MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śladami Jana Pawła II. O tym, jak ksiądz Karol został biskupem i zmienił zwyczaje w kurii archidiecezjalnej w Krakowie.

Dorota KOSIERKIEWICZ

Zdecydowaliśmy się odbyć wędrówkę szlakiem Jana Pawła II, odwiedzić miejsca, w których zostawił swoje ślady i które odcisnęły w Nim swoją obecność. Odszukać ludzi, którzy byli dla Niego ważni i którzy zachowali w sobie na całe życie Jego dotknięcie. Dziś część dwunasta.

Ksiądz Karol Wojtyła siedział w ciemnym konfesjonale kościoła Mariackiego w Krakowie. W prezbiterium połyskiwał złoceniami ołtarz Wita Stwosza, najznakomitszy tryptyk w świecie. Przed krucyfiksem paliły się lampki i modlili ludzie. Co pół godziny trzeba było wyjść z konfesjonału i udzielić komunii świętej. Ksiądz Karol lubił te dyżury w konfesjonale, lubił intymne rozmowy z ludźmi o ich skrywanych w głębi serca sprawach. Był zdolnym, młodym filozofem, naukowcem szukającym własnej drogi, wykładającym etykę społeczną w Krakowie i na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Kiedy kończył dyżury w kościele Mariackim biegł kilka ulic dalej Starym Miastem, do swojego pokoiku przy ulicy Kanoniczej. Siadał tam przy sfatygowanym biurku i pracował. Rzadko odpoczywał. Dwa dni w tygodniu na uniwersytecie w Lublinie, dwie nieprzespane noce w pociągu i ciągła praca w Krakowie. Dawał sobie wytchnienie tylko na wycieczkach w góry, spławach kajakowych po jeziorach i rzekach latem. I zimą - na nartach. Nie był księdzem, który odpoczywa w kurortach, na wczasach, w dobrych uzdrowiskach, czy choćby jako gość na spokojnej parafii. Wszędzie jeździł ze swoimi młodymi przyjaciółmi ze "środowiska". Nie była to zamknięta grupa. W 1949 roku było ich zaledwie 20 osób. Ale każdy przyprowadzał tam swoich sprawdzonych przyjaciół, młodsze rodzeństwo. "Środowisko" żyło i rozrastało się. A czar wędrówek i wioseł tak silnie zauroczył księdza Karola, że trzeba było aż... konklawe, aby przestał wiosłować.

Jego pierwsza kajakowa wyprawa miała miejsce w lipcu 1953 roku, a ostatnia w lipcu 1978 roku, dwa miesiące przed wyborem na Papieża. Zawieźli Mu kilka lat temu Jego wioślarze w prezencie wiosło do Castel Gandolfo. - Pojechaliśmy z tym wiosłem do Niego w pielgrzymce, było nas około 250 osób. Był bardzo wzruszony, a i nam ze wzruszenia ciekły łzy na wspomnienie starego wujkowego "Kalosza". Opowiadaliśmy sobie potem nasze kajakowe przygody i śmialiśmy się - wspomina Stanisław Abrahamowicz z krakowskiego "środowiska".

Z kajaka na konsekrację

W lipcu 1958 roku ksiądz Karol wybrał się jak zwykle na Mazury ze swoimi przyjaciółmi. W czasie spływu na Łynie otrzymał wezwanie do Warszawy od prymasa Stefana Wyszyńskiego. Ostrzeżono Go wcześniej o tej konieczności stawienia się w stolicy, toteż u przyjaciół w Warszawie zostawił odświętną sutannę, żeby nie jechać w tej, której używał na kajakach. Kiedy stawił się przed kardynałem Wyszyńskim 4 lipca okazało się, że dostał nominację na biskupa pomocniczego Archidiecezji Krakowskiej. Zdziwił się niezmiernie tym, jak uważał, niezasłużonym zaszczytem i pojechał czym prędzej do Krakowa oznajmić tę nowinę arcybiskupowi Eugeniuszowi Baziakowi. "Pamiętam jak dziś - wspominał po latach Jan Paweł II - że arcybiskup wziął mnie pod rękę i wprowadził do poczekalni, gdzie siedzieli księża, i powiedział: »habemus papam«! W świetle późniejszych wydarzeń można powiedzieć, że były to słowa prorocze".

Ksiądz Karol wtedy nawet nie myślał o takiej przyszłości, spytał arcybiskupa Baziaka, czy może wrócić do przyjaciół na Łynę. Arcybiskup odpowiedział: "To chyba już nie wypada". Zmartwiony tym Wojtyła poszedł odprawić Drogę Krzyżową do kościoła Świętego Franciszka, gdzie stacje robił Józef Mehoffer. Lubił je, uważał, że są bardzo nowatorskie, dlatego zdenerwowany wybrał ten właśnie kościół. Czuł, że nie może zostawić przyjaciół samych na kajakach, obiecał im przecież, że w niedzielę odprawi mszę świętą. Po modlitwie jeszcze raz wrócił do arcybiskupa Baziaka i ponowił swoją prośbę. Arcybiskup żartował z Niego mówiąc: "Proszę bardzo. Ale proszę wrócić na konsekrację".

Po powrocie na Mazury nie przyznał się przyjaciołom do nominacji. Powiedział o tym tylko admirałowi, którym był wtedy Zdzisław Heydel. I to przez przypadek, bo Zdzisiu zaraz na stacji zapytał prosto z mostu: "został Wujek biskupem? Kiedy dowiedział się, że tak, krzyknął: »Żeby mnie..., tak sobie w duchu myślałem i tego Wujkowi życzyłem«" - wspomina Karol Wojtyła. Był wtedy najmłodszym polskim biskupem, miał 38 lat, i uważał, że jest na to za młody. Kardynał Stefan Wyszyński śmiał się z Niego, że "to dolegliwość, która szybko przechodzi". Nie udało się jednak długo Wujkowi utrzymać tajemnicy, bo kiedy po powrocie nad Łynę poszedł do kościoła - traf chciał, że spotkał tam duszpasterza akademickiego Ignacego Tokarczuka, który powiedział do Niego: "A nowy biskup, gratuluje!" I tak oto wszyscy dowiedzieli się, że Wujek został biskupem.

Wujek nie zostanie "zlikwidowany"

Ingres biskupi księdza Karola Wojtyły odbył się w katedrze wawelskiej 28 września 1958 roku. - Pamiętam Jego biskupią konsekrację. Kilka dni wcześniej modlił się w Tyńcu. A zaraz po niej był z młodymi przyjaciółmi w Częstochowie, aby podziękować Matce Bożej - przypomina sobie Stanisław Abrahamowicz. - Myśleliśmy, że wszystko się zmieni, że biskup nie będzie nam już poświęcał tak dużo czasu. Ale kiedy spotkaliśmy się z Wujkiem w Częstochowie okazało się, że jest taki sam, bliski i przyjacielski. I tak już zostało.

Przyjaciel Wojtyły ksiądz Mieczysław Maliński również doskonale pamięta konsekrację Karola: - Katedra pełna była bardzo różnych ludzi, chłopów z Niegowici, inteligentów ze świętego Floriana, studentów i studentek z duszpasterstwa akademickiego, kleryków, kolegów z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Pamiętam, że zjawili się też redaktorzy "Tygodnika Powszechnego" i "Znaku". Młodzi przyjaciele z duszpasterstwa pytali Go wtedy, czy przez tę nominację nie zostanie zlikwidowany Wujek. Wojtyła bez wahania opowiedział: "Nie ma powodu, żeby był zlikwidowany".

- Jego wybór był nieoczekiwany dla wielu, naukowiec biskupem? 4 lutego 1958 roku umarł zasłużony biskup pomocniczy diecezji krakowskiej, ksiądz Stanisław Rospond. Wybór padł na Karola Wojtyłę - podkreśla ksiądz Maliński.

A ksiądz Karol, po pierwszym zdumieniu, że został biskupem, tak jak poprzednio bez reszty poświęcał się pracy naukowej, zaangażował się w obowiązki biskupa. Przeprowadził się ze swojego skromnego pokoiku do wystawniejszych pokoi w tej samej kamienicy na Kanoniczej. Z wielką uwagą zaczął wizytować wyznaczone parafie Archidiecezji Krakowskiej. Bierzmować wiejskie dzieci, odprawiać msze święte, spowiadać i wygłaszać kazania.

Uwielbiał stare drewniane pachnące kadzidłem i świecami kościoły Archidiecezji Krakowskiej. Zachwycał się kolorowymi polichromiami malowanymi przez domorosłych artystów i ludowymi światkami wydłubanymi w drewnie. Lubił uroczyste nabożeństwa, a potem procesje wokół świątyni, wychodził w czasie mszy przed kościół przy każdej nadarzającej się okazji. Zostawał na obiady w starych pachnących miodem plebaniach. Czasami nocował rozmawiając z proboszczami i wikarymi niemal do rana. Lubił się kłaść słysząc granie świerszczy i budzić się z pianiem koguta. Oglądał proboszczowskie stajnie i stodoły, wiedział, ile mają kur, krów. Wszystko Go interesowało, gdzie trzeba w kościele jakiś kawałek gruntu kupić czy wydzierżawić, że gospodyni potrzebna na jakiejś wiejskiej parafii. Proboszczowie Go lubili, bo żył ich codziennymi sprawami, a żadna nie wydawała się zbyt błaha dla biskupa z Krakowa. Jeździł zresztą na wieś nie tylko wtedy, kiedy miał wyznaczoną wizytację, ale i wtedy, gdy chciał się po prostu dowiedzieć, co słychać nowego.

Miłość i odpowiedzialność

Jednocześnie nie zaniedbywał swojej pracy naukowej. Ciągle spędzał dwa dni w tygodniu na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, dwie noce w pociągu. Na efekty tak wytężonej pracy nie trzeba było długo czekać. Wojtyła źle się czuł, nie miał siły. Lekarze podejrzewali białaczkę. Dopiero szczegółowe badania pod okiem przyjaciela biskupa Karola, lekarza Stanisława Kownackiego, przyniosły diagnozę - mononukleoza. Po raz pierwszy wtedy lekarze zalecili Wojtyle wypoczynek. Doktor Kownacki podpowiedział Mu: "Na przykład dwa tygodnie w zimie na nartach, a w lecie miesiąc kompletnego odpoczynku w górach". Biskup wziął sobie te rady do serca. Po aptekarsku odmierzał wolne dniówki, żeby wyszło dwa tygodnie w zimie i miesiąc latem. Czasem nawet dodawał po pół dnia przejechane na nartach czy kilka godzin spędzone jako Wujek na wycieczce w górach. To wypoczywanie bardzo Mu odpowiadało, bo wędrowanie miał we krwi. Być może tę skłonność odziedziczył po pradziadku Franciszku Wojtyle i dziadku Macieju. Obaj mieszkali we wsi Czaniec w Beskidzie Małym i byli stałymi przewodnikami kompanii pielgrzymów idących do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie corocznie, w Wielkim Tygodniu, odbywało się misterium Drogi Krzyżowej.

Zdarzało się, że profesor Wojtyła swoich studentów z Lublina zapraszał do Krakowa płacąc za ich bilety kolejowe. Przeznaczał na ten cel całą swoją pensję w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Zbierał wtedy "lubliniaków" na zajęcia w góry, gdzie jechali specjalnie podstawioną nyską, by tam uczyć się filozofii. - Pamiętam, że w tamtych czasach dużo mówiliśmy o miłości - wspomina Danuta Czubek z krakowskiego "środowiska". - Wujek tłumaczył nam, że miłość to sprawa całego człowieka i nie można oddzielać ciała od ducha, i trzeba być odpowiedzialnym za swoje czyny. Wtedy w "środowisku" zaczęły się "sypać" dzieci i koleżanki miały różne wątpliwości. Chciały zmiękczyć stanowisko Kościoła, ale Wujek był nieugięty. Wychodziły czasami od Niego z płaczem - mówi. - W 1960 roku o tym wszystkim przeczytaliśmy w Jego książce "Miłość i odpowiedzialność".

"Nie stanowi ona wykładu doktryny. Jest natomiast przede wszystkim owocem nieustannej konfrontacji doktryny z życiem, na tym właśnie polega praca duszpasterza. Doktryna - nauka Kościoła - w dziedzinie moralności płciowej opiera się na Ewangelii, której wypowiedzi na ten temat są zwięzłe, a równocześnie wystarczające. Aż dziw, że można w oparciu o tak niewielką ilość zdań zbudować system tak kompletny" - napisał. Miłość między kobietą a mężczyzną w ujęciu Karola Wojtyły nie jest zjawiskiem jednorodnym. "Jest czymś rozwijającym się, podlegającym ciągłym przeobrażeniom. Jest równocześnie źródłem rozwoju dwojga kochających się osób. Natomiast rozwój samej miłości powinien postępować od upodobania do pożądania, poprzez życzliwość, serdeczność i przyjaźń - ku wzajemnej afirmacji siebie jako osób. Owa afirmacja jest bardzo ważna i konieczna, odwraca bowiem uwagę od egoistycznego: chcę wziąć, a prowadzi do altruistycznego chcę dać. Prowadzi do zrozumienia potrzeb drugiego człowieka i chęci ich zaspokajania. Dlatego stanowi pewną gwarancję trwałości związku kobiety z mężczyzną".

Ta wydana przed 45 laty książka, na której wychowały się całe pokolenia katolików głosiła tezy wręcz rewolucyjne. I była niejako wstępem do późniejszych zmian w Kościele Powszechnym, które wprowadził Jan Paweł II głosząc, że to nie Kościół jest drogą człowieka, ale człowiek drogą Kościoła. - Dla mnie wtedy to był bardzo ważny temat - mówi pani Danuta. - Na kajakach z Wujkiem pierwszy raz zobaczyłam swojego męża Jana Andrzeja Czubka, późniejszego znanego geofizyka. Mówiliśmy o swojej miłości Wujkowi, słuchał nas uważnie i podpowiadał co robić. Mąż zmarł w 1995 roku. A pobraliśmy się w czerwcu 1961 roku, ślubu udzielał nam biskup Karol Wojtyła w katedrze na Wawelu. Spóźnił się na nasz ślub, już baliśmy się, że w ogóle nie przyjdzie. Ale On zawsze skądś dojeżdżał w ostatniej chwili - pokazuje niewyraźne czarno-białe zdjęcie. - Potem chrzcił nasze dzieci.

Kamerdyner i ziemniaki z kwaśnym mlekiem

Ksiądz Mieczysław Maliński wspomina, że kiedy Karol został biskupem, w kurii archidiecezjalnej ciągle coś się działo: - A to historycy przyjeżdżali z całej Polski, a to fizycy, a to lekarze. Chciał wiedzieć z pierwszej ręki, jak radzą sobie z pracą i życiem w systemie totalitarnym, jakie muszą rozwiązywać problemy. Oczywiście nie zapraszał wszystkich, tylko zaufane osoby, żeby nikogo nie narażać. Goście jednak i tak ryzykowali, Urząd Bezpieczeństwa namawiał ich, żeby opowiadali, o czym rozmawiają, śledził, szkodził w pracy. Pamiętam go, jak siedzi przy stole z głową podpartą na dłoni i słucha. To była nowość, słuchanie świeckich było w Kościele rzadkością - opowiada ksiądz Maliński.

- Spotkania trwały po kilka godzin. Biskup nie chciał, żeby ktoś wychodził z nich głodny, ale uważał też, że z pełnym brzuchem źle się myśli. Jedzenie nie było mocną stroną tych spotkań - śmieje się. - W zależności od pory dnia zapraszał na herbatę z pasjansami, czyli ciasteczkami, albo na kanapki. Bywały też smażone ziemniaki z kwaśnym mlekiem. Ale jedliśmy to na porcelanowej zastawie, którą Wojtyła odziedziczył po księciu kardynale Stefanie Sapiesze, swoim poprzedniku, a do stołu podawał kamerdyner Franciszek.

- Kiedyś biskup Wojtyła wracał z jakieś wizytacji i spóźnił się na spotkanie. Już czekaliśmy na niego. Spytał, czy może zjeść przy nas obiad, bo wcześniej nie zdążył. Patrzymy, a Franciszek przynosi mu zwykły garnek i łyżkę. Jadł prosto z rondelka - dodaje ksiądz biskup Tadeusz Pieronek. - Choć spotkania były w pałacu biskupim, nikt nie czuł skrępowania. I było to duże ryzyko, Urząd Bezpieczeństwa śledził uczestników, próbował zmusić do donosów, o czym tam się rozmawia. Ale nikogo to nie zniechęcało. Wtedy w kurii pracowało dwóch księży nasłanych z Urzędu Bezpieczeństwa. Pamiętam, że arcybiskup Baziak nie przydzielił im żadnej pracy. Mieli do niego o to pretensję, ale się tłumaczył, że nie potrzebna mu pomoc, bo doskonale daje sobie radę. Wszystko co mógł robił sam. Wojtyła wpadał do kurii podpisywać dokumenty i na te umówione spotkania. To były trudne i niepewne czasy - podkreśla biskup Pieronek. - Biskup Wojtyła zaczął wtedy dopiero swoją reformatorską pracę w Kościele. Miał taki zwyczaj, że nigdy żadna odmowa Go nie zrażała, dążył do celu małymi kroczkami. Kiedy władze nie pozwalały przejść procesji Bożego Ciała przez Rynek krakowski, On każdego roku szedł trochę dalej, niepostrzeżenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie