Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Terapia przy katafalku, czyli "W imię ojca i syna" w kieleckim teatrze (zdjęcia)

Lidia Cichocka
D. Łukasik
Dobrą zabawę połączoną z gorzką refleksją o ojcowsko-synowskich stosunkach znajdą widzowie sztuki "W imię ojca i syna", której premiera odbyła się w sobotę w kieleckim teatrze dramatycznym.
Spektakl "W imie ojca i syna"

Spektakl "W imię ojca i syna"

Tekst Szymona Bogacza nagrodzony dwa lata temu na konkursie w Gdyni a pokazany w ubiegłym roku w czasie Białej Nocy w Kielcach wydawał się być raczej słuchowiskiem z gatunku czarnych komedii. Publiczność, która słuchała go w czasie czerwcowej nocy śmiała się do łez odmawiając wyjścia z sali po pół godzinie, by dać szansę kolejnej grupie na wysłuchanie jego fragmentu. Jednak przełożenie historii o rozmowie syna z nieżyjącym ojcem na spektakl wydawało się, mimo tego sukcesu zadaniem trudnym i raczej karkołomnym. Na szczęście reżyserowi Piotrowi Ziniewiczowi i kieleckim aktorom udało się to doskonale tyle, że inne rozłożenie akcentów i poczynione skróty sprawiły, że do komediowego zabarwienia doszło wiele gorzkich refleksji, teraz znacznie bardziej widocznych.

"W imię ojca i syna" to przewrotna opowieść o rodzinnym spotkaniu przy katafalku i rozmowie syna (debiutujący na kieleckiej scenie Andrzej Plata) z nieżyjącym ojcem (Edward Janaszek). Pierwszej od wielu lat, takiej, w czasie której padają pytania, których żaden syn nie zadałby ojcu i odwrotnie. To dzięki niej dowiadujemy się o konflikcie jaki narastał między nimi, i który doprowadził do dramatycznego rozstania przed kilku laty, kiedy to syn wybrał niezależną drogę artysty rezygnując z pracy zaproponowanej przez ojca.

Dopiero teraz z zaświatów panowie prowadzą szczerą konwersację wyciągając na jaw swe grzechy i uczucia. Taka rozmowa musi wyglądać zabawnie, ale obaj aktorzy bez wahania prowadzą widza przez różne stany emocjonalne, od rozbawienia do wzruszenia a stworzone przez nich postacie są bardzo przekonujące. Młody, borykający się z własnym poczuciem niskiej wartości syn, krzyczący, że nienawidzi ojca za to, że umarł zanim zdążyli pogadać i dumny, kochający, ale nie umiejący tego okazać ojciec. Pomocą w wyjaśnieniu stosunków panujących w domu służą pojawiające się w kaplicy: żona ( Aneta Wirzinkiewicz), siostra (Zuzanna Wierzbińska) oraz matka - Beata Pszeniczna. To ona ubrana w ślubną suknię brawurowo odgrywa szczęście i rozpacz płynnie przechodząc od pełnego ekspresji pożądania do zastygnięcia w bólu, gdy z kamienną twarzą wykrzykuje winy syna. Małżeński seks w wykonaniu leżącego na katafalku Ojca i Matki krążącej wokół to czysta groteska pokazująca rodziców takimi, o jakich dzieci nawet boją się pomyśleć.

Na plus kieleckiego przedstawienia należy także zapisać oszczędną scenografię Izy Toroniewicz, która nie odwraca uwagi od tego, co najważniejsze: słowa.

Widzowie otrzymują jasne przesłanie: Syn w ciągu rozmów z nieżyjącym, ale żwawo poruszającym się Ojcem, stara się odbudować zerwaną więź, co wiadomo - nie jest to możliwe. Jednak jeśli obecni na widowni dostrzegą siebie w tych postaciach i wyciągną wniosek, że nie warto czekać z rozmową do chwili, gdy niczego już nie da się zmienić to autor, Szymon Bogacz powinien być zadowolony.

A swoją droga bilet do teatru kosztuje mniej niż wizyta u psychoanalityka. Warto zainwestować w taką terapię przy katafalku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie