MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Spacer po Afryce

Lidia Cichocka
Takim samochodem podróżowali, ciężarówka przystosowana do przewozu ludzi okazała się doskonała na fatalne drogi. Na drzewie widoczne gniazda tkaczy, ptaków podobnych do naszych wróbli.
Takim samochodem podróżowali, ciężarówka przystosowana do przewozu ludzi okazała się doskonała na fatalne drogi. Na drzewie widoczne gniazda tkaczy, ptaków podobnych do naszych wróbli. D. Rasała
O spacerze wśród dzikich zwierząt po terenach Republiki Południowej Afryki, Namibii, Zimbabwe opowiedziała kielczanka Danuta Rasała.

- To był obóz wędrowny w Afryce - mówi kielczanka Danuta Rasała, która wróciła z trzytygodniowego trampingu od Przylądka Dobrej Nadziei w Republice Południowej Afryki po wodospad Wiktorii w Zimbabwe.

Pojechali w czternaście osób, ze śpiworami i ciężkimi plecakami, nastawieni na jazdę ciężarówką i noclegi pod namiotami. Mieli szczęście, bo byli wśród nich biolodzy, objaśniający, jakie rośliny spotykają, był ornitolog z zamiłowania, a geolog z wykształcenia, więc pod koniec sami rozpoznawali głosy ptaków, a i o minerałach i rzeźbie terenu wiedzieli znacznie więcej.

Podróż zaczęła się w Kapsztadzie. Miasto rozczarowywało, o godzinie 18 na ulicach było pusto. Przepiękne aleje były wymarłe, dudniły na nich tylko kroki wracających do hotelu. Eleganckie sklepy zamknięte były na głucho. No i jeszcze ta temperatura - wieczorem spadała poniżej 10 stopni, więc było po prostu zimno.

Z Kapsztadu po południu dotarli do Góry Stołowej, a następnego dnia wyruszyli w stronę Przylądka Dobrej Nadziei, opisywanego w tylu książkach. Już droga dostarczyła wrażeń, bo gdzie indziej można spotkać stada pawianów, siedzące na poboczu? Małpy zachowywały się wyjątkowo grzecznie, a przylądek zachwycił podróżników z Polski i roślinnością, i ukształtowaniem terenu - potężne fale rozbijały się o skaliste wybrzeże. Na przylądku żyje około 250 gatunków ptaków, a także ssaki - zebry i antylopy.

Po drodze zajrzeli do rezerwatu pingwinów. Te afrykańskie wpisane są do czerwonej księgi ginących gatunków i są pod ścisłą ochroną. Z półtoramilionowej populacji w 1910 roku zostało ich około 10 procent. Afrykańskie pingwiny żywią się głównie rybami, pływają wspaniale - potrafią dwie minuty spędzić pod wodą, a płyną z prędkością 7 kilometrów na godzinę. Pingwiny żyjące w dużej kolonii łączą się w pary na całe życie, a obserwowanie ich z bliska to ogromna frajda.

Droga na północ, w stronę Namibii była przepiękna z powodu kwiatów. - Aż po horyzont rozpościerały się ukwiecone zarośla: białe, żółte, pomarańczowe margerytki i kwiatki podobne do dimorfoteki - zachwyca się Danka, która kwiaty fotografuje z ogromnym upodobaniem i ma ogromną kolekcję zdjęć polskich i zagranicznych roślin.
Diamentów nie było

Kolejny etap to płynąca granicą między Republiką Południowej Afryki i Namibią Rzeka Pomarańczowa. W obozowisku na brzegu zostali dwa dni. Ponoć w rzece można znaleźć diamenty, jednak nikomu z Polaków to się nie udało, za to wszyscy wsiedli w kajaki i popłynęli z prądem. To było ekscytujące. Przewodnik prosił, by bystrza pokonywać dokładnie w tych miejscach, które on wskaże i udało się, nikt nie zaliczył wywrotki.

- Na nocleg rozbijaliśmy namioty, duże i bardzo ciężkie. Najczęściej rozbijanie i zwijanie obozowiska odbywało się po ciemku. Wyruszaliśmy około godziny szóstej, przed wschodem słońca, a dzień kończyliśmy po godzinie 18. A ciemności w Afryce następują bardzo szybko, słońce zachodzi momentalnie.

- Jeszcze w Kapsztadzie za radą przewodnika kupiliśmy koce, bo noce są bardzo zimne, temperatura zwłaszcza w pustynnych obszarach spada do zera. W samym śpiworze byłoby zimno.

Malownicza dolina śmierci

Kolejnym punktem podróży był Fish River Canyon, największy po Grand Canyon na Kolorado w Stanach Zjednoczonych kanion na świecie. Niestety, zamknięto zejście do poziomu wody i nasi podróżnicy mogli podziwiać przełom Rybiej Rzeki z góry, kolację zjedli w promieniach zachodzącego słońca. W dzień ich obozowisko odwiedziły pawiany, ale ponieważ nikt ich nie karmił, poszły grzecznie dalej. Przewodnik uprzedzał, by niczym nie częstować napotkanych zwierząt, skutki tego mogą być tragiczne, bo rozzuchwalone zwierzę może poturbować człowieka.
Jednym z najciekawszych punktów wyprawy była wizyta w Zakazanym Obszarze Diamentowym w Kolmanskop, miasteczku, które wznieśli poszukiwacze diamentów.

Dzisiaj w opuszczonych domach mieści się muzeum, można je zwiedzać i poznawać historię tego terenu. Domy należały do białych, robotnicy zajmowali baraki i po nich nie został ślad. Praca w kopalniach była niewolnicza, a o traktowaniu człowieka niech świadczy fakt, że każdego pracującego przy wydobyciu diamentów codziennie prześwietlano, sprawdzając czy nie połknął diamentu. Nikt nie przejmował się, że takie dawki promieniowania są zabójcze.

Wyludnione osiedle zasypują piaski pustyni Namib. O jej morderczym działaniu przekonali się, zwiedzając wydmy oraz odwiedzając Dolinę Śmierci, która wygląda nieziemsko. Czarne pnie suchych drzew sterczą na biało-czerwonym tle. Krajobraz był tak niezwykły, że wszyscy fotografowali namiętnie. Jedno z największych miast Namibii, Luderitz nie zrobiło już takiego wrażenia.

Kierując się na północ, granicą parku narodowego Namib-Naukluft, jechali przez krainę piasków. Na dwa dni zapomnieli o asfalcie. Na dwie noce rozbili obóz w świętym miejscu Buszmenów, Sesriem. Nocami między namiotami włóczyły się szakale, ale nie były groźne, uciekały na widok ludzi. Następnego dnia wędrowali po najwyższych wydmach świata, które na szczęście skrupulatnie ponumerowano. Wrócili na nie o świcie, by przekonać się, jaki kolor ma piasek w promieniach wschodzącego, a potem zachodzącego słońca. Z Sossusvlei rozciąga się wspaniały widok w stronę najstarszej pustyni świata, Namib.

Wyprawa na welwichię

Stąd przez najmniejsze miasto świata, liczące zaledwie dziesięciu mieszkańców, Solitaore dotarli do Swakopmund. Założone przez niemieckich kolonistów, bardziej przypomina Bawarię czy Florydę niż Afrykę. Następnego dnia można było robić co dusza zapragnie. Część wybrała przejażdżkę quadami po wydmach lub jazdę na nartach po piasku. Danka wraz z kilkoma osobami ruszyła na safari do Doliny Księżycowej, na poszukiwanie welwitschii mirabilis. - To jedne z najstarszych roślin na świecie - wyjaśnia. - Dożywają 2000 lat. Nasza miała co prawda tylko 800, ale to i tak imponujący wiek.

W pobliżu na skałach podziwiali prehistoryczne malunki na skałach. Liczą one 15 tysięcy lat i przedstawiają zwierzęta: słonie, żyrafy, lwy. - Ponoć była to informacja na co w tej okolicy można polować - wyjaśniał przewodnik.

W drodze na północ na Wybrzeżu Szkieletowym odwiedzili kolonię fok otari. Było ich rzeczywiście mnóstwo i nie bardzo przejmowały się zbliżającymi ludźmi. Ta część trasy była najbardziej "zwierzęca". Odwiedzili farmę gepardów, utrzymywaną przez National Geographic. Siedząc w samochodzie, towarzyszyli właścicielowi, który karmił te piękne koty. Dla każdego był udziec z osła, ale mięso wyrzucano po kawałku i zwierzęta polowały na nie. Rano można było pogłaskać geparda. Bo kilka sztuk żyje razem z psami na wybiegu koło domu. - Ich futro jest sztywne, raczej ostre - mówi Danka, bo nie odmówiła sobie przyjemności dotknięcia tego kota, który jest dosyć nietypowy, bo nie wchodzi na drzewa.

Dwa dni u wodopoju

Kolejny przystanek wypadł w Parku Narodowym Etosha. W porze suchej to gigantyczna, piaszczysta niecka, a w porze deszczowej - płytkie, rozległe jezioro.

Przez trzy dni przyglądali się zwierzętom przychodzącym do wodopoju. - Kiedy podchodziła rodzina słoni, do wody nie mogło zbliżyć się żadne inne zwierzę - opowiada Danka, która z aparatem w ręce przesiedziała długie godziny obok wodopoju. Nocą do wody mogły podejść nosorożce, także one czuły respekt przed słoniami. Widziałam, jak jeden został zdzielony trąbą w głowę i pokornie wycofał się.
Gdy słonie odchodzą, pojawiają się zebry, antylopy, żyrafy, które muszą zgiąć nogi, by się napić i ponoć jest to jedyny moment, gdy żyrafę może zaatakować lew.

Ciąg dalszy obserwacji zwierząt poczynili nad Okawango, rzeką, w której chętnie kąpią się hipopotamy, a którą zwiedzali, płynąc na łodziach. Na terenie Botswany Okawango kończy bieg potężną deltą wielkości Szwajcarii. Pełno to oaz, lagun, kanałów, to prawdziwy raj dla zwierząt.

Z Afryki Danuta przywiozła setki zdjęć. - Nie pstryknęłam borsuków, które w nocy demolowały kemping, rozwalając kosze na śmieci, i lamparta. Tropiliśmy go z przewodnikiem, ale chociaż widać było jego ślady, samego lamparta nie udało się zobaczyć. Szkoda - mówi Danka. Ale to powód, by do Afryki jeszcze wrócić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie