Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Andrzejem Dembowskim, lekarzem i myśliwym. "Dzików z miast się nie pozbędziemy"

Mateusz Bolechowski
Mateusz Bolechowski
Andrzej Dembowski ze Skarżyska – Kamiennej, znany lekarz – chirurg i myśliwy specjalizujący się w polowaniu na dziki opowiada o tych zwierzętach i powodach ich obecności w miastach.

Od dawna poluje pan na dziki?

Można powiedzieć, że od zawsze. W Polskim Związku Łowieckim jestem od 34 lat, ale wcześniej, już jako dziecko, chodziłem na polowania z ojcem.

Dziś niepełnoletni nie mogą uczestniczyć w polowaniach.

Tak i to jest absurd. Ten przepis wprowadzono złośliwie. On nie ma żadnych sensownych podstaw. Ekolodzy argumentowali, że chodzi o ochronę dzieci przed widokiem zabijania, ich zdrowie psychiczne. Chodziłem na polowania jako kilkulatek, jako nastolatek patroszyłem zwierzynę. Na łowy zabierałem też swoje dzieci. Ani ja, ani one nie ucierpiały na tym. Przeciwnie, myślistwo wniosło w moje życie mnóstwo dobrego.

Łatwo jest upolować dzika?

Niełatwo. To są zwierzęta wyjątkowo inteligentne i obdarzone niesamowicie ostrymi zmysłami, szczególnie węchem. Potrafią wyczuć człowieka z daleka. W dodatku umieją odróżnić myśliwego od choćby grzybiarza. Przed pierwszym uciekną, drugim nie będą się w ogóle przejmować. Uczą się też omijania myśliwskich ambon. To trudny przeciwnik.

Jak się na nie poluje?

Najczęściej z zasiadki, rzadziej z podchodu. Polowania zbiorowe, z naganką, są bardzo nieskuteczne, jeśli chodzi o dziki.

Tych zwierząt jest więcej, niż dawniej?

Tak uważam. 20 lat temu jeśli w świętokrzyskim udało mi się upolować dwie sztuki w sezonie, to był sukces. Teraz dzików strzela się bez porównania więcej, a wcale ich nie ubywa.

Myśliwi dostali polecenie ograniczenia populacji dzików, ze względu na zagrożenie Afrykańskim Pomorem Świń.

To prawda, plany odstrzałów są większe. Na razie ASF zatrzymał się na Wschodzie i do nas nie dotarł. Za strzelanie loch prowadzących młode są wypłacane pieniądze. Ale ani ja, ani moi koledzy nie będziemy do nich strzelali. To barbarzyństwo, choć byłoby pewnie skuteczną metodą na zmniejszenie liczby dzików. Nie podałbym ręki komuś, kto strzeliłby do lochy z prosiakami.

Skąd wziął się wzrost liczby dzików?

Zwiększyła się ilość pokarmu, choćby z powodu upraw, a chyba przede wszystkim tego, że ludzie wyrzucają coraz więcej jedzenia. Stąd zresztą dziki w miastach. Trzeba wiedzieć, że jedna locha w roku potrafi dać dwa mioty i urodzić nawet kilkanaście prosiąt. Nawet fakt, że w świętokrzyskich lasach jest coraz więcej wilków, które poza sarnami i jeleniami najchętniej polują na dziki, nie wpłynął na redukcję pogłowia tego gatunku.


Myśliwi też dokarmiają dziki.

To prawda, wysypują pokarm w miejscach, w których potem polują. A właściwie – wysypywali, bo od czasu pojawienia się zagrożenia ASF jest to zabronione. Dla mnie w każdym razie to nieetyczne – nigdy nie wysypywałem karmy ani nie polowałem w miejscach jej wykładania. Mam inną filozofię łowiectwa.

Dziki mogą być groźne dla ludzi?

W dwóch przypadkach. Wiosną, kiedy lochy wodzą prosiaki, mogą być niebezpieczne, jeśli człowiek się do nich zbliży. Jeśli spotkamy małego „pasiaczka”, należy po cichu i ostrożnie się oddalić, w żadnym razie nie hałasując. Drugi przypadek to ten, kiedy dzik jest ranny. Wtedy może zaatakować. Choć mnie się taka sytuacja nigdy nie zdarzyła, a poluję na dziki od wielu lat. Raz tylko duży odyniec mnie staranował – stanąłem mu na drodze, kiedy biegł. Ale skończyło się na tym, że wywinąłem salto w powietrzu i wpadłem w śnieg. Te zwierzęta z natury nie są agresywne wobec ludzi.


Dziki w miastach są już powszechnym problemem. Skąd się tam biorą?

Kusi je łatwo dostępny pokarm. Grzebią w śmietnikach, jedzą owoce spadające z drzew, ryją trawniki szukając pędraków. Wyrzucamy tyle jedzenia, że to je zachęca. To naprawdę mądre stworzenia. W mieście nie muszą się obawiać wilków ani myśliwych i mają znakomitą stołówkę.

Jak się ich pozbyć?

To trudna sprawa. Odławianie i przewożenie w inne miejsca jest mało skuteczne, w dodatku obecnie nie można tego robić ze względu na ASF. Myśliwi w mieście polować nie mogą – strzelać wolno w odległości nie mniejszej niż 150 metrów od zabudowań, mamy związane ręce. A chemiczne czy hukowe odstraszacze też się nie sprawdzają. Dziki szybko uczą się je ignorować.

Co więc robić, żeby uchronić ogródek przed zbuchtowaniem przez dziki?

Trzeba zainwestować w porządne ogrodzenie, warto też mieć psa – najlepiej jagdteriera lub foxteriera.

POLECAMY RÓWNIEŻ:

Rekordowe polskie budynki. Co o nich wiesz?



Zmiany klimatyczne - czarne scenariusze

Z którą partią ci po drodze? Quiz


Tu mieszka się najlepiej - ranking jakości życia


Co wiesz o grillowaniu? Quiz


ZOBACZ TAKŻE: Flesz – polska żywność nie jest eko

Źródło: vivi24

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie