Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

U mnie będzie żelazna jedenastka - trener Ryszard Tarasiewicz zdradza jaka będzie jego Korona

Sławomir STACHURA [email protected]
Ryszard Tarasiewicz na pierwszym treningu Korony.
Ryszard Tarasiewicz na pierwszym treningu Korony. Fot.Sławomir Stachura
Nowy trener Korony Kielce Ryszard Tarasiewicz opowiedział nam jakie będą obowiązywać w prowadzonej przez niego drużynie zasady, na kogo będzie stawiał i jakich nowych piłkarzy potrzebuje.

Uznawany za jednego z najlepszych polskich szkoleniowców Ryszard Tarasiewicz, we wtorek podpisał roczny kontrakt z Koroną Kielce.

Nie zawsze jest tak, że dobry piłkarz jest dobrym trenerem. W pana przypadku to się sprawdza.

- Nie lubię takich pytań, ale faktycznie jakoś tak do tej pory wychodziło, że moje drużyny robiły postęp. Mówimy o wynikach, bo tylko one się liczą. Nie chodzi o to, by zawodnicy kochali trenera za to, że ma fajne treningi. Liczy się wynik i on weryfikuje wszystko. Te trzy awanse do ekstraklasy ze Śląskiem Wrocław, Pogonią Szczecin i Zawiszą Bydgoszcz, to tego Puchar Polski z Zawiszą na pewno są sukcesem.

W Koronie cele będą chyba inne, niż były w Zawiszy w beniaminku ekstraklasy.

- No tak. W Zawiszy na początku mówiliśmy, że walczymy o utrzymanie. A wyszło ósme miejsce. W Koronie nie możemy mówić o utrzymaniu, gdyż po drobnych retuszach stać nas na więcej. W każdym razie celem po 30 kolejkach jest pierwsza ósemka, a potem zobaczymy co dalej. Przy tym dzieleniu punktów wszystko jest możliwe.

A podoba się panu ten zreformowany system rozgrywek z podziałem na grupy?

- Nie i od początku od tym mówiłem. Jestem zwolennikiem 18 drużyn w ekstraklasie. Mamy stadiony, infrastrukturę, a jeżeli ktoś jest trochę słabszy, to będzie wpadać więcej bramek i kibice będą się cieszyć. Przez tą reformę liga mocniejsza nie będzie, a nie jesteśmy krajem z sześcioma czy siedmioma milionami ludzi, gdzie trzeba nowatorskie pomysły stosować.

Pan patrzy piłkarzom w metrykę?

- Nie. Najważniejsza jest forma, ona się liczy.

Pytam nie bez powodu, bo gdy dwa lata temu z trenowanego przez pana ŁKS Łódź, wracał do Kielc po wypożyczeniu Paweł Golański, to się zastanawiano w Koronie co z nim zrobić i gdzie go znów wypożyczyć. Dziś od 32-letniego "Gola" zaczyna się ustalanie składu w Koronie.

- Miałem wtedy w ŁKS pytania o Golańskiego. Mówiłem, że to ciekawy piłkarz, ale musi być regularnie w treningu, A jak on co chwilę leczył uraz, to nie mogło być dobrze. Teraz trenuje regularnie, z większymi czy mniejszymi obciążeniami, ale regularnie i nie jest dla mnie zaskoczeniem, że tak dobrze gra.

Zawsze pan podkreśla, że nie mają prawa bytu w pana drużynie zawodnicy nielojalni.

- I to się nie zmienia. Ludzie nielojalni, to z reguły indywidualiści, a piłka nożna jest grą zespołową. Dlatego jak mówią Francuzi, nie można przewracać koszuli na drugą stronę.

Jest pan stanowczy w stosunku do piłkarzy, a jednocześnie szatnia pana lubi. Jak to się robi?

- Nie powiem co mówię, bo to są tajemnice szatni i powinny w niej zostać. Klaruję zawodnikom jak postępować na boisku i w życiu, gdyż jedno z drugim się wiąże. I robię to już na pierwszym spotkaniu, bo bardzo nie lubię, gdy przychodzi do mnie potem piłkarz i mówi: - Panie trenerze, gdybym ja to wiedział… Od razu przedstawiam jasno moje oczekiwania, by nie było później argumentów do obrony.

I były sytuacje, że trzeba było wracać do początku rozmowy?

Raz miałem taką sytuację, wiec powiedziałem zawodnikowi, że jeszcze raz taki numer i mu wygarnę przy całej szatni. Ale nie musiałem tego robić i byłem z tego faktu zadowolony. Trzeba być stanowczym, ale nie wolno ubliżać drugiemu człowiekowi i go poniżać.

Nigdzie nie zagrzał pan miejsca dłużej. Z Pogonią czy w Zawiszą szybko pan się pożegnał, rozstanie ze Śląskiem też nie było fajne.

- W Śląsku źle mnie potraktowano, ale nie chciałbym już do tego wracać.

I nie ma pan żalu, że przez Śląsk, w którym pan się wychował, wprowadził go w 2008 roku do ekstraklasy, został tak potraktowany i musiał sądzić się o należne pieniądze za pracę?

- Tam wielu ludzi się zmieniło, wielu było spoza czasów Śląska, gdy ja w nim grałem. Nie muszę czuć wdzięczności, czy wierności. Wierność to cecha psów.

Korona to jakby drugi pana wybór, gdyż po rezygnacji z pracy w Zawiszy czekał pan na propozycję zagraniczną. Czemu tak tam pana ciągnie?

- Rzeczywiście pertraktowałem z francuskim Valenciennes (spadkowicz z ekstraklasy - przyp. SAW), ale oni mają kłopoty finansowe i nie wiadomo, czy nie spadną jeszcze niżej. A dlaczego? Chciałem spróbować pracy w innym kraju, ale w takim, gdzie język nie będzie barierą. Dlatego w grę wchodziła Francja i Szwajcaria. Wiedział o moich planach właściciel Zawiszy Radosław Osuch, mój wyjazd się przeciągał, więc nie chciałem przeciągać rozmów w Bydgoszczy i Zawisza zaczął szukać nowego trenera. Ja miałem szczęście, że po odejściu Paczety, Korona nie znalazła szybko trenera. Dostałem propozycję z Kielc i jestem za to wdzięczny prezesowi Markowi Paprockiemu.

A reprezentacja? Wciąż w sferze marzeń?

- Każdy trener chce prowadzić kadrę, to normalne. Choć to inna praca, dlatego trafne jest określenie selekcjoner a nie trener. Trzeba przejść całą drogę, prowadzić z sukcesami kluby, by podejmować kolejne wyzwania. Mam nadzieję, że za kilka lat to moje marzenie się spełni.

Piłkarsko Europa nam ucieka. To wina tylko kiepskich budżetów polskich klubów?

- Bez pieniędzy nie da się zbudować dobrej drużyny i to nie tylko w piłce nożnej. My jednak mamy ambicje i mówimy o wysokich celach, ale absolutnie nie mają one pokrycia. W Anglii czy Hiszpanii klub, który ma dziesięciokrotnie mniejszy budżet, też nie powalczy z tymi najbogatszymi. I taki klub doskonale wie, że co roku może grać o miejsca 7-10 i nic więcej. Kibice są do tego przyzwyczajeni, cieszą się, że klub jest w najwyższej klasie rozgrywkowej i sprawia czasem niespodzianki. Wszyscy tam wiedzą, że trofea są dla najlepszych i za jakość trzeba zapłacić. A u nas? Dla przykładu i przy całym szacunku, wchodzi do ekstraklasy Dolcan Zabki i na wstępie mówi: -Gramy o mistrzostwo Polski! To błędne podejście. Miejmy ambicje, ale patrzmy realnie na sprawę. Ustabilizujmy się jako ligowiec, płaćmy regularnie pensje, a potem wyznaczajmy sobie ambitne cele. Mierzmy siły na zamiary.

W Koronie nie ma dyrektora sportowego, a w Śląsku był pan i trenerem, i takim dyrektorem. Nie chciałby pan tego godzić w Kielcach?

- Za dużo roboty.

Ale dobrze panu szło i miał pan nosa do piłkarzy.

- Faktycznie, kogo ściągnąłem do Śląska, to grał dobrze - Marian Kelemen, Piotr Celeban, czy Jarek Fojut. Ale tak jak mówię - jest przy tym wiele pracy. Może mógłbym decydować o samych zawodnikach, ale dobrze by było, by ktoś mnie odciążył od biurokracji - pensji, prowizji dla zawodników i menadżerów. Robiłem to wszystko w Śląsku i ciągle wisiałem na telefonie.

W Koronie brakuje takiego zawodnika jakim w Śląsku jest Sebastian Mila.

- To typowy rozgrywający i każdy zespół chciałby takiego mieć. Ale w Zawiszy też takiego nie miałem i jakoś trzeba było sobie radzić.

Gdyby jednak taki piłkarz w Koronie był, to niektórych napastników łatwiej by było wykorzystać. Na przykład Siergieja Chiżniczenko.

- To na pewno. Tylko nie wiem czy Chiżniczenko jest przygotowany motorycznie na grę w ekstraklasie. Przebiega trzy razy i musi 15 minut odpoczywać. W porównaniu z zachodem my przebiegamy tyle samo kilometrów, ale chodzi o ilość sprintów. A my sprintów w ekstraklasie przebiegamy 40 procent mniej. To robi różnicę.

WSZYSTKO o piłce nożnej w Świętokrzyskiem

A Michał Janota? Może być takim Milą dla Korony?

- Tak i bardzo na niego liczę. Może nie ma takich atutów jak Mila, brakuje mu spokoju. Choć nie chcę przez to powiedzieć, że jest chaotyczny. To samo Jacek Kiełb. Stać go na to, by na boku pomocy był jeszcze bardziej kreatywny. Charakter, zaangażowanie, wydolność ma na bardzo dobrym poziomie. Tylko w nieodpowiednim momencie robi pewne rzeczy.

Ale Janocie brakuje czasami zdrowia.

- Dlatego musi nauczyć się przemieszczać na boisku i nie zaczynać od razu z najwyższego pułapu. Nie może cały czas pracować na 100 procent i na 80. Trzeba pracować na 100 i 40-może 50 procent. Musi mieć czas, by odpocząć na boisku.

Pana znakiem rozpoznawczym jako zawodnika, a także teraz prowadzonych przez pana drużyn, są strzały z dystansu. W Koronie do tej pory takich strzałów było bardzo mało.

- Pytanie tylko, czy ktoś im nakazał takie strzały oddawać. Ja w Zawiszy, zawodnikowi będącemu 20 metrów na wprost bramki, zakazałem oddawać piłkę do boku. To nie ma sensu. Teraz te nowe piłki same latają, więc trzeba próbować uderzać z daleka.

Co pan powie o wychowanku Korony Piotrze Malarczyku?

- Raz grał na środku, raz na prawej obronie, w jednym meczu grał, w drugim nie. A są zawodnicy, którzy źle znoszą takie zmiany i jak wychodzą na boisko, to wtedy nie myślą o tym, żeby po prostu grać, tylko o tym, by nie popełnić błędu, bo znów usiądą na ławce. Trener jest od tego, aby dodać piłkarzowi pewności i wybrać mu optymalną pozycję na boisku. Ja robię mało zmian, preferuję żelazną jedenastkę. Malarczyk, to dla mnie środkowy obrońca i tam powinien grać.

Jeśli preferuje pan żelazną jedenastkę, to kadra Korony nie musi być szeroka.

- Maksymalnie 20, może 22 zawodników z pola. Tylu w zupełności wystarczy.

A kogo pan potrzebuje do drużyny na teraz?

- Musi być bramkarz, i to od razy do pierwszego składu , gdyż dwaj podstawowi są kontuzjowani. A do tego lewy obrońca z lewą nogą i środkowy obrońca. To są priorytety. Może jeszcze jakiś kreatywny rozgrywający i może napastnik, ale to w dalszej kolejności. Mam już niektórych piłkarzy na oku i z nimi rozmawiam , ale nazwisk nie podam. Konkurencja nie śpi.

Jak pan ogląda teraz mistrzostwa świata, to przypominają się panu mistrzostwa świata w 1986 roku w Meksyku. W meczu z Brazylią, jeszcze przy stanie 0:0 po pana strzale piłka trafiła w słupek. Kilka centymetrów zabrakło do gola i może dalej trwałaby świetna era polskiego futbolu. A tak z Brazylijczykami było 0:4, powrót do domu i 16 następnych lat bez finałów.

- Zagraliśmy wtedy dobre spotkanie, byliśmy równorzędnym rywalem dla Brazylijczyków. Kto jednak teraz o tym pamięta, 0:4 poszło w świat. Ale rzeczywiście, gdyby ta piłka wpadła wtedy do siatki, albo gdybyśmy do przerwy utrzymali 0:0, to kto wie. W sporcie, tak jak i w życiu, decydują detale. Pamiętam jak w meczu z Anglią w Chorzowie było 0:0 i 92 minuta. Uderzyłem z 35 metrów, Peter Shilton nawet się nie ruszył, a piłka trafiła w poprzeczkę. Pomyślałem, że gdybym uderzył z 40 metrów, to prawdopodobnie by wpadła.

Jest pan zadowolony ze swojej reprezentacyjnej kariery? 58 meczów, 9 bramek, mogło być chyba lepiej.

- Narzekać nie mogę, choć pewnie tych meczów mogło być więcej. Trafiłem jednak na pokolenie, w którym było wtedy wielu dobrych zawodników w linii pomocy.

Ale to pana pokolenie w którym byli Jan Furtok, Jan Urban, Dariusz Kubicki czy Dariusz Dziekanowski mogło z kadrą osiągnąć więcej?

- Pewnie tak, ale mieliśmy za wiele indywidualności, a za mało zespołu. No i niektórzy czasami za bardzo chcieli popisać się przed drugimi, zamiast grać dla drużyny. To przeszkadzało.

Okrzyknięty jako najlepszy piłkarz Polski 1989 roku, w tym samym roku wyjechał pan do szwajcarskiego Neuchael Xamax. Nie był to jakiś wielki klub.

- Wiedziałem, że trzeba już wyjechać, i że tam mnie ktoś łatwiej dostrzeże. Stamtąd po roku trafiłem do francuskiego Nancy, który sprzedał Ukraińca Ołeksandra Zawarowa do Juventusu Turyn i szukał kogoś w jego miejsce. Do Szwajcarii przyjechali mnie oglądać Michael Platini i ówczesny dyrektor sportowy Nancy. Było też zainteresowanie z Anglii, z włoskiej Fiorentiny, ale Szwajcarzy sprzedali mnie do Francji.

A ten zachód to inny świat?

- Wtedy tak. Ale teraz byłem już jako trener na stażu w Arsenalu Londyn, Norymberdze, w Monachium w Lille. Treningi się nie różnią. Tylko otoczka jest inna.

A nie miał pan trochę żalu do losu, ze żelazna kurtyna spadła w Polsce tak późno i dopiero w 1989 roku mógł pan wyjechać na zachód?

- Nie. Mogłem wyjechać już w 1979 roku, gdy miałem 17 lat i byłem w Düsseldorfie na meczu. Miałem propozycje z czterech klubów niemieckich, potem z hiszpańskich, a nawet z Australii. Nie dostałem kota i nie zachłysnąłem się tym zachodem.

Zakochany był pan w Śląsku?

- Dobrze czułem się w Śląsku Wrocław i w Polsce. Chciałem grać w reprezentacji Polski i myślałem, że jak ucieknę, to grać już nie będę mógł. Wiedziałem, że kiedyś i tak wyjadę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie