Tak konają rzeźby w suchedniowskim Marywilu. Zobacz ZDJĘCIA!
Warszawski twórca Krzysztof Kołodziejski w 2012 roku wykonał półtonową, ogromną głowę.
- W czasie pracy byłem świadkiem upadku zakładu i grupowego zwolnienia pracowników. Nie mogłem przerwać pracy przejęty przypadkowym uczestnictwem w lokalnej katastrofie - wspomina. Został sam w pustej, nieogrzewanej fabryce i przez kolejne tygodnie kończył dzieło. Miało oddać tragedię zwalnianych ludzi.
Wypalić rzeźby w Marywilu już się nie dało, piece wygaszono. Po trzech latach Kołodziejski przyjechał ze studentami warszawskiej ASP by dokończyć pracę.
Wykupił rzeźbę, którą przewieziono nad zalew miejski. Tam powstał niezwykły, opalany gazem z turystycznych butli piec, wykonany z maty krzemowej, na metalowej konstrukcji. W nim miała zostać wypalona rzeźba.
Proces trwał kilkanaście godzin, doradzał Grzegorz Dróżdż, ostatni pracownik Marywilu, choć nie ukrywał, że ocalenie dzieła będzie trudne. Niestety, miał rację. Pod wpływem temperatury rozpadła się na drobne kawałki. Prawdopodobnie z powodu trzyletniego przebywania w nieogrzewanej hali fabrycznej