MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śladami Jana Pawła II. O tym, jak biskup Karol Wojtyła dał się poznać w świecie jako reformator Kościoła powszechnego i zdolny f

Dorota KOSIERKIEWICZ

Rozpoczynała się ceremonia inauguracji roku akademickiego w auli Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Pełna gala i cisza, jak makiem zasiał. Nagle w gronie szacownych profesorów dało się zauważyć poruszenie. Ktoś otworzył drzwi i słychać było głośne kroki. Przez aulę pędził ksiądz, z kieszeni wyciągając łańcuch z krzyżem i zarzucając go sobie na szyję. Na głowę wciskał piuskę. Już w pełnym uroczystym biskupim stroju zasiadł przy stole prezydialnym. To przybył wiecznie spóźniony profesor Karol Wojtyła. Grono profesorskie było jego wejściem lekko tylko zdziwione, bo wszyscy znali niekonwencjonalny sposób bycia biskupa z Krakowa, który wśród studentów wzbudzał niebywałą sympatię. Nie lubił celebrować swojej godności, a kolejne nominacje w jego zachowaniu niczego nie zmieniały. Kiedy został biskupem, zapowiedział swoim przyjaciołom: "Jeżeli kiedykolwiek zauważycie u mnie coś, co się wam nie spodoba, proszę, powiedzcie mi to szczerze".

Dobry sposób na komunę

Biskup Tadeusz Pieronek znał Karola Wojtyłę z tamtych czasów. - Po raz pierwszy zetknąłem się z Nim w latach pięćdziesiątych w Krakowie. Jako profesor etyki społecznej prowadził wykłady dla studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wykładał zawsze na stojąco i "z głowy", nie korzystał z książek i podręcznych notatek. Zawsze był doskonale przygotowany. Kiedy w 1954 roku zlikwidowano Wydział Teologiczny, walczył o niego. A kiedy został metropolitą krakowskim, sprawił, że robiono wszystko tak, jakby istniał. To był jego sposób na komunę. Przyznawane były nominacje profesorskie zgodnie z prawem kanonicznym. Wszystko działało jak w zegarku, również na papierze. Kiedy więc w 1989 roku przyszła zmiana ustroju, nie mieliśmy kłopotu z reaktywowaniem wydziału, bo mieliśmy własną kadrę - opowiada nam biskup Pieronek. - Później spotkałem się z Nim na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W Lublinie studiowałem prawo, a On miał z nami wykłady z filozofii. Nasze relacje w tamtych czasach były dość oficjalne, ja byłem studentem, a On profesorem. Ale zawsze mnie poznawał, zawsze zamieniał ze mną parę słów, kiedy spotkaliśmy się na uczelni. Studenci Go bardzo lubili. Pytał nas czasem w Parku Saskim, naprzeciwko uczelni. Chodził po starym Lublinie i zachwycał się starówką. W tamtych czasach był pełen energii i radości życia, którą wszystkich zarażał. Ludzie mnie kojarzą tylko z Krakowem, a ja byłem studentem Wojtyły również w Lublinie. Miał tam wtedy niezwykłe towarzystwo, polskich młodych filozofów, jakby "odgrodzonych" od komunistycznego świata. Na nas wszystkich lubelskie lata wywarły niezatarty wpływ.

- Potem przez wiele lat miałem okazję z Nim współpracować. Zawsze był dla mnie niedościgłym wzorem. Poznałem go lepiej dopiero podczas wspólnego pobytu w Rzymie, w czasie obrad II Soboru Watykańskiego. Biskup Karol Wojtyła przyjechał w 1962 roku na pierwszą sesję soboru, a ja studiowałem tam od kilku miesięcy. Rozmawiałem z Nim wtedy bardzo poważnie o swoich sprawach. Ta rozmowa nadała sens i kierunek całej mojej późniejszej pracy naukowej. "Musisz zrobić habilitację" - powiedział wtedy do mnie. I wszystkie moje wysiłki poszły w tym kierunku.

- W Rzymie mieszkał w tym samym domu, co ja. Widzieliśmy się codziennie, zawsze służyłem Mu pomocą. Przepisywałem teksty na maszynie, załatwiałem różne sprawy, pomagałem zbierać materiały, umawiałem na spotkania. Wojtyła znał sobór od wewnątrz. Miał doskonałe kontakty, biegle władał kilkoma językami. Kiedy się dostał do XIII Komisji Senatu w Rzymie, zaczęło się o nim robić głośno. Zajął się tam pracą nad "konstytucją duszpasterską o Kościele w świecie współczesnym". Wojtyła był bardzo ceniony na soborze, często zgłaszał wota, miał zawsze bardzo dużo do powiedzenia w sprawach Kościoła powszechnego - wspominał biskup Pieronek.

Wujek emigrował do Rzymu

- Ciekawe, że do Rzymu przeniósł swoje krakowskie i lubelskie przyzwyczajenia. Nie mówiliśmy co prawda do Niego "wujku", ale zabierał nas, księży, którzy z nim pracowali, na weekendowe wyprawy po Włoszech. Pamiętam wyprawę na Sycylię w listopadzie, we Wszystkich Świętych. Zwiedziliśmy wiele pięknych miast, od Palermo do Katanii, gdzie odprawiliśmy mszę świętą. Stamtąd pojechaliśmy na Etnę. Zbliżał się czas odlotu samolotu. Ale Wojtyła w ogóle się tym nie przejmował. Nagle zatrzymał się na zboczu góry i zaczął odmawiać brewiarz. Nie wiedzieliśmy co zrobić. Wymownie pokazywaliśmy mu zegarek. On jednak ciągle się modlił. Na lotnisko spóźniliśmy się piętnaście minut. Samolot jednak czekał na nas. To nie był żaden cud. Po prostu arcybiskup Katanii wiedząc, że ma z nim lecieć biskup Wojtyła, zatrzymał samolot. "No widzicie, wszystko jest w porządku, zdążyliśmy" - śmiał się tymczasem Wojtyła.

- Zabierał nas też do restauracji na proszone obiady i kolacje. Sam nigdy nie miał pieniędzy, ale zawsze znalazł jakiegoś sponsora - znajomych księży z Belgii czy Ameryki lub Niemiec. Była to dla nas, studentów, wielka atrakcja, bo nigdy byśmy sobie na taki luksus nie mogli pozwolić - ciągnął swoje wspomnienia biskup Pieronek.

Wyprawa po kardynalski kapelusz

- W tamtych czasach chodził w tym swoim zielonym płaszczu, ze starą, skórzaną teczką. Źle to wyglądało. Zwłaszcza że inni biskupi "ze świata" bardzo dbali o swój wygląd i nosili drogie, porządne rzeczy. Długo zastanawialiśmy się, jak go przekonać do zakupu nowej teczki. W końcu dał się ubłagać. Kupiliśmy mu porządną, drogą, skórzaną torbę. Ale jakoś niedługo z nią chodził. Nie wiem, co się z nią stało. Ale znowu pojawił się z tą starą, oberwaną teczką z Polski. Nie wiem dlaczego - zastanawia się ksiądz biskup.

Tymczasem nam udało się rozwikłać sprawę tego prezentu podczas pobytu w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Otóż było to tak, że któregoś dnia profesor Wojtyła pojawił się na zebraniu Wydziału Filozofii z nową, lśniącą teczką. Musiała kosztować krocie - pomyśleli wszyscy. Dziwili się nowej teczce księdza przy starej sutannie. Ktoś powiedział: - No proszę, księża ślubowali ubóstwo i noszą takie bogate teczki, a studenci noszą książki w gazecie. Potem Wojtyła widział, jak na dziedzińcu uniwersytetu jakiemuś studentowi rozsypały się książki. Sprzedał teczkę, a pieniądze rozdał studentom.

- Pamiętam, że we wrześniu 1965 roku, niedługo przed zakończeniem soboru, Wojtyła wezwał mnie do siebie i powiedział, że musi mnie odesłać do Krakowa. Brakowało wykładowców prawa, więc musiałem wrócić do Polski. Spytał mnie wtedy, co może dla mnie zrobić. Poprosiłem go, by pozwolił mi przyjechać do Rzymu po kapelusz, gdy zostanie kardynałem. I tak też się stało. W 1967 roku, po ogłoszeniu nominacji spotkaliśmy się w parafii mojego wuja, który przypomniał mu o złożonej obietnicy. "Tadeusz po ten kapelusz pojedzie" - odparł. I pojechałem. A kiedy już byliśmy razem w "wiecznym mieście" i jechaliśmy do Kaplicy Sykstyńskiej po ten kardynalski kapelusz, zdarzyła się jeszcze jedna historia. Kardynał Wojtyła przypomniał sobie, że nie ma czerwonych skarpetek do kardynalskiego stroju. Obszedłem kilka sklepów z odzieżą dla księży, ale wszystkie wykupili inni kardynałowie - 27 odbierało w tym dniu nominacje. Zupełny klops. Przejeżdżaliśmy koło mieszkania księdza Deskura, gdzie mieszkali pozostali kardynałowie. Poszliśmy tam i nieśmiało zapytaliśmy siostrę prowadzącą dom, czy nie ma przypadkiem zapasowych czerwonych skarpetek. Ostatnią parę już wydała... Cóż było robić, kardynał Wojtyła wystąpił w czarnych skarpetkach. Po zakończeniu ceremonii śmiał się, że tak wywijał sutanną, by ich nie było widać. Zauważył też, że jeszcze dwóch kardynałów nie miało czerwonych skarpetek - opowiada nam biskup Pieronek.

Jako sekretarz synodu krakowskiego biskup Pieronek dyskutował kiedyś zażarcie z kardynałem Wojtyłą. Żaden z nich nie chciał ustąpić. W końcu kardynał zdjął z szyi swój łańcuch i powiedział Pieronkowi: - Masz, teraz ty rządź. Ksiądz biskup śmieje się z tych wspomnień i dodaje: - Często bywałem u Wojtyły na obiadach, raz w tygodniu albo i częściej. Kiedyś opowiadał o jakimś księdzu, który spowodował wypadek. Miał zamiar odebrać mu prawo jazdy. Tłumaczyłem Mu, że to nie leży w Jego kompetencjach. Traf chciał, że kilka miesięcy później ten sam ksiądz zabił człowieka na drodze. Kardynał się denerwował. Mówił, że miał rację z tym prawem jazdy. Tłumaczyłem Mu wtedy, że to zbieg okoliczności. I nie jest to dykteryjka do opowiadania, ale przytaczając te historie chciałem pokazać, że Wojtyła był bezpośrednim i wyjątkowym człowiekiem. Z żadnym innym biskupem, a już nie mówiąc o kardynale, nie miałbym śmiałości się spierać. Ale On zawsze słuchał moich argumentów. Zawsze był dla mnie osobą bliską. Miałem wielkie szczęście, że spotkałem na swojej drodze takiego profesora i biskupa, który zainteresował się mną jako studentem i zwyczajnym księdzem, rozmawiał i kierował moim losem. Zaangażował mnie jako sekretarza synodu krakowskiego i bardzo dużo ode mnie wymagał. Nigdy nie trzeba było zamawiać audiencji, żeby się do niego dostać. Pamiętam, że jak jeździł samochodem do Warszawy, zawsze pytał, czy ktoś nie ma potrzeby pojechania w tym kierunku. Często z nim jeździłem do stolicy. Bardzo charakterystyczne dla Wojtyły, że nigdy nie wypierał się żadnej znajomości. Nawet jeśli była to znajomość kłopotliwa, męcząca - dodaje biskup.

W czyśćcu czyta się książki Wojtyły

Kardynał Karol Wojtyła nie zaniechał swojej pracy filozoficznej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskiem. - W 1969 roku ukazała się jego najważniejsza praca filozoficzna - "Osoba i czyn" - psychologiczna i etyczna analiza stawania się osoby w wyniku świadomych działań. Już w wykładach analizował relacje łączące pary pojęć, z których jedno "reprezentuje" filozofię bytu, drugie zaś filozofię podmiotu - tłumaczył uczeń Wojtyły, ksiądz profesor Andrzej Szostek. - Pamiętam tytuły tych wykładów: "Akt i przeżycie", "Wartość i dobro", "Norma i szczęście". Ale najwyraźniejszą i najdojrzalszą próbę łączenia obu tych nurtów w filozofii przedstawia właśnie monografia "Osoba i czyn" i nie jest dziełem przypadku, że właśnie w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, w rok po jej opublikowaniu, miała miejsce dyskusja nad tym dziełem, w której wzięło udział liczne grono filozofów. W świecie nauki wydanie tej książki to było wielkie wydarzenie. Głównym tematem, jakim zajmował się wtedy profesor Karol Wojtyła, był człowiek dojrzewający do osobowej pełni poprzez miłość. Podejmował ten temat w kolejnych monografiach. Najpierw z perspektywy etycznej - "Miłość i odpowiedzialność", następnie antropologicznej - "Osoba i czyn", by wreszcie dążyć do syntezy filozoficzno-teologicznej, którą kontynuował i rozwijał już jako Papież. Bliscy Mu ludzie powiadają, że pierwsza część rozważań papieskich, zatytułowanych "Mężczyzną i niewiastą stworzył ich", część opatrzona podtytułem "Chrystus odwołuje się do początku", została napisana jeszcze przez wyniesieniem na Stolicę Piotrową - dodaje profesor Andrzej Szostek.

Na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim krąży opowieść o tej ważnej, choć bardzo trudnej książce. Kardynał Wojtyła przyjaźnił się z prałatem Józefem Świądrem z Kęt. Na jakimś spotkaniu ksiądz Świąder dokuczył Wojtyle i ten odgryzł mu się mówiąc: - Ej, prałacie, będziesz za to siedział w czyśćcu. A ten nie pozostał dłużny, śmiał się, że będzie tam czytał "Osobę i czyn". Kiedy ksiądz prałat zmarł, jego pogrzeb prowadził Wojtyła. I kiedy trumnę spuszczano do grobu, powiedział: - No, to teraz prałat czyta już sobie "Osobę i czyn".

Już na zawsze pozostanie z nami

- Są tacy ludzie, których dotknięcie na zawsze pozostawia ślad - mówi nam profesor Tadeusz Styczeń, uczeń Karola Wojtyły, dyrektor Instytutu Jana Pawła II w Lublinie. - Nasz instytut powołano do istnienia uchwałą senatu akademickiego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, 25 czerwca 1982 roku, jako międzywydziałowy ośrodek tejże uczelni. Jego celem jest prowadzenie "studiów nad myślą i dziełem papieża Jana Pawła II oraz budowanie wspólnoty osób w duchu głoszonej przez Niego nauki Chrystusa". Uznaliśmy, że taki "żywy pomnik" ucieszy Karola Wojtyłę - tłumaczy profesor Styczeń. - Katolicki Uniwersytet Lubelski od czasów profesora Wojtyły rozrósł się, wszędzie tu widać Jego wkład. Jego przyjaciele - profesor Albert Krąpiec i profesor Andrzej Szostek byli rektorami uniwersytetu, są znanymi filozofami. A ja ze wszystkich sił staram się ponieść Jego dzieło, prowadząc instytut Jego imienia. Zaraził nas swoją miłością do nauki i do człowieka. Odkąd się tutaj pojawił, wszystko jest inne - podkreśla przyjaciel Jana Pawła II.

- Papież odwiedził nasz, swój uniwersytet w czerwcu 1987 roku - poprawia się profesor Szostek. - Na dziedzińcu usłyszeliśmy wtedy apel, który traktujemy jako szczególny testament: "Uniwersytecie! Alma Mater! Służ Prawdzie! Jeżeli służysz Prawdzie - służysz wolności, wyzwalaniu człowieka i narodu. Służysz Życiu!" Zachowujemy w sercu te słowa, jak i całe Jego posługiwanie i nauczanie profesorskie i papieskie. Staraliśmy się Mu towarzyszyć przez cały pontyfikat. A teraz ośmieliliśmy się po Jego śmierci uznać go za swego Patrona. Od 4 kwietnia tego roku mój uniwersytet nosi nazwę: Katolicki Uniwersytet Lubelski imienia Jana Pawła II - mówi profesor Szostek i dodaje ze smutkiem: - Nasz przyjaciel już na zawsze pozostanie z nami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie