Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzeba być przygotowanym

Iwona SINKIEWICZ

O tym, co się "rodziło w bólach", ale udało, a co było największą wpadką ostatnich czterech lat - rozmawiamy z odchodzącym wojewodą Włodzimierzem Wójcikiem - sprawującym swój urząd z rekomendacji Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

* Przykro będzie panu opuszczać po czterech latach ten gabinet i Urząd Wojewódzki?

- Nie można tego rozpatrywać w kwestii przykrości, czy jej braku. Jeśli pełni się jakąś funkcję, która ze swej istoty jest kadencyjną i zależną od wyniku wyborów, to trzeba być przygotowanym na odejście. Właściwie od ostatniego półtora roku wiedziałem, że Sojusz Lewicy Demokratycznej władzy nie utrzyma. A to oznaczało, że trzeba będzie odejść. Osobiście byłem zwolennikiem wyborów w czerwcu 2004 roku. Mieliśmy wtedy poparcie w granicach 10 procent i obawiałem się, że z biegiem czasu wszystko będzie wyglądało gorzej. Zwłaszcza na tle nowych, dochodzących do władzy partii. Teraz patrzę z przerażeniem i zażenowaniem na to, co dzieje się w stolicy. Nic tak nie łączy jak możliwość zdobycia władzy i nic tak nie dzieli jak sama władza. To, co się w tych dniach dzieje w Warszawie nie jest tylko kryzysem personalnym, ale też kryzysem naszego państwa. Te pięćdziesiąt kilka procent obywateli, którzy głosowali na Platformę Obywatelską oraz Prawo Sprawiedliwość, czuję się teraz zażenowanych. Miało być inaczej, a jest tak jak zwykle...

* Może przemawia przez pana złośliwość, bo pan właśnie z polityki odchodzi?

- Rzeczywiście patrzę na to przez pryzmat człowieka, którego misja polityczna dobiega końca. Ale naprawdę wolałbym czuć zazdrość, bo nam nie wyszło, a im się udaje. A co nas czeka? Może wcześniejsze wybory, może koalicja mniejszościowa. I okaże się, że pomimo ogromnej krytyki i totalnych wpadek, zostawiliśmy to państwo w dobrym stanie. Jestem przekonany, że za rok, czy dwa rządy Sojuszu Lewicy Demokratycznej będą zupełnie inaczej oceniane zarówno w naszym województwie, jak i w całej Polsce.

* No dobrze, zostawmy "nowych" w spokoju i pomówmy o panu. Jaka wystawiłby pan sobie ocenę po tych czterech latach?

- Bardzo mi ciężko oceniać samego siebie. Bo wyjdzie, że "samochwała w kącie stała". Ale takich czterech lat, jak te ostatnie, w historii naszego województwa jeszcze nie było. Oczywiście przy założeniu, że Świętokrzyskie to kontynuacja województwa kieleckiego. To były naprawdę cztery dobre lata. Zbiegło się na to wiele elementów. Ale tyle nowych instytucji dotychczas u nas nie powstało i tyle pieniędzy wcześniej do regionu nie dopłynęło. W czasie mojej kadencji powstały regionalne oddziały Agencji Rynku Rolnego oraz Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, dwa urzędy regionalne Poczty Polskiej, Wojewódzki Sąd Administracyjny i Izba Celna, która co prawda "rodziła się w bólach", ale w końcu jest. To był też dobry czas, jeśli chodzi o inwestycje drogowe w regionie. Poprzednio, w najlepszych latach dostawaliśmy na nie po 37-42 miliony złotych. 2005 rok zamkniemy kwotą 320 milionów złotych zainwestowanych i zadeklarowanych na remonty i modernizacje dróg. Bardzo bym chciał, by modernizacje, które rozpoczęliśmy na drodze numer 7, numer 74 czy prace przy tak zwanym "węźle północ", były realizowane przez mojego następcę. Pieniądze na budowę drugiego pasma "siódemki" są zabezpieczone. Oczywiście będą pewne wywłaszczenia, być może również jakieś konflikty. Ale z pewnością nie tak nasilone, by przed Urzędem Wojewódzkim miało dochodzić do ostrych protestów.

* Co uznaje pan za największy swój sukces ostatnich lat?

- Jestem urzędnikiem. Niedawno minęło 25 lat mojej pracy w administracji. Znam się na administracji. Mógłbym teraz pójść i pracować na stanowisku inspektora do spraw wywłaszczeń czy meldunków. Z pewnością dałbym sobie z tym radę. I może dlatego taką uwagę zwracam na wizerunek administracji. A w Kielcach zmieniliśmy ten wizerunek. Wprowadziliśmy standardy, dzięki którym dzisiaj mogę powiedzieć, że kierowałem najlepszym i najnowocześniejszym urzędem wojewódzkim w Polsce. Tak powinna wyglądać administracja w całym kraju. Dlatego bardzo mnie cieszy, że w Kielcach jesteśmy pierwsi. Gdy teraz podsumowuję sobie pewne sprawy, przeglądam korespondencję i widzę, że przez cztery lata nigdy nie zostałem "zganiony" przez żadnego ministra, czy żadnego z dwóch premierów, którzy w tym czasie byli moimi szefami. U nas się nie zdarzyło, że ktoś czegoś nie zrobił, czegoś zapomniał, coś źle finansował. Żaden z premierów nie mówił: "panie wojewodo to jest źle, to proszę przypilnować, tu oczekuję wyjaśnień". Ja odejdę z urzędu, odejdzie mój następca, a te wysokie standardy i procedury wewnętrzne w administracji zostaną. Mam teraz kontrolę z Najwyższej Izby Kontroli z Warszawy. Siedzieliśmy tu kiedyś z inspektorami i oni mówią "panie wojewodo, ten urząd to jakiś inny, taki sympatyczny". Miło słyszeć takie słowa.

* Skoro jest już tak przyjemnie... Pamięta pan ze swojej kadencji taki wyjątkowy moment zadowolenia, dobrze wykonanej roboty?

- Pamiętam spotkanie w pałacyku Zielińskiego po referendum unijnym. To głosowanie nie zapowiadało się dobrze. Kampanię unijną robiliśmy praktycznie sami. Sondaże pokazywały w Świętokrzyskiem 27 procent poparcia dla integracji z Unią i 33-procentową frekwencją. I w pewnym momencie wyobraziłem sobie, że cała Polska przekroczy próg frekwencji, większość będzie za Unią Europejską, a świętokrzyskie zostanie jednym województwem antyunijnym. Te obawy były uzasadnione, bo mieliśmy tu wielu eurosceptyków czy wręcz przeciwników integracji. I pamiętam ten dzień referendum - piękna pogoda. Cały dzień siedziałem w urzędzie. Wieczorem pojechaliśmy do pałacyku Zielińskiego. Już wiedziałem, że jest dobrze, że przekroczyliśmy minimum frekwencji. To była ulga i radość. Miły był też bardzo moment, gdy na Zamku Królewskim w Warszawie odbierałem od prezydenta i premiera Polską Nagrodę Jakości dla Świętokrzyskiego Urzędu Wojewódzkiego. Wszyscy byli totalnie zdumieni, że nagrodę dostają Kielce.

* To teraz dla równowagi, co się nie udało?

- Mieliśmy kilka "podejść" do stworzenia oddziału regionalnego Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń. Nie udało się, mamy wspólną instytucję z Krakowem. Tu bardziej chodzi o pieniądze niż o etaty. Chodzi o tak zwany fundusz prewencyjny , który przeznaczony jest między innymi na mierniki prędkości, oznaczenia tak zwanych czarnych punktów czy fotoradary. Tak się dziwnie składa, że te pieniądze w większości omijają Kielce. Dostajemy mniej niż Nowy Sącz czy Tarnów. Do nas trafia tylko co dziesiąta złotówka. Tego się zmienić nie udało.

* Czy zakup służbowej lanci za 137 tysięcy złotych to była największa osobista "wpadka" czterech lat?

- To nie była moja "wpadka", tylko pracowników. Czy miałem ich zwolnić? Kiedyś sam robiłem specyfikację na zakup lanci dla jednego z moich poprzedników, wojewody Szopy. Ta miała być taka sama. Ile tak naprawdę kosztuje ten nowy samochód dowiedziałem się, gdy już stał w garażu. Czułem, że jest za drogi, że razi. I wiedziałem, że wywoła awanturę. Dlatego od razu wtedy powiedziałem "panowie, nie da rady wybronić tej lanci, zwróćcie ją". Ale to nie takie proste. Dzwoniłem do Warszawy, do dealera. Okazało się, że mogę go oddać, ale za cenę po której znalazłby innego nabywcę. Prawdziwy pat. Konsultowałem się z Markiem Wagnerem, ówczesnym szefem Kancelarii Premiera. Stwierdził: "jakoś to przeżyjesz, najwyżej cię dziennikarze trochę przeczołgają..."

* No i "przeczołgali"...

- Ale inne instytucje kupowały drogie samochody i jakoś im to lekko przeszło. Jak później popatrzyłem na samochody wojewodów, kierowników urzędów centralnych, to ta lancia nie robiła już takiego wrażenia. Ale mnie się dostało. Może dlatego, że był to czas pierwszego ataku na Sojusz Lewicy Demokratycznej? Tak się "dobrze wpasowałem"... Póki co ten samochód służy mnie i będzie służył moim następcom. Ma tylko jedną wadę - nie nadaje się na krótkie przejazdy, bo ma wysokie koszty eksploatacji. Dlatego w mieście nim nie jeżdżę. Ale jeśli kogoś ten zakup uraził, to przepraszam. Powtarzam, stało się to poza moją wiedzą i bez możliwości skorygowania błędu.

* Ma pan jakieś rady dla swojego następcy?

- Po pierwsze, żeby był pokorny. Władza uczy pokory. Ale im wcześniej człowiek to zrozumie, tym lepiej. Powinien też unikać "podpowiadaczy" i różnych "przyjaciół". I najważniejsza rada - niech nie wierzy do końca temu, co nazywa się "Warszawką". Chodzi mi o różne osoby z ministerstw, które zwykły mówić w stylu: "tego się nie da zrobić", "a po co wam to w Kielcach"... Chcę też powiedzieć, że jeśli nowy wojewoda będzie walczył o interes województwa, to we mnie zawsze będzie miał wielkiego orędownika.

* Kiedy spodziewa się pan swojego następcy?

- Zgodnie z przepisami od 19 października jestem pełniącym obowiązki. 6 grudnia mija konstytucyjny termin stworzenia rządu. Pierwotnie spodziewałem się swojego następcy w pierwszych dniach listopada. Ale po środowym zamieszaniu w Sejmie, to chyba nierealne.

* Sprecyzował pan już plany na przyszłość?

- Nikt nie chce mi wierzyć, ale ja naprawdę o tym nie myślałem. Nie próbowałem sobie stworzyć jakiegoś miejsca "na potem". Jestem wojewodą i do ostatniej chwili pracuję tak, jakbym w tym urzędzie zamierzał spędzić kolejne 15 lat, aż do emerytury. Gdy skończę swoją misję, będę miał czas, by się zastanowić, co dalej. Jestem pewien, że będę mógł robić coś pożytecznego dla naszego województwa. Na razie wiem jedno - do polityki jestem zniechęcony i planów politycznych nie mam.

* Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie