MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trudno rozstać się z mundurem

Agata NIEBUDEK, <a href="mailto:[email protected]" target="_blank" class=menu>[email protected]</a>
Tymoteusz Stańdo, najstarszy czynny zawodowy strażak.
Tymoteusz Stańdo, najstarszy czynny zawodowy strażak. M. Stępnik
Tymoteusz Stańdo - od wielu lat stoi na straży bezpieczeństwa widzów w kieleckim teatrze.
Tymoteusz Stańdo - od wielu lat stoi na straży bezpieczeństwa widzów w kieleckim teatrze. M. Stępnik

Tymoteusz Stańdo - od wielu lat stoi na straży bezpieczeństwa widzów w kieleckim teatrze.
(fot. M. Stępnik)

Na początku było tak - pofarbowane na granatowo niemieckie mundury z odprutymi swastykami. Do akcji jechało się w ochronnej, brezentowej kurtce. I tyle. Pan Tymoteusz uśmiecha się do wspomnień. Niespełna 80-letni mężczyzna, który już sześćdziesiąt lat pracuje jako strażak.

Mali chłopcy czytają znaną bajkę o Wojtku, który chciał zostać strażakiem. To ich marzenie. Pan Tymoteusz jako dziecko też marzył o mundurze strażaka. W rodzinnym Wzdole Rządowym działał jako ochotnik. Pewnego dnia naczelnik straży zapytał osiemnastoletniego wówczas chłopca, czy nie chciałby iść do Kielc do straży pożarnej.

- Pomyślałem, że może byłaby to dla mnie jakaś szansa. Rodzina nie miała żadnej gospodarki, na której mógłbym pracować, a przecież coś trzeba było zrobić z własnym życiem - wspomina Tymoteusz Stańdo. - Pojechałem więc do Kielc, miejska komenda straży pożarnej mieściła się wówczas przy ulicy Moniuszki. Oficer patrzył na mnie z powątpiewaniem - według niego byłem za młody, by wstąpić na służbę. Ostatecznie jednak zdecydował się, by mnie przyjąć.

FARBOWANE NIEMIECKIE MUNDURY

I tak rozpoczęła się strażacka kariera pana Tymoteusza. Dokładnie pamięta tę datę - 15 września 1946 rok. Od tego czasu minęło już sześćdziesiąt lat, a on wciąż każdego dnia przywdziewa strażacki mundur.

Świat wokół niego zmieniał się. On też próbował nadążyć za strażackimi nowinkami. Ciągnęło go do wszystkiego, czego nie znał. Zajrzał do warsztatu i już zainteresował się samochodami. Zrobił kurs i zasiadł za kierownicą wozu bojowego.

- Najgorsze były nasze, krajowe wozy. W ogóle nie sprawdzały się w akcji. A już prawdziwą klęską był "stary", w których ciągle siadały hamulce - wspomina pan Tymoteusz. - Potem przyszły amerykańskie wozy i wtedy znacznie poprawiło się.

Pan Tymoteusz dobrze pamięta swoje pierwsze dni w kieleckiej straży pożarnej - w koszarach spali na łóżkach zbitych z desek z siennikiem ze słomy i kocem do przykrycia. Pod głowę kładło się kufajkę. I Tyle. A mundury ?

- Wstyd powiedzieć. Na początku nosiliśmy pofarbowane na granatowo niemieckie mundury, z których odpruwaliśmy swastyki - uśmiecha się pan Stańdo. - Do akcji zakładaliśmy brezentowe kurtki. I jakoś trzeba było sobie radzić.

Los był łaskawy dla pana Tymoteusza. Właściwie tylko raz, podczas 60-letniej kariery strażackiej, jego życie było zagrożone. Pożar wybuchł w kamienicy na rogu ulicy Sienkiewicza i Leśnej w Kielcach. Od ognia zajęły się dębowe klepki na podłodze. Z kolegami ruszył do akcji. Ocknął się dopiero w szpitalu. Strażacy wyciągnęli go nieprzytomnego i zatrutego czadem z płonącego mieszkania.

Czasami sam wyczuwał zagrożenie i jakiś wewnętrzny głos podszeptywał mu, by działał tak, a nie inaczej. Bo zdarzyło się kiedyś, że musiał wchodzić na stromy dach, by usunąć odrywającą się blachę, która stanowiła zagrożenie dla przechodniów.

Towarzyszył mu młody chłopak, który dopiero co rozpoczął pracę w straży pożarnej.

- Weszliśmy na dach, trzymałem w ręce linę, która miała mnie zabezpieczyć. W pierwszej chwili miałem ją dać do potrzymania chłopakowi, ale coś mi mówiło, że lepiej obwinąć ją wokół komina. Nie znałem chłopaka, nie wiedziałem, czy mogę mu ufać. Wykonałem zadanie, wróciliśmy do bazy, położyliśmy się spać i w pewnym momencie, chłopak dostał ataku padaczki. Co by było, gdyby złapał go podczas trzymania liny? - zastanawia się pan Tymoteusz.

PAPIEROS I POPIELNICZKA Z WODĄ

Przygoda z teatrem zaczęła się zupełnie przypadkowo. Jako pracownik Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej pan Tymoteusz został oddelegowany do służby w kieleckim Teatrze imienia Stefana Żeromskiego. Ale gdy tylko na mieście wybuchł jakiś pożar wraz z kolegami zostawiali przybytek Melpomeny przy ulicy Sienkiewicza i jechali gasić ogień. W końcu jednak związał się z kielecką sceną na dobre.

- Przeżyłem siedmiu dyrektorów - wylicza pan Tymoteusz, który w straży pożarnej dosłużył się stopnia starszego sierżanta. Czasami przypomina cerbera, który bezlitośnie pilnuje, by nie został naruszony żaden przepis. Reżyserzy, w których głowach rodzą się przeróżne, czasami fantastyczne pomysły, muszą niekiedy walczyć z panem Stańdo, by przynajmniej kilka z nich przeforsować. On też z nimi się spiera. Zapalony papieros albo świeczka na scenie ? Może być kłopot. Ale przecież pewnych rzeczy nie da się uniknąć. Są sztuki, w których aktorzy muszą zapalić papierosa. Wtedy strażak musi zadbać o to, by miał pod ręką wypełnioną wodą popielniczkę. Czasami zdarzy się, że to, co wydawałoby się nie stanowi żadnego zagrożenia, stanie się zarzewiem pożaru. Ot, jak choćby żywa choinka, która nagle zamieniła się w pochodnię.

- Zapaliła się od żarówek, rzuciliśmy ją na ziemię, spuściliśmy kurtynę, by widzowie się nie przestraszyli - wspomina pan Tymoteusz. Jak mówi - w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zdarzało się w teatrze sporo zaprószeń ognia. Ale nigdy nie odnotowano tu poważnego pożaru, choć niebezpieczne sytuacje zdarzały się. Kilka lat temu w instalacji elektrycznej nastąpiło zwarcie, od ognia szybko zajęły się ciężkie kotary oddzielające widownię od foyer. Na szczęście w teatrze nie było żadnej publiczności, a portier pilnujący budynku zachował zimna krew. Wbiegł do foyer, zerwał płonące kotary i zdusił płomień. - Gdyby nie jego trzeźwy umysł, kto wie, co by się stało - ocenia pan Tymoteusz.

Podczas każdego spektaklu nad bezpieczeństwem czuwa dwóch strażaków. Jeden stoi przy scenie, drugi - na holu.

- Najbardziej boje się takich przedstawień, na których jest nadkomplet widzów. A czasami tak się zdarza. Wtedy myślę tylko o tym, by wszystko dobrze się skończyło, bo to przecież ja odpowiadam za bezpieczeństwo - mówi pan Stańdo. - A najgorzej jest z młodymi ludźmi, którzy nie zważając na zakazy, palą papierosy gdzie popadnie.

NA SCENIE PRZY OGNISKU

Pan Tymoteusz jest wiernym widzem kieleckiego Teatru imienia Stefana Żeromskiego.

- Oglądam każde przedstawienie jako strażak i jako widz - uśmiecha się. A przez lata pracy obejrzał tysiące sztuk i przyznaje, że dawnej ludzie chętniej przychodzili do teatru. Prawie każde przedstawienie miało komplet widzów, dziś telewizja i komputery są skuteczną konkurencją. Ale są sztuki, które i teraz przyciągają publiczność. - Wieść o dobrym spektaklu szybko roznosi się po mieście - przekonuje Tymoteusz Stańdo.

A ponieważ swoje życie związał z teatrem, więc nie mogło się obyć bez występu na scenie. - To była sztuka z okresu drugiej wojny światowej, reżyserowana przez Bohdana Augustyniaka. Graliśmy partyzantów, na scenie paliło się prawdziwe ognisko, a ja pilnowałem ognia. Zabezpieczyliśmy scenę płytą betonową, azbestem i piaskiem - wspomina strażak.

Dziś pan Tymoteusz ma za sobą sześćdziesiąt lat pracy i prawie osiemdziesiąt lat życia. Gdy podaje mi swój wiek - nie dowierzam. Wygląda dwadzieścia lat młodziej. Postawny, szczupły mężczyzna o pogodnej twarzy i energicznych ruchach.

- Jak pan to robi ? - pytam.

- Sam nie wiem - śmieje się.

- Może jakaś specjalna dieta ? - drążę temat.

- Gdzie tam - macha ręką.

A jednak jakaś tajemnica tak doskonałej kondycji niespełna 80-letniego mężczyzny, który wciąż pracuje zawodowo, z pewnością gdzieś tkwi. Zdrowie ma jak dzwon, nigdy nie był u kardiologa, bo serce pracuje pełną parą. A jeśli już zagląda do lekarza, to tylko po to, by zaradził jakiemuś przeziębieniu. Pan Tymoteusz mówi, że nigdy się nie oszczędzał, pracował ciężko, nie bał się ryzyka i stresu, bo przecież wliczone jest ono w jego zawód.

- Strażak musi być człowiekiem odważnym, bo inaczej wystawiłby się na pośmiewisko - tłumaczy.

A może tajemnica jego zdrowia tkwi w tym, że zawsze był człowiekiem aktywnym. - Trzeba dużo chodzić - radzi. - Ja bardzo nie lubię jeździć samochodem.

Pan Tymoteusz mówi, że w tym roku planował zakończyć pracę. Podczas niedawnego finału Plebiscytu o Dziką Różę czuwał nad bezpieczeństwem widzów i artystów. I to miała być jego ostatnia służba. Odpoczął jednak na urlopie i już wie, że trudno będzie pożegnać się z pracą, więc pewnie w znów zobaczymy w teatrze starszego pana czuwającego w granatowym rynsztunku.

- Najtrudniej rozstać się z mundurem - mówi Tymoteusz Stańdo - starszy sierżant, strażak, który od sześćdziesięciu lat gasi pożary.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie