Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tych dzieci nikt nie chce!

Iwona ROJEK
Widok osamotnionego chłopca, którego nikt nie odwiedzał, leżącego po pogryzieniu przez psa w Szpitalu Dziecięcym, zaniepokoił mieszkańców Kielc. Prosili o zainteresowanie się jego losem.
Widok osamotnionego chłopca, którego nikt nie odwiedzał, leżącego po pogryzieniu przez psa w Szpitalu Dziecięcym, zaniepokoił mieszkańców Kielc. Prosili o zainteresowanie się jego losem. Iwona Rojek
Kto powinien wychowywać pięcioro rodzeństwa z Kowali koło Bilczy? O smutnym, samotnym dziecku, którego nikt nie odwiedzał w szpitalu, zaalarmowali nas czytelnicy.

Czytelnicy "Echa Dnia" bardzo szybko zareagowali na widok smutnego, małego chłopca, leżącego z zabandażowaną ręką na oddziale chirurgicznym kieleckiego Szpitala Dziecięcego, którego nikt nie odwiedzał. Prosili o sprawdzenie, dlaczego tym dzieckiem nikt się nie interesuje.

"Jestem wstrząśnięta tym, co zastałam" - napisała do nas Agata Jaworska Kielc. "Spędziłam na tej szpitalnej sali kilka dni i przy wszystkich łóżkach siedzieli rodzice, opiekunowie, a ten maluch był samotny. Raz tylko przyszedł do niego jakiś mężczyzna i zaczął go przekonywać, że musi się przyzwyczaić do samotności, bo od tej pory będzie często sam. Faktycznie, chłopiec od rana do wieczora leżał opuszczony przez wszystkich. Próbowałam coś od niego wyciągnąć, ale był bardzo zamknięty w sobie. Wszyscy martwimy się o niego."

To samo potwierdziła Ewa Łukawska, która spędzała czas w szpitalu ze swoim małym synkiem. - Zastanowiło mnie to, czemu to dziecko jest ciągle samo - powiedziała. - Chłopiec leżał i patrzył w sufit. Był bardzo przygnębiony.

Po tych sygnałach szybko dotarliśmy do chłopca, który jak się okazało, faktycznie przebywa na oddziale chirurgicznym, ma osiem lat i bardzo trudną sytuację rodzinną. - Zabrali mnie prosto ze szkoły, razem z młodszą, 6-letnią siostrą, od taty z Kowali - opowiedział. - Nie wiem, co się stało z 17-letnim i 13-letnim braćmi i 15-letnią siostrą. Nas zawieźli do Masłowa, do obcych ludzi, i tam od razu pogryzł mnie ich pies na podwórku. Nie zdążyłem poznać tych ludzi, bo zaraz trafiłem do szpitala. Nikt mnie tu nie odwiedza, tylko raz był ten nowy wujek. Najbardziej tęsknię za tatą, chciałbym do niego wrócić. Dobry był, opiekował się nami, gotował dla nas. Nie wiem, gdzie zawieźli trójkę starszego rodzeństwa. O mamie Adrian, bo tak przedstawił się nam, nie chciał rozmawiać, powiedział tylko, że już dawno od nich odeszła. - Nie chcę wracać do Masłowa, wolałbym do taty do Kowali i do tamtej szkoły.

NIE OTWIERA DRZWI

Pod wskazanym przez chłopca adresem jego ojca w Kowali w domu jest głucho i ciemno. Nikt nie otwiera przez kolejne dni. - Wreszcie odnajdujemy rodzoną siostrę mężczyzny, która mieszka nieopodal. - Po tym, jak bratu zabrali dwa tygodnie temu tę piątkę dzieci, załamał się, nikogo nie wpuszcza do domu, nawet mnie nie otwiera i nie chce ze mną gadać - mówi pani Marianna. - Boimy się, żeby sobie czegoś nie zrobił z tej rozpaczy. Heniek ożenił się późno, jak skończył czterdziestkę, z 17 lat młodszą kobietą. Na początku bardzo się kochali, ale jak urodziła się piątka dzieci, a ona miała jeszcze syna z poprzedniego związku, to zaczęły się wielkie kłopoty. Brakowało pieniędzy, pojawił się alkohol. Potem ona znalazła sobie młodszego, 41-letniego mężczyznę w pobliskiej miejscowości i cztery lata temu odeszła. Powiedziała mi, że potrzebuje prawdziwego mężczyzny, chyba chodziło o seks. Brat bardzo to przeżył, teraz ma 63 lata, ciężko jest mu sobie poradzić z tyloma dziećmi, najmłodsza Weronika ma dopiero 6 lat. Wcale go nie słuchały, nie miał u nich żadnego autorytetu. Dwa lata temu było tak źle, że dzieciaki wylądowały w rodzinie zastępczej. Przez ten czas, gdy przebywały w Daleszycach u tych obcych ludzi, on bardzo się starał, żeby do niego wróciły, wyremontował dom, odnowił łazienkę, tak się cieszył, że wróciły. Ale wkrótce okazało się, że sam nie daje rady. Za bardzo je rozpieścił, wchodziły mu na głowę, przeklinały, pokazywały rogi, 15-letnia córka znikała z domu na noce, wszystkie robiły straszny bałagan. Żona wróciła na jego wielką prośbę, jak był kłopot z córką, ale tylko na trzy dni, on się wtedy tak cieszył, kupował kawę, gotował, dbał o nią. Ale zaraz znów wyjechała do tego konkubenta. Niedawno on chyba się przestraszył, że nie podoła, nie wytrzymał nerwowo i sam złożył wniosek do sądu, żeby dzieci ponownie zabrano, bo miały go za nic. Wcześniej wielokrotnie błagał żonę, żeby do niego wróciła i zajęła się dziećmi, ale nie chciała o tym słyszeć. Ja bym mu pomogła przy dzieciach, ale one powiedziały, żebym się nie wtrącała. Uprosiłam nawet dwóch radnych z Sitkówki-Nowin, radnego Dariusza Krajewskiego i Jadwigę Król, obiecali pomoc bratu przy tych dzieciach, ale teraz nie wiem, co będzie - opowiada.

NIE TAKIE PROSTE

Dowiedzieliśmy się, że dwójkę najmłodszych dzieci zawieziono do Agnieszki i Józefa Pabisów, którzy prowadzą w Masłowie pogotowie rodzinne. Trójka starszych została umieszczona w placówce opieki doraźnej Azyl w Kielcach.

Z Agnieszką Pabis, która razem z mężem Józefem prowadzi pogotowie rodzinne, ciężko jest się umówić. - Dziś wiozę dzieci na rehabilitację, potem na basen, kolejnego dnia mam szkolenie w Ośrodku Katolickim. W końcu udaje nam się spotkać. - Rzeczywiście, doszło u nas do takiego nieszczęśliwego wypadku. Adrian został pogryziony przez psa, przykro nam jest z tego powodu, ale nie ma w tym naszej winy - tłumaczy. - Chłopiec nie był nauczony obcowania ze zwierzętami. A jeśli chodzi o to, że go nie odwiedzamy w szpitalu, to jest nam bardzo ciężko uporać się ze wszystkimi obowiązkami. Ale mąż był u niego dwa razy. Do tej pory opiekowaliśmy się samymi niemowlakami, takie zresztą mieliśmy przygotowanie, mamy jeszcze dwoje własnych, nastoletnich dzieci, adoptowaną 5-letnią dziewczynkę, też niecałkiem zdrową, dwoje niemowlaków, poza tym mąż jeszcze pracuje zawodowo, jest taką złotą rączką w Domu Dziecka Na Stoku w Kielcach. Ciężko jest się wyrobić ze wszystkim, o przyjęcie tej dwójki dzieciaków wręcz nas bardzo proszono, bo nie było dla nich nigdzie miejsca. Łatwo jest ludziom krytykować, ale to wszystko nie jest takie proste. Problemy są z własnymi dziećmi, a co dopiero, jak jest taka mieszanina. Nie wiem, co będzie potem z tą dwójką dzieci, u nas mogą być do roku. Nie chcę nikogo osądzać, ojciec dzieci skończył sześćdziesiątkę, gotować i wychowywać pięcioro dzieci jest ciężko.

ZŁE ZACHOWANIA

Udało nam się też dotrzeć do małżeństwa w Daleszycach, które było dla tych dzieci rodziną zastępczą ponad rok. - Opiekowaliśmy się całą piątką, ale ojciec wystąpił o ich powrót do domu, tak więc wróciły - opowiada Krzysztof Kraiński. - Nikt nam za opiekę nawet nie podziękował. Ani o matce, ani o ojcu nie mam dobrego zdania, to nie są odpowiedzialni ludzie. Dzieci nabyły przy nich bardzo złych zachowań. Z tego powrotu do ojca nic dobrego nie wyszło. Matka nie była nimi zainteresowana, ojciec też nie dotrzymywał słowa, miał przyjechać, nie przyjeżdżał.

8 letni Adrian nadal przebywa w szpitalu, ostatnio zaczęła go odwiedzać biologiczna matka. Mówi mu, że chciałaby zabrać go i resztę dzieci do domu, tylko nie wiadomo którego.

ŹLE SIĘ GOI

Włodzimierz Wielgus, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Kielcach informuje, że chłopiec przeszedł zabieg chirurgiczny ręki z powodu pogryzienia przez psa i nie wiadomo jeszcze kiedy wyjdzie do domu. - Rana goi się nie najlepiej, ślimaczy się, pies mógł mieć na pysku różne zarazki, leczenie jeszcze trochę potrwa - mówi. - Z tego co się dowiedziałem odwiedza go ostatnio mama.

RODZEŃSTWO ROZDZIELONE

Na pytanie czy to dobrze, że rodzeństwo zostało rozdzielone i co będzie z nim w przyszłości, skoro w obu miejscach mogą być najdłużej do roku - Sylwia Piotrkowska, kierownik referatu opieki i wychowania z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Kielcach mówi, że stało się nie najlepiej, ale takie są realia. - Obecnie brakuje rodzin zastępczych, ludzie nie są chętni do wychowywania obcych dzieci, boją się problemów, a znalezienie jednej rodziny, która zgodziłaby się przyjąć pod swój dach piątkę dzieci graniczy z cudem - tłumaczy. - Chcieliśmy, żeby choć te najmłodsze miały rodzinny dom, dlatego skierowaliśmy jego do rodziny do Masłowa. O tym co będzie dalej z całą piątką zdecyduje sąd. Sytuacja tych dzieci jest naprawdę bardzo trudna. Już ponad rok były w jednej rodzinie i zastępczej w Daleszycach, potem na wniosek ojca wróciły do domu, a ostatnio ojciec wystąpił z kolei, żeby je zabrano od niego, bo sobie nie radzi. To bardzo rzadkie kiedy rodzic sam występuje o zabranie własnych dzieci. Matka mieszka z konkubentem w innej miejscowości i dziećmi się nie interesuje.

NIE MAM WARUNKÓW

- Ja chętnie wzięłabym dzieci do siebie, ale nie mam warunków - deklaruje 45 letnia Krystyna biologiczna matka dzieci. - Od męża musiałbym odejść, bo nie dało się z nim wytrzymać, nie dawał na życie, nadużywał alkoholu. Jakiś czas temu zamieszkałam z konkubentem, ale tam jest tylko jeden pokój z kuchnią, nie pomieścilibyśmy się wszyscy. Gdybym miała większe mieszkanie byłoby inaczej, mogłabym nawet odejść od mojego partnera i zająć się dziećmi. Od roku mam wreszcie pracę. To nie są złe dzieciaki, kocham je.

Ojciec biologiczny dzieci przekazał nam przez swoją siostrę, że on już niczego nie wie, czy chce wychowywać dzieci, czy sobie poradzi czy nie. - Po prostu życie go przerosło - podsumowuje siostra Marianna. - Ja też nie wiem co na wszystko powiedzieć. Najgorzej cierpią dzieci. Są już takie skołowane, nie wiedzą z kim chcą być, kto jest dobry, a kto zły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie