Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sławomir Zieliński, Człowiek Roku 2015 w kategorii Ambasador: Nie urodziłem się z mikrofonem

Paulina Baran
Sławomir Zieliński z Kają, Sławą Przybylską i Alicją Majewską podczas festiwalu w Opolu w 2015 roku.
Sławomir Zieliński z Kają, Sławą Przybylską i Alicją Majewską podczas festiwalu w Opolu w 2015 roku.
Sławomir Zieliński, wieloletni szef programów informacyjnych Telewizji Polskiej i Człowiek Roku 2015 w kategorii Ambasador zdradza tajemnice szklanego ekranu.

Jest Pan wielką osobowością w świecie mediów. Jak udało się Panu osiągnąć tak wiele? Czy ktoś dostrzegł Pana talent już w dzieciństwie?
Z tą osobowością to Pani przesadziła. Jestem trochę jak skromny właściciel butiku, ale z tradycjami, który cały czas próbuje utrzymać się na powierzchni swojego biznesu, mimo rosnącej konkurencji ze strony młodszych pokoleń czy krajowych producentów i wielkich supermarketów. Pomaga mi oczywiście to, że kiedyś miałem dobre wzorce i znakomitych nauczycieli zawodu.
A czy ktoś dostrzegł talent jak byłem mały ? nie wiem ? wszędzie mnie było pełno. Nasza sąsiadka, pani Dobiecka zawsze mówiła, że powinienem wykonywać jakiś „ruchomy” zawód.
Suchedniów, gdzie się urodziłem nie był wtedy jeszcze miastem, przypominał raczej osiedle. Kiedy miałem siedem lat dostałem z przedszkola wyprawkę: tornister, kredki, piórnik, rodzice dali mi książki i wyprawili do Szkoły Podstawowej numer 3. To była szkoła, którą tworzył mój tata wraz z innymi młodymi wtedy nauczycielami, ponieważ był jej pierwszym kierownikiem. Mama uczyła tam języka polskiego. Dzieciństwo w Suchedniowie stanowiło dla mnie czas wręcz sielski i anielski. Śpiewałem w chórze, recytowałem wiersze, objeździłem na rowerze wszystkie okolice, choć nie ukrywam, że do najgrzeczniejszych chłopców nie należałem.
Suchedniów był w latach 60 - tych w okresie wielkiej prosperity, ludzie pracowali w Fabryce Urządzeń Transportowych, „glinianym” Marywilu”.
Z okolicznych wiosek przyjeżdżali robotnicy na rowerach. Wokół zakładów stały ich setki. Zawsze rano peron na stacji był pełen ludzi jeżdżących do Skarżyska, Starachowic, Kielc. Budowaliśmy wtedy potęgę polskiego przemysłu transportowo-zbrojeniowego.
Suchedniów tak naprawdę leży prawie pośrodku, między Krakowem a Warszawą. Ten wielki świat przemykał nam po jedynej głównej drodze, przy której stała szkoła i nasz dom. Można było pojechać w lewo albo w prawo. W lewo od domu - Warszawa, w prawo - Kielce – pewien etap życia i dom rodzinny. Wszystko zmieniło się, kiedy nastąpiła przeprowadzka. Do siódmej klasy poszedłem w Szkole Podstawowej numer 24, a potem do
V LO im. Piotra Ściegiennego. Szkoły dzieliło tylko boisko. Do domu było blisko, bo to KSM.
Lubię dziś m wracać do Suchedniowa, do szkoły nr 3, …. do Kielc.

Czy chłopakowi z bardzo małej miejscowości nie było ciężko w dużym mieście? Łatwo nie było. Miałem poważne problemy dlatego, że przyszedłem z ”innego świata”. Nie znaczy to absolutnie, że źli nauczyciele mnie uczyli. Trudno było mi się zintegrować z klasą, która była zespołem od sześciu lat.

Wiem, że studiował Pan górnictwo we Wrocławiu. Skąd ten pomysł?Zawód górnika wtedy wiązał się z dobrą płacą i każdy zachęcał mnie do takiego wyboru. Co ciekawe, to na studiach górniczych po raz pierwszy zaczęła się przygoda z mediami. Rozłąka z rodziną spowodowała, że zacząłem sobie szukać jakiejś odskoczni, innego zajęcia. Pamiętam, że przeczytałem ogłoszenie, że w studenckim studiu radiowym szukają ludzi. Poszedłem na przesłuchanie i… zostałem tam na 5,5 roku.

Czyli świat mediów po prostu Pana wciągnął?
Tak. Nasze Studio Radiowe „Fosa-64” zdobyło przez te lata dwie ogólnopolskie nagrody „Czerwonej Róży” to taki najwyższy laur dziennikarski, jaki w tamtych latach mogli osiągnąć studenci. Po pierwszym roku, zakończonym nawet dobrymi ocenami, pojechałem na obóz dziennikarski, na którym spotkałem prawdziwych zawodowców. Wtedy już wiedziałem, że górnika ze mnie nie będzie. Musiałem całe lata godzić hobby z nauką. Mieć dorobek i tyle umieć, żeby móc z powodzeniem wykonywać ten zawód. A wtedy bardziej liczyło się wykształcenie dziennikarskie niż wena twórcza.

Jak więc wyglądała praca dziennikarza na studiach górniczych i po nich? Prowadziłem wieczorem audycje w radiu studenckim, realizowaliśmy także krótkie materiały filmowe z życia studentów do lokalnego programu TVP we Wrocławiu. Po drugim roku pojechałem na wakacyjną praktykę do Studia Telewizji Młodych w Warszawie. W redakcji same wielkie nazwiska. Dziś o każdym można napisać rozdział w encyklopedii. Wtedy zobaczyłem, jak wygląda porządna firma telewizyjna, wielka machina. Wszystko na mnie robiło wrażenie. Krystyna Loska idąca po korytarzu, w długiej sukni, uśmiechnięta pewnie po dyżurze i wsiadająca do najnowszego „Mirafiorii. Takie samochody miały tylko wielkie gwiazdy. Czułem się wtedy, jak w bajce. Poszedłem do Polskiego Radia zobaczyć jak „od środka” wygląda moja ulubiona audycja „Radiokurier”. Było to ostatnie wakacyjne wydanie w 1976 roku, które prowadzili Andrzej Turski i Piotr Kaczkowski. Godzina perfekcyjnego programu, krótkie dźwięki, znakomita muzyka, świetne głosy, ekstra prowadzenie. Po powrocie wszystkim o tym opowiadałem. Chciałem kiedyś poprowadzić taki program. Nie mogłem nawet marzyć, że za rok dostanę praktykę właśnie w redakcji Andrzeja Turskiego. Andrzej pozwolił mi poprowadzić „Radiokurier”. Zapowiedział mnie i zostawił w studiu. Zadebiutowałem w Programie I Polskiego Radia mając 22 lata, byłem po trzeci roku studiów. To tak, jakby dziś ktoś dał młodemu studentowi praktycznie z ulicy, poprowadzić np. Teleekspress. Wtedy już zdecydowałem. Tylko radio, na tym się skupię. Trzy kolejne lata spędzałem w wakacje w Warszawie w radiu. W ciągu roku współpracowałem z „Radiokurierem”. Oczywiście w wakacje odbywałem również praktyki zawodowe w kopalniach w Lubinie i Turoszowie. Trzeba było jeszcze znaleźć czas na sesje poprawkowe, bo studia zaczęły kuleć. Na zajęcia oprócz książek zabierałem zawsze magnetofon, bo potem zwykle coś nagrywałem do radia.
Studia skończyłem w roku 1980. Miałem już dorobek, tytuły, rok wcześniej zostałem indywidualnym Laureatem I nagrody w Konkursie „Czerwonej Róży i dostałem ... nakaz pracy do kopalni. Nie miałem meldunku w Warszawie, a był to warunek otrzymania etatu. Pisałem podania do Ministra Pracy by zmienił nakaz z kopalni na Polskie Radio, miesiącami chodziłem po urzędach pokazując dyplomy i wycinki z gazet, które o mnie pisały. Wreszcie po spełnieniu olbrzymiej ilości formalności, 1 maja 1980 roku, rozpocząłem pracę. Dwa lata później, kiedy połączono Redakcję Młodzieżową Polskiego Radia z Programem III zostałem zastępcą dyrektora „Trójki”. Szefem wtedy był Andrzej Turski, zaufał mi- miałem wtedy 26 lat i byłem najmłodszym w historii zastępcą dyrektora w Polskim Radiu.
Muszę tutaj zaznaczyć, że ja się nie urodziłem z mikrofonem pod poduszką, wszystko do czego doszedłem, osiągnąłem ciężką pracą.

W latach 80 - tych był Pan już osobą bardzo rozpoznawalną. Skąd w życiu radiowca pojawiła się telewizja?
Zawsze starałem się łączyć funkcje kierownicze z byciem dziennikarzem. Prowadziłem programy, wydawałem, redagowałem teksty, miałem normalne dyżury.
Kiedy pracowałem w radiowej „Trójce” dostawałem wiele propozycji z telewizji, żeby coś przeczytać, czy poprowadzić jakiś program. Kiedy tworzono „Teleekspress”, którego byłem prezenterem przez 5 lat, opierano się właśnie na naszym zespole „Zapraszamy do Trójki”. W lutym 1989 roku opuściłem w ogóle radio i zostałem szefem „Teleekspressu”. W 1991 roku zostałem dyrektorem Dyrekcji Programów Informacyjnych. Następne 7 lat to „Panorama” w TVP 2 ( z tego byłem 2,5 roku wiceszefem, 2 lata szefem). Potem pobiłem rekord na stanowisku dyrektora Programu Pierwszego TVP - ponad 6 lat.
To był czas znakomity. Wielu wielkich sukcesów TVP. Na moją kadencję przypadła 25. rocznica Pontyfikatu Jana Pawła II. W tym dniu nadaliśmy kilkugodzinny program z Watykanu z Aulii Klementyńskiej z udziałem samego Papieża i wielu znakomitych rozmówców. Nigdy wcześniej żadna telewizja na świecie, poza watykańską oczywiście, nie miała takiej możliwości. Skończyło się stulecie, XX wiek, weszliśmy do NATO i do Unii Europejskiej. Powstały wielkie filmy i seriale: „Ogniem i mieczem”, „Przedwiośnie”, „Pan Tadeusz”, „Quo Vadis”, „Pianista”. Największe sukcesy odnosił Adam Małysz i My przy okazji, a do tego śpiewali nam: Whitney Houston, Lionel Richie, Bryan Adams, Tina Turner czy Ricky Martin. Kilka lat po „jedynce” pojechałem do Katowic. Tworzyłem od podstaw Telewizję „TVS- Silesia”, pracowałem też w TVP „Polonia”. Ostatnie 3 lata kierowałem Biurem Koordynacji Programowej TVP. Od ponad miesiąca nie pełnię roli kierowniczej, zostałem w Zespole, mam pewne doświadczenie i służę tym, którzy chcą z niego korzystać dla dobra mojej Firmy.

Czy „odsunięcie” z kierowniczych funkcji nie jest dla Pana deprymujące?
Absolutnie nie. W moim przypadku hobby stało się zawodem. Różne etapy w życiu dają człowiekowi moc, siłę i może nawet inne spojrzenie na pewne sprawy. W zasadzie nie byłoby dobrze, gdybym przez całą karierę zawodową był dyrektorem. Firmę poznawałem od studenta, który przynosił herbatę, biegał po papierosy, dziesiątki godzin spędzał na montażu i słuchaniu mądrych ludzi. Krótko mówiąc, zwolnienie z pełnionej funkcji nie jest dla mnie żadną tragedią. Tym bardziej, że moja praca nigdy nie była usłana świętym spokojem. A przecież nie wiemy jak się nasze życie potoczy, szczególnie w tej branży. Nie jedne wolty już widziałem.

Ma Pan 60 lat i nie da się ukryć, że praca stanowi dla Pana olbrzymią pasję. Czy nie ucierpiało na tym Pana życie osobiste?
Ale nie czuję się staro. Nie mam rodziny, mam za to niewielką grupę przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. To bardzo ważne. Jak byłem dyrektorem to otrzymywałem 80 maili dziennie, teraz mam ich osiem. Wtedy dzwoniło do mnie 20 osób dziennie - teraz dwie, głównie znajomi, pytają co słychać ? To bardzo cenne. Niczego ode mnie nie chcą, ja przecież niczego nie mogę załatwić.
Być może trochę się zapędziłem, ale gdybym miał możliwość przeżyć życie jeszcze raz, to chyba wiele bym w nim nie zmienił. Proszę mi wierzyć - nie mam pretensji do losu. Miałem i mam wielkie szczęście. Byłem w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze i trafiłem na życzliwych mi ludzi, którzy wszystkiego mnie nauczyli.
Wyznaję zasadę, że gdyby w życiu było tak, jak chcemy, to by było po prostu nudno.
A i tak wszystko co najciekawsze jest jeszcze przed nami. Trzeba w to wierzyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie