Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świętokrzyski Anioł Dobroci opowiada o satysfakcji płynącej z pomagania innym

Iza BEDNARZ [email protected]
– Czy ten wywiad i zdjęcia są naprawdę konieczne? – pytał Ryszard Grzyb, laureat plebiscytu Świętokrzyski Anioł Dobroci 2011.
– Czy ten wywiad i zdjęcia są naprawdę konieczne? – pytał Ryszard Grzyb, laureat plebiscytu Świętokrzyski Anioł Dobroci 2011. Łukasz Zarzycki
O magii i satysfakcji płynącej z pomagania innym opowiada Ryszard Grzyb - Świętokrzyski Anioł Dobroci 2011. Człowiek, który wybudował… blok dla powodzian.

- Kiedyś kupiłem im na Mikołaja samochodziki, takie resoraki. Wychowawczyni przyznała mi się, że musieli schować te samochodziki, bo dzieci bardzo chciały je mieć na własność. Żeby mieć je tylko dla siebie, trzeba to połknąć, jak jedzenie.

O magii i satysfakcji płynącej z pomagania innym opowiada Ryszard Grzyb - Świętokrzyski Anioł Dobroci 2011

* Dołączony do statuetki czek przeznaczył pan dla specjalnego ośrodka szkolno-wychowawczego w Pińczowie. Skąd pan ich zna?

- Kiedyś poznałem panią, która była pedagogiem w tym ośrodku i ona zapytała nieśmiało, czy ewentualnie mógłbym wspomóc tę placówkę, bo są tacy trochę zapomniani, pomijani przy różnych dotacjach. Zaprosiła mnie, żebym do nich przyjechał. Pojechałem i doznałem lekkiego szoku. Te dzieci, zresztą niepełnosprawne umysłowo, przygotowały dla mnie spektakl. Proszę sobie wyobrazić, że one nie tylko miały grupę teatralną, ale i zespół muzyczny, grupę plastyczną. Jak to obejrzałem, zatkało mnie i pomyślałem, że skoro ci pedagodzy robią takie wspaniałe rzeczy z dzieciakami, które popularnie mówiąc są upośledzone umysłowo, to warto im pomóc. A to jest bardzo trudna praca, proszę mi wierzyć, bo te dzieciaki są różne, niektóre autystyczne, więc w ogóle ciężko jest nawiązać z nimi kontakt, a co dopiero skłonić do jakichś działań artystycznych.

* Dlaczego właśnie te dzieci najbardziej pana ujęły, przecież są i inne nieszczęśliwe w domach dziecka, innych ośrodkach?

- Bo te dzieci są najmniej zaradne. W dodatku potrafią się wspaniale cieszyć. Kiedyś na Mikołaja kupiłem im kilkanaście małych samochodzików, takich resoraków. Za parę miesięcy ich odwiedziłem i pytam, jak się sprawują te resoraki, czy jeszcze się nimi bawią. Wychowawczyni przyznała mi się, że musieli schować te samochodziki, bo dzieci bardzo chciały je mieć na własność. I wie pani, w jaki sposób chciały je zawłaszczyć? Połykając je. Nie wpadłaby pani na to. Ja też nie wpadłbym na to, że aby mieć coś na własność, tylko dla siebie, trzeba to połknąć, jak jedzenie. "Niech pan następnym razem przywiezie coś większego, żeby nie dali rady tego połknąć" - poprosili mnie wychowawcy. Potem już nie mogłem stamtąd wyjść i zapomnieć o nich. Nawet jak się zajmę robotą i przez trzy, cztery miesiące się nie pokazuję - dzwonią, zapraszają. Jak nie mogę przyjechać, puszczam przelew.

* Zaprzyjaźnił się pan z nimi?

- Można chyba już tak powiedzieć. Kiedyś się spóźniłem pół godziny, bo był jakiś wypadek czy objazd. Przyjeżdżam, wszyscy siedzą przy stole, czekają na mnie z obiadem, chociaż zupa już dawno im wystygła. Potem zjedliśmy odgrzewaną.

* Skąd wziął się ten pomysł na zbudowanie bloku dla powodzian?

- Jak zobaczyłem relacje w telewizji, ludzi, którzy stracili wszystko, zadzwoniłem do Grzegorza Świercza (wówczas pełnomocnika wojewody świętokrzyskiego do spraw ochrony zdrowia i wiceprzewodniczącego świętokrzyskiej Platformy Obywatelskiej - przyp. red.) i powiedziałem, że chcę wybudować dla tych ludzi dom. Poprosiłem o zorganizowanie spotkania z panią wojewodą i na drugi dzień pojechaliśmy do burmistrza Sandomierza, gdzie nam pokazano dwie działki, jedną z nich wybraliśmy.

* Prościej było dać pieniądze i mieć z głowy.

- Można było dać pieniądze i wielu ludzi tak robiło. Ale to się gdzieś rozmyje, ktoś weźmie, potem powie, że zapomniał, nie przekazał, bo był chory, sąd go uniewinni. Wie pani, jak to często bywa z pomocą. A domu nikt nie zabierze, bo w jaki sposób można zabrać budynek? A ponieważ ja buduję już 21 lat, najbardziej się na tym znam i najlepiej mi to wychodzi, dlatego postanowiłem zbudować im dom. Zaczęliśmy w sierpniu ubiegłego roku i teraz kończymy, za dwa tygodnie oddajemy mieszkania pod klucz, z meblami kuchennymi, kuchenkami, lodówkami, pralkami, kabinami prysznicowymi, glazurą, terakotą i Internetem. Właściwie wystarczy tylko przywieźć z sobą coś do ubrania i można mieszkać.

* Wie pan już, kto tam będzie mieszkał? Poznał pan tych lokatorów?

- Na razie tylko z dokumentów, które składali. Myślę, że jeszcze w tym miesiącu się poznamy, bo będzie przekazanie tych mieszkań.

* Będzie pan na parapetówce?

- No pewnie. Z przyjemnością zaproszę też kolegów, którzy wspomogli tę inwestycję.

* Powiedzmy kto jeszcze wspomógł tę budowę.

- Projekt wykonała za darmo firma Andrzeja Detki, całe instalacje elektryczne zrobiły PKP Energetyka pod dyrekcją Krzysztofa Piłata, pomogły też: UNIMAX, KONTIN, CENTROSTAL, firmy: Baumit, Styrokon, Fantazjusz Roberta Kołomańskiego, firmy Marcina Tokarskiego, Mirka Świtały, Marcina Olesińskiego, Alkolor wykonał drzwi do wiatrołapów, wsparły nas też: ART DESIGNE - Agnieszka Zabiciel - CENTRUM ŚWIATŁA, firma Viessman, BOMAR, Kielecka Fabryka Mebli. Jeśli o kimś zapomniałem, pominąłem, to bardzo przepraszam.

* Trudno było ich namówić do pomocy?

- Sami zadzwonili. Jak tylko informacja o tym, że chcę wybudować blok dla powodzian, pokazała się w mediach, sami się zgłosili i pytali, czy też mogą pomóc. Ustaliliśmy między sobą na zasadzie dobrowolnych deklaracji, kto co załatwi, co da, w czym pomoże i ruszyliśmy.

* Ile to pana kosztowało?

- Myślę, że około miliona złotych.

* Opłacało się? Są tacy, którzy mówią, że zrobił pan to dla reklamy.

- Za milion złotych to ja mógłbym mieć reklamę w mediach przez dziesięć lat, dzień w dzień, jeszcze z lodówki bym pani wyskoczył. Pierwsza wiadomość o tym bloku była w czerwcu ubiegłego roku, jak podpisaliśmy umowę z burmistrzem Sandomierza o przekazanie działki pod budowę, a potem przecież przez rok była cisza. Teraz drugi raz o tym rozmawiamy. Więc gdzie ta reklama?

* Przykład domu dla powodzian w Sandomierzu to swego rodzaju ewenement, bo badania pokazują, że tylko kilkanaście do 20 procent Polaków chce pomagać, włącza się w działania wolontariackie. Co roku organizowane są różne konkursy mające promować filantropię i odpowiedzialność społeczną w biznesie. Dlaczego ci, którzy mają dużo, nie chcą pomagać?

- Ludzi, którzy mają dziesięciokrotnie więcej niż ja, jest na pewno bardzo wielu, ale może nie mają takiej potrzeby, żeby pomagać. Jeden lubi zwierzęta, drugi nie, trzeci lubi dzieci, czwarty będzie je bił. Ktoś się cieszy z superauta czy rezydencji. Tylko czy można zjeść naraz trzy obiady? Ile można w życiu konsumować?

* No właśnie, ale mimo to wielu przedsiębiorców, którym się dobrze powodzi, myśli tylko o zysku. Odpowiedzialność społeczna w biznesie rodzi się u nas z wielkim trudem.

- Może mnie jest łatwiej, bo działam na rynku już 21 lat, mam swoją markę, staram się postępować uczciwie, więc nie muszę ciągle drżeć o swoją pozycję, budować imperium. Trzeba trochę mieć, żeby się dzielić z innymi. Aczkolwiek dużo chętniej dzielą się z innymi ci, którzy sami mają niewiele. W zeszłym roku po informacji o tym, że rusza budowa bloku dla powodzian, zgłosił się do mnie pan z takiej małej firmy Biurograf przy ulicy Leśnej w Kielcach i zaproponował, że za darmo pokseruje wszystkie dokumenty do projektów. Więc widzi pani, chcemy pomagać, nie jest tak źle.

* Jest pan z wykształcenia weterynarzem. Od weterynarii do deweloperstwa. Wykonał pan niezłą woltę w życiu.

- Cały czas miałem w sobie potrzebę pomagania tym najsłabszym, a przecież takie są zwierzęta. Przepracowałem jako lekarz weterynarii prawie 14 lat. Potem, w okresie transformacji ustrojowej i przemian ekonomicznych po 1990 roku wieś gwałtownie zubożała. Jak się od nas oddzielił sąsiad ze Wschodu i pogłowie bydła spadło nam, załóżmy, ze 100 procent do 30, skończyły się perspektywy pracy w lecznictwie weterynaryjnym. A ponieważ w tym okresie akurat kończyłem budowę swojego domu i to zajęcie bardzo mi się podobało, pomyślałem, że może spróbuję zająć się tym na poważnie.

* Jak rodzina to przyjęła?

- Oczywiście przedyskutowałem to z nimi, bo przecież trzeba było włożyć w firmę wszystkie nasze oszczędności. Kiedy powiedziałem, że taki mam plan, żona zapytała tylko: "Czy zostanie nam pieniędzy na zapłacenie za gaz zimą?" Ale nie oponowała, widziała, że to jest potrzebna decyzja w naszym życiu.

* Miał pan jakieś rodzinne tradycje związane z budownictwem?

- Żadnych. Wszystkiego uczyłem się sam, od podstaw. Żadnych studiów w tym kierunku nie kończyłem.

* Nie żałuje pan zmiany zawodu?

- I tak, i nie. Ja lubiłem i nadal lubię zwierzęta, ale wieś gwałtownie zubożała i dziś pewnie nie miałbym co robić.

* Leczy pan jeszcze zwierzęta?

- Już nie, choć czasem znajomi dzwonią z prośbą o poradę, jak coś się dzieje z ich zwierzakami. Więc pośrednio jeszcze leczę. Taki ze mnie weterynarz na telefon.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie