MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ta śmierć mogła nie przyjść - Rodzina z Kielc oskarża lekarzy, że nie leczyli ojca i dziadka właściwe

Iwona ROJEK
Córka skierowała sprawę do prokuratury o zaniedbanie podstawowych czynności  lekarskich wobec jej ojca w szpitalu.
Córka skierowała sprawę do prokuratury o zaniedbanie podstawowych czynności lekarskich wobec jej ojca w szpitalu. Iwona Rojek
- Jestem pewna, że przez brak należytej opieki mój 77- letni ojciec zmarł po ośmiu dniach w szpitalu przy ulicy Ogrodowej w Kielcach - mówi zrozpaczona córka Małgorzata Stępień.

Mieczysław Nowak

Mieczysław Nowak

miał 77 lat, mieszkał w Kielcach. Problemy zaczęły się gdy potknął się w łazience i upadł. Potłuczony trafił do szpitala. Ten nie potrafił go uratować.

- Dlatego od razu skierowałam sprawę do prokuratury, będę walczyć o to, aby nie traktowano tak starszych ludzi - mówi pani Małgorzata.

ROZPACZ RODZINY

Cala rodzina jest przekonana o tym, że gdyby na początku października ojciec Mieczysław Nowak nie trafił do szpitala przy ulicy Ogrodowej w Kielcach mógł spokojnie pożyć jeszcze kilkanaście następnych lat. - Pomimo tego, że był chory na cukrzycę i serce, to przy regularnie podawanych lekach i właściwym trybie życia czuł się bardzo dobrze - opowiada córka mieszkająca na kieleckim osiedlu Sady. - Mieszkali z moją 79 letnią mamusią w bloku obok i byli zadowoleni. Kilkanaście dni temu, kiedy pojechałam na dwudniową konferencję z pracy, tata potknął się w łazience i upadł. Ważył 113 kilo, ale jakoś się podniósł, przez ten dzień i kolejny odczuwał silne bóle kręgosłupa. Pod moją nieobecność jego leczeniem zajęła się moja córka Magda.

- Pierwszego dnia wezwałam lekarza do domu, przepisał dziadziusiowi leki przeciwbólowe, ale niewiele pomogły, więc lekarz który na moje wezwanie pojawił się kolejnego dnia skierował dziadka do szpitala - opowiada Magda Stępień. - Na skutek tego upadku podejrzewaliśmy jakieś pęknięcia i jako laik byłam pewna, że potrzebne jest prześwietlenie i pomoc ortopedy. Wszystko jednak potoczyło się inaczej. Na karetkę czekaliśmy trzy godziny, a potem sanitariusz zapytał mnie, gdzie chcę żeby zawieź dziadka, bo umieszczą go na oddziale wewnętrznym. Kazali mi szybko decydować czy do szpitala na Kościuszki czy na Ogrodową. Nie byłam pewna, więc sami doradzili, że lepiej na Ogrodową. Po przyjeździe okazało się, że nie ma lekarza, który mógłby go przyjąć na oddział wewnętrzny. Z tym bolącym kręgosłupem posadzili dziadka na wózku na korytarzu, a mnie kazali jechać do domu i przywieź wszystkie leki, jakie dziadek bierze na co dzień. Mojej mamy wciąż nie było, na szczęście zwolnili mnie pracy i szybko przywiozłam lekarstwa dziadka. Jak wróciłam ciągle nie był przyjęty do szpitala. Dopiero po kilku godzinach zawieziono go wykończonego na salę i położono na łóżku.

ZOSTAWIONY BEZ OPIEKI

- To jak wyglądała tam opieka i leczenie można było się zorientować po zachowaniu i wyglądzie ojca - mówi jego syn Andrzej Nowak. - Z dnia na dzień marniał i gasł w oczach. - Leżał i dostawał środki przeciwbólowe. Takie unieruchomienie przy jego schorzeniach szybko prowadzi do niewydolności. Można go było wziąć na wózek i powozić, ale nikt z personelu na to nie wpadł. Ciągle nie mogliśmy się doczekać konsultacji ortopedy i neurologa. - Ordynator mówiła mi, że ortopeda, z którym szpital ma podpisaną umowę przebywa na zwolnieniu lekarskim, z wezwaniem neurologa, który podobno urzędował piętro niżej też były okropne problemy - obrusza się córka Małgorzata. - Nawet nie wiem czy miał zrobione prześwietlenie kręgosłupa, bo nie ma na żadnego dowodu. Potrzebny był gorset, powinien go ktoś wymierzyć. Nie oddawał moczu, więc szybko podskoczył mu mocznik ze 103 do 421 miligramów i kreatynina, co świadczy o zatruciu organizmu - dodaje pani Małgorzata.

Córka wspomina, że zdesperowana pobiegła do szpitala na Czarnów, pytać ortopedy co ma robić. Radził, żeby go zabrać z tego szpitala, że potrzebna jest szybka konsultacja. Ale nawet nie było go czym przewieźć, o karetce ze strony szpitala nie było mowy, poza tym bała się, że przy pękniętym kręgosłupie będzie to niebezpieczne. - Chciałam wezwać na własny koszt specjalistów, ale powiedziano mi, że naruszę tym autorytet ordynatora. Poza tym nie wiem czy by tego lekarza dopuszczano do łóżka ojca. W końcu przez zaniechanie leczenia po tygodniu umarł - opowiada pani Małgorzata.

CHORY MIAŁ DOBRĄ OPIEKĘ

Pani doktor, ordynator oddziału wewnętrznego w Zakładzie Opieki Zdrowotnej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przy ulicy Ogrodowej w Kielcach broni się, że rodzina wyraża niesłuszne pretensje. - Wszystko było tak jak należy - mówi. - Chory trafił do nas z wieloma schorzeniami, obrzękami nóg, podejrzeniem kompresyjnego złamania kręgów, bólami w okolicy lędźwiowej promieniującymi do nadbrzusza. Przeprowadzono dwukrotną konsultację ortopedyczną i konsultację neurologiczną w dniu śmierci. Miał wystawiony wniosek na gorset Jevettza. Neurolog stwierdził, że chory jest bez kontaktu logicznego- relacjonuje.

Na pytanie dlaczego została odstawiona insulina, czemu nie miał podawanych leków moczopędnych, kroplówek wzmacniających, gdy nie jadł i dlaczego rodzina nie otrzymała żadnego potwierdzenia tego, że konsultacje ortopedyczne i neurologiczne faktycznie się odbyły pani ordynator odpowiada, że stosowne dokumenty znajdują się w archiwum szpitalnym. - Insulinę zastąpiono innymi lekami, środki moczopędne też były podawane - wyjaśnia pani doktor. - Nerki już wcześniej uszkodziła cukrzyca. Ta rodzina była roszczeniowa, ciągle kwestionowała nasz sposób leczenia, wmawiała nam, że pacjent nie je i chudnie, gdy tymczasem jadł - dodaje pani doktor.

- To wszystko nie jest prawda - denerwuje się wnuczka Magda, która była z dziadkiem bardzo związana. Kochała go i nie może przeboleć jego odejścia. - Jak mógł jeść skoro w ciągu ośmiu dni schudł 10 kilogramów. - Gdyby miał podawane leki moczopędne, to by mu nie wysiadły nerki. A oni na wypisie ze szpitala napisali, że aplikowali mu te wszystkie leki, które jak im wcześniej podałam, że dziadziuś je bierze. Po prostu je ściągnęli od nas. Naszym zdaniem wcale ich nie otrzymywał, skąd z każdym dniem było z nim coraz gorzej. W czasie dwóch ostatnich dni cały czas krzyczał, żeby go stąd zabrać i ratować. Ostatnią noc przesiedział skurczony na łóżku jęcząc i płacząc. Nie powinni też absolutnie odstawiać insuliny, bo dziadek jedynie na nią dobrze reagował. Przy tym typie cukrzycy, który miał była dla niego najlepsza. Jeżeli nie mają warunków do leczenia i oczekują, że wszystko zrobi rodzina, to po co przyjmują chorych. Jak kiedyś pacjent leżący obok dziadka potwierdził, że on w ogóle niczego nie je, to przechodzący młody lekarz powiedział, żeby go nie słuchać, bo jest niespełna rozumu.

CHCEMY OSTRZEC INNYCH

Ordynator informuje, że chory zmarł z powodu wstrząsu kardiogennego i niewydolności nerek. - Po prostu dobrze nie zareagował na leki - tłumaczy lekarka. - Była przeprowadzana reanimacja z udziałem anestezjologa, ale się nie powiodła.

Córka Małgorzata i jej mąż Czesław wszystkiemu zaprzeczają. - To wszystko wyglądało nie tak - oburzają się. - Lekarka nawet nie wiedziała, że obok łóżka tatusia był aparat do odsysania wydzieliny, w szpitalu dusił się, a on nigdy nie miał problemów z płucami, z oddychaniem. Gdy spytaliśmy lekarkę co stoi koło jego łóżka powiedziała, że aparat do podłączania kroplówek. Nawet się nie orientowała co się z tatą dzieje. A dalej był horror. Tego samego dnia w środę powiedziała mi, że ojciec następnego dnia wyjdzie do domu, a za chwilę krzyknęła czy był wierzący, potrzebny jest ksiądz, bo umiera. I za chwilę faktycznie na moich rękach umarł. Darłam się wniebogłosy, że zabili mi ojca, po tym co się stało. Jestem pewna, że gdyby tam nie trafił jakoś wyszedłby z tego pęknięcia kręgów i dalej by żył. On tak bał się szpitala i miał dobre przeczucie - mówi pani Małgorzata.

- Życia ojcu już nikt nie wróci, ale nam najbardziej chodzi o to, żeby nikogo innego nie spotkał taki los - mówi zięć zmarłego Czesław Stępień. - Skoro nasz ojciec miał rodzinę, bywaliśmy tam co rusz i doszło do takich rzeczy, to nawet nie chcemy myśleć o tym jak potraktowanoby tam osobę samotną. Nie można tak obchodzić się ze starszymi ludźmi. Dlatego zawiadomiliśmy prokuraturę, jutro złożymy skargę do rzecznika odpowiedzialności zawodowej w Świętokrzyskiej Izbie Lekarskiej. Wierzymy w to, że prokuratura zabezpieczy dokumentację lekarską.

ŻAŁUJEMY

W mieszkaniu na osiedlu Sady wszyscy po tym co się stało siedzą załamani. Wnuczka, córka, brat i zięć zmarłego. 79 - letnia żona zmarłego mieszka w bloku obok, jest w tak ciężkim stanie, po śmierci męża, że nie bierze udziału w tej rozmowie, chcieli jej oszczędzić stresów. - Najbardziej mam sobie do zarzucenia to, że nie zabrałam ojca z tego szpitala wcześniej - mówi córka. - Zaraz po tym jak się zorientowałam, że on tam nikogo nie obchodzi. Mogłam go przewieźć do innego szpitala, a ja go zostawiłam na pastwę obojętnego personelu. Mam potworne wyrzuty sumienia. Ojciec tak mi ufał. Zbyt długo miałam nadzieję, że mu tam pomogą i skończyło się to tragicznie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie