak nie da się porównać do polskich warunków. U nas aktorzy, mimo nawet tej ogromnej popularności, żyją dość skromnie. Takie są polskie warunki i tego nie przeskoczymy jeszcze długo. Inna rzecz, że wcale mi nie tęskno do Ameryki. Ja nie mówię, że żyjemy w ubóstwie, bo to byłaby nieprawda. Jeśli na przykład o mnie chodzi, mam stałą pracę i jestem z tego bardzo zadowolony. To wielkie szczęście trafić na długoterminową rolę, a ja potrafię to docenić. Niektórzy koledzy mówią mi: "Stary, złapałeś Pana Boga za nogi". I trochę prawdy w tym jest. Ja bym tylko chciał, żeby to przekładało się jeszcze na inne propozycje.

* A czy to prawda, że otrzymuje pan niekiedy propozycje spowiedzi?

- Zgadza się. (śmiech) Trafiają do mnie takie oferty. Gdy któregoś razu jechałem pociągiem, pewna pani poprosiła mnie - całkiem serio! - o to, bym ją wyspowiadał. Nie mogła zrozumieć, że nie jestem księdzem Antonim. Starałem jej się to wytłumaczyć, ale ona sądziła, że żartuję. Na porządku dziennym są powitania w stylu: "Niech będzie pochwalony" czy "Szczęść Boże".

* Na dłuższą metę może być to uciążliwe.

- ... ale dowodzi jednej rzeczy: ta postać jest na tyle wiarygodna, że ludzie wierzą, że ja jestem księdzem.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie