MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ta operacja była jak cud

Piotr KUTKOWSKI

Jego twarz zna teraz cała Polska. Leszek Opoka spod Radomia w dalszym ciągu leży w szpitalnym łóżku otoczony skomplikowaną aparaturą. O tym, że jest szczęśliwy, nie musi mówić. Widać to na pierwszy rzut oka. - Chcę podziękować rodzinie człowieka, od którego pobrano rękę dla mnie, chcę podziękować tym wszystkim, którzy podtrzymywali i podtrzymują mnie na duchu. Cud, który wydarzył się w Trzebnicy to szansa dla wielu osób, których los dotknął tak jak mnie. Mogę im obecnie powiedzieć - "nie załamujcie się" - mówi.

22 czerwca 1992 roku. Miał wtedy 21 lat, mieszkał w podradomskiej miejscowości razem z rodzicami. Właśnie kończył szkołę średnią, czekało na niego życie. W przydomowym warsztacie strugał na elektrycznej heblarce boazerię. - To była chwila nieuwagi - pan Leszek do dziś niechętnie wspomina tamten dzień.

Krew, ból, zdumienie. I widok, który przerażał - zamiast prawej ręki, poszarpany, zestrugany kikut. Potem pogotowie, lekarze, operacja. Długie tygodnie leżenia i rehabilitacji.

- Syn długo nie mógł dojść do siebie - opowiada Stanisław Opoka, ojciec pana Leszka. - Prawdę mówiąc, nigdy nie pogodził się z utratą ręki. Miał co prawda protezę, ale to było przecież coś sztucznego.

Leszek Opoka potwierdza, że przystosowanie się do życia w nowych warunkach kosztowało go mnóstwo wyrzeczeń i cierpienia, nie tylko fizycznego, ale i psychicznego.

- Samo nauczenie się pisania lewą ręką zajęło mi trzy miesiące. Najgorsza jednak była świadomość, że nie mam szans na to, by coś się zmieniło...

Szpital cudów

Zmieniło się sześć lat temu. Wtedy to pan Leszek przeczytał o tym, że na świecie dokonuje się już operacji transplantacji kończyn górnych. Dowiedział się, że w Polsce istnieje szpital, który przygotował program prowadzenia takich zabiegów. Był to Ośrodek Replantacji Kończyn w Trzebnicy koło Wrocławia.

- Skąd wzięła się u nas taka specjalizacja? - zastanawia się doktor Adam Domanasiewicz, chirurg. - W 1971 roku przywieziono pacjenta z odciętą ręką. Zespół lekarzy zdecydował się na jej przyszycie. Był to pierwszy taki zabieg w Europie, a siódmy na świecie. Operacja zakończyła się pomyślnie, a nasz szpital zaczął się specjalizować w takich zabiegach. Teraz wykonujemy ich od 40 do 50 rocznie. W dziewięciu przypadkach przyszywaliśmy też nogi i dotyczyło to dzieci. O tym, by nie tylko replantować, czyli przyszywać, ale także transplantować, czyli dokonywać przeszczepu kończyn od obcych dawców myśleliśmy od dawna. Już kilka lat temu skontaktowaliśmy się z różnymi szpitalami w Polsce z prośbą o wskazanie nam potencjalnych pacjentów. W ten sposób powstała lista 13 osób. Pan Leszek był pierwszy.

Każda z osób została poddana dokładnym badaniom. Pod uwagę brano także charakter uszkodzeń kończyny i to, czy ktoś nie cierpi na chorobę uniemożliwiającą dokonanie przeszczepu.

- Ważne było też nastawienie psychiczne danej osoby - podkreśla doktor Adam Domanasiewicz. - Szukaliśmy osób mających zdecydowaną motywację i gotowych podjąć takie wyzwanie.

Szansa od losu

Leszek Opoka dwukrotnie był poddawany badaniom. Cierpliwie czekał, że kiedyś nadejdzie czas na jego zabieg. Tyle, że przez sześć lat nie udawało się znaleźć ani dla niego, ani dla innych osób z listy odpowiedniej kończyny od zmarłego człowieka.

- Chyba rzecz tkwiła w świadomości społecznej - przypuszcza doktor Adam Domanasiewcz. - Ludzie łatwiej akceptują przeszczepy organów wewnętrznych, z kończynami trudniej jest im się pogodzić. Wynika to moim zdaniem z niezrozumiałych uprzedzeń, bo przecież nie zakazują tego ani religie, ani nie narusza to istniejących norm. Wręcz przeciwnie, jeśli nie można już uratować życia człowieka, to nie ma chyba większego daru niż świadomość, że przynajmniej jego cząstka żyje w kimś innym.

O tym, że pojawia się szansa na zrobienie pierwszej w Polsce, a 26. na świecie operacji transplantacji ręki doktor Domanasiewicz dowiedział się 1 kwietnia 2006 roku, około godziny 21.

- Dostaliśmy informację o człowieku, który zginął w wypadku samochodowym - wspomina. - Co najważniejsze, rodzina ofiary zaakceptowała przeszczep. Mówię "zaakceptowała", a nie "zgodziła się", bo to dwie różne rzeczy. Zgody rodzina nie musiała wyrażać, chcieliśmy jednak, by była to z jej strony w pełni przemyślana i płynąca z głębi serca decyzja. Mając dane dotyczące dawcy porównałem je w komputerze z danymi pana Leszka. Okazało się, że wystąpiła taka zgodność, która pozwalała na przeprowadzenie operacji. Szybko się z nim skontaktowaliśmy, informując, żeby natychmiast przyjeżdżał.

Pan Leszek nigdy nie zapomni telefonu, który odebrał nocą, 1 kwietnia. - Poczułem, że dostaję szansę od losu. Nie wahałem się nawet sekundy - wspomina.

Stanisław Opoka: - Syn przybiegł do nas do pokoju i powiedział, że ma mieć przyszywaną rękę. Najpierw odebraliśmy to z żoną jako primaaprilisowy żart, ale zaraz potem już załatwialiśmy transport. Nie mamy samochodu, pomógł nam znajomy. Po godzinie Leszek już jechał jego autem do Trzebnicy. Po drodze utrzymywał stały kontakt telefoniczny z ośrodkiem.

Nie mogłem uwierzyć

Gdy pan Leszek dojeżdżał na miejsce, doktor Domanasiewicz właśnie wyjeżdżał do Wrocławia, by pobrać rękę. Operacja transplantacji zaczęła się o godzinie 8.30 i trwała dziesięć godzin. Znacznie dłużej niż standardowy zabieg przyszycia ręki.

- Największy problem sprawiało dopasowanie elementów naczyniowych - mówi Adam Domanasiewicz. - U osób, które utraciły dawno temu kończynę, takie naczynia inaczej pracowały przez lata, mają inne przekroje. Ułatwieniem było to, że ręka dawcy została odcięta skalpelem, w szpitalnych warunkach.

Czteroosobowy zespół chirurgów łączył kości, mięśnie, nerwy, żyły i tętnice. Wszystko odbywało się pod pełną narkozą pacjenta.

- To była naprawdę skomplikowana operacja - ocenia docent Jerzy Jabłecki, który kierował zespołem lekarzy. - Wymagała zarówno umiejętności, jak i olbrzymiej precyzji.

Leszek Opoka pamięta moment przed uśpieniem, gdy golono mu kikut ręki. Gdy obudził się następnego dnia, zobaczył już swoją nową rękę. Pokrytą opatrunkami, ale z widoczną i odsłoniętą dłonią. Trudno jest mu nawet powiedzieć, co wtedy czuł.

- Po prostu nie mogłem w to uwierzyć, poczułem się, jak wybraniec losu - stwierdził w rozmowie z nami.

Po operacji umieszczono go na oddziale intensywnej opieki medycznej, w całkowicie sterylnym pomieszczeniu. Zbliżać się mogą do niego jedynie lekarze i pielęgniarki ubrani w specjalne stroje ochronne. Dostaje leki, które obniżając odporność immunologiczną człowieka, zapobiegają jednocześnie odrzuceniu przeszczepu. Tak ma być jeszcze przez wiele dni, ale dawki leków będą stopniowo zmniejszane. Tydzień po operacji pan Leszek zaczął rehabilitację.

- Staram się delikatnie poruszać za pomocą palców lewej dłoni palcami prawej ręki - pokazuje. - Więcej czynności wykonują ze mną rehabilitanci, Aneta Arendarska-Maj i Marcin Syrko. Zresztą cały personel medyczny znakomicie się mną opiekuje. Trudno jest mi nawet znaleźć dla tych ludzi odpowiednie słowa podziękowania.

- Pan Leszek jest na razie poddawany biernej rehabilitacji - informuje doktor Domanasiewicz. - Na bardziej intensywne zabiegi przyjdzie jeszcze czas. Z dotychczasowego przebiegu rekonwalescencji jesteśmy bardzo zadowoleni. Nie ma powikłań, nie ma sygnałów o odrzucie przeszczepu.

Na pytanie, na jaką sprawność transplantowanej ręki pan Leszek może liczyć, chirurg nie jest na razie w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. - To pierwsze takie doświadczenie i możemy się jedynie opierać na informacjach, jakie posiadamy z ośrodków, które prowadziły już takie operacje. Ku zaskoczeniu okazało się, że podawane leki obniżające odporność immunologiczną bardzo dobrze wpływają na regenerację tkanek nerwowych i efekty transplantacji bywają lepsze niż replantacji. Sami jesteśmy bardzo ciekawi, jak będzie to wyglądało w naszym przypadku. Na pewno pan Leszek pozostanie u nas jeszcze co najmniej miesiąc. Później czeka go jeszcze od pół roku do roku rehabilitacji.

Podziękowania z głębi serca

Rodzice przyjechali do pana Leszka w tydzień po operacji. Dopiero wtedy otrzymali pozwolenie od lekarzy na wizytę i bezpośrednią z nim rozmowę. Z sali, gdzie syn przebywa wyszli szczęśliwi.

- 99 procent satysfakcji już jest, teraz pozostaje czekać jeszcze na ten jeden procent - zauważa Stanisław Opoka. Mówi też do doktora Domanasiewicza: - Dziękuję, dokonaliście naprawdę cudu.

Kiedy Leszek Opoka miał protezę pracował w sklepie ze sprzętem elektronicznym, prowadził też własną kafejkę internetową. Tuż przed operacją nie prowadził jednak już żadnej działalności. Teraz ma nadzieję, że po powrocie do domu zacznie zwykłe, normalne życie.

- Chcę podziękować rodzinie człowieka, od którego pobrano rękę dla mnie, chcę podziękować tym wszystkim, którzy podtrzymywali i podtrzymują mnie na duchu. Otrzymałem tyle SMS-ów, że trudno mi było je nawet policzyć. Myślę, że mój przykład pokazuje, że należy zawsze wierzyć w poprawę losu, choć jeszcze kilka lat temu mogło się wydawać to zupełną abstrakcją. To szansa dla wielu osób, których los dotknął tak jak mnie. Mogę im obecnie powiedzieć - "nie załamujcie się".

Jedyny w Polsce

Oddział replantacji kończyn wchodzi obecnie w skład Szpitala Powiatowego Świętej Jadwigi w Trzebnicy. Podobne operacje wykonywane są również w szpitalu w Szczecinie, a incydentalnie również w innych szpitalach w Polsce. Trzebnicki ośrodek nie ma z tego tytułu szczególnych dotacji czy też dodatkowych funduszy, a pracujący tam lekarze pełnią swoje obowiązki również na innych oddziałach.

Pionierzy z Trzebnicy

Operacja na panu Leszku Opoce spod Radomia była pierwszą taką w Polsce i 26. na świecie. Pierwszą w Polsce operację transplantacji ręki przeprowadzili lekarze chirurdzy - Jerzy Jabłecki, Leszek Kaczmarzyk, Adam Domanasiewicz i Adam Chełmoński oraz anestezjolog Paweł Orzechowski. Zabieg transplantacji kończyny nie był objęty refundacją przez Narodowy Fundusz Ochrony Zdrowia, do tej pory w Polsce... nie było bowiem takich zabiegów. Koszt operacji trudno oszacować, w dużej części pokrywała go organizacja "Poltransplant". Jak twierdzą lekarze, sam koszt leków podawanych przez pierwszy tydzień po zabiegu sięga 30-40 tysięcy złotych.

Cudowna wiadomość przyszła... 1 kwietnia

O tym, że pojawia się szansa na zrobienie pierwszej w Polsce, a 26. na świecie operacji transplantacji ręki doktor Domanasiewicz dowiedział się 1 kwietnia 2006 roku, około godziny 21. Zadzwonił do pana Leszka Opoki z informacją, by natychmiast przyjeżdżał do Trzebnicy. Pan Leszek nigdy nie zapomni telefonu, który odebrał nocą, 1 kwietnia. - Poczułem, że dostaję szansę od losu. Nie wahałem się nawet sekundy - wspomina.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie