Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uczeń Szkoły Podstawowej numer 25 w Kielcach zaginął po wyjściu z autobusu szkolnego

Izabela MORTAS
Po ostatnim zdarzeniu w Szkole Podstawowej numer 25 w Kielcach zastosowano dodatkowe środki bezpieczeństwa. Grupę pilnują opiekunki, które idą z przodu i z tyłu.
Po ostatnim zdarzeniu w Szkole Podstawowej numer 25 w Kielcach zastosowano dodatkowe środki bezpieczeństwa. Grupę pilnują opiekunki, które idą z przodu i z tyłu. Dawid Łukasik
Jak do tego doszło? Trwa wyjaśnianie. W kieleckiej szkole wprowadzono dodatkowe środki ostrożności. Jeden z uczniów Szkoły Podstawowej numer 25 w Kielcach nie został dopilnowany przez pracowników szkoły. W szkole zaostrzono środki bezpieczeństwa. Matka dziecka nie ma pretensji do szkoły, ale problemy zgłaszają inni rodzice.

Uczeń trzeciej klasy Szkoły Podstawowej numer 25 na osiedlu Ślichowice w Kielcach jechał autobusem szkolnym na lekcje. Po wyjściu z niego nie dotarł na zajęcia. Jego nieobecność zauważyła wychowawczyni, która po rozmowie z uczniami, interweniowała. Pracownicy szkoły szukali chłopca. Znaleźli go u babci, która mieszka przy ulicy Chęcińskiej w Kielcach. Okazało się, że chłopiec wsiadł do autobusu miejskiego i pojechał do niej.

BYŁO ZAMIESZANIE

Jak doszło do takiej sytuacji? Anna Królikowska, wicedyrektor szkoły tłumaczy, że w porannych godzinach jest duże zamieszanie przed szkołą. - Zajście miało miejsce przed pierwszymi zajęciami w szkole o godzinie 8. W autobusach szkolnych jeździ wtedy około 50 dzieci, dużo uczniów przychodzi do szkoły z rodzicami. Zamieszanie przed szkołą jest wtedy bardzo duże. Poza tym dochodzą inne okoliczności, o których mógłby powiedzieć jedynie rodzic dziecka, my nie mamy takich praw - tłumaczy pani dyrektor.

Matka dziecka nie chciała rozmawiać na ten temat, jednak zastrzegła, że żadnych pretensji do szkoły nie ma. Na razie nie ustalono, czy uczeń odłączył się od grupy, zanim wszedł do szkoły, czy wyszedł z niej przed pierwszymi zajęciami. Faktem jest ,że zniknął przez nikogo z pracowników szkoły nie zauważony. - Po zdarzeniu od razu wezwaliśmy matkę wraz z uczniem na rozmowę. Na razie do niej nie doszło z osobistych względów rodziny, ale sprawa na pewno będzie wyjaśniona - zapewnia Anna Królikowska.

RODZICE SIĘ BOJĄ

Sytuacja przeraziła rodziców innych uczniów, którzy dojeżdżają do placówki z odległych ulic szkolnym autobusem.

- Na początku roku szkolnego odbywały się zebrania i zapewniano nas, że autobus jest bezpiecznym rozwiązaniem. W czasie jazdy dzieci są pod opieką jednej pani. Z tego, co widziałam, tego dnia, gdy doszło do opisywanego zdarzenia, autobusem jechało około 40 dzieci. Nie dziwi mnie, że jedna osoba nie potrafi upilnować takiej grupy, władze szkoły powinny tę sprawę stosownie rozwiązać - mówi matka jednego z uczniów szkoły.

- Problemy są też z powrotami dzieci ze szkoły. Niejednokrotnie zdarzyło się, że dzieci nie wysiadały na swoich przystankach i jechały dalej - dodaje kobieta.

DODATKOWE ZABEZPIECZENIA

Pani dyrektor odrzuca zarzuty rodzica.

- Wszystkie względy bezpieczeństwa były przez nas zachowane. W autobusie przebywały wtedy nie jedna, lecz dwie opiekunki i tak jest zawsze. Autobus szkolny wjeżdża na teren szkoły i dzieci mają dosłownie kilka kroków do placówki. Pod pojazd podchodzi nauczycielka ze świetlicy i zabiera wszystkich do szkoły - opisuje pani dyrektor.

- Z powrotami rzecz ma się inaczej. Dzieci nie mają prawa wyjść z autobusu, jeśli na przystanku nie czeka na nich opiekun. Raz zdarzyło się, że po dziecko nikt nie wyszedł, dlatego jechało dalej i ostatecznie wróciło na świetlicę. Matka wiedziała, dlaczego tak się stało - wyjaśnia pani dyrektor.

Po zajściu szkoła zastosowała dodatkowe środki ostrożności. Dzieci ustawiają się w pary, na początku grupy idzie pani ze świetlicy, na końcu - dwie opiekunki z autobusu. - Dozorcy mają też dyżury i pilnują, by nikt przed dzwonkiem ze szkoły nie wyszedł - informuje Anna Królikowska.

ZA DUŻO DZIECI?

Według rodzica problem ma głębsze podstawy. - W szkole jest za dużo dzieci. Nic dziwnego, skoro przyjmuje się dużo osób spoza rejonu. Na świetlicach jest tyle osób, że nauczycielki same nie wiedzą, w której znajduje się dziecko. Uczniowie mają zajęcia wychowania fizycznego na korytarzach, nie na sali gimnastycznej, bo brakuje miejsca - żali się matka ucznia.

Pani dyrektor nie chciała uwierzyć w zarzuty, które stawia się jej placówce. - Osoba, która zgłasza takie problemy, nie ma kompletnie pojęcia o funkcjonowaniu szkoły. W klasach I-III są zajęcia ruchowe, które mogą być realizowane w różnych formach, niekoniecznie na sali gimnastycznej, jednak wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom rodziców i staramy się w miarę możliwości udostępniać dzieciom salę. Uczniowie spoza rejonu przyjmowane są zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Edukacji Narodowej i mają prawo przystąpić do naboru na dany rok szkolny. Chcielibyśmy sprostać wszystkim życzeniom rodziców, ale jest to czasem niemożliwe - mówi Anna Królikowska.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z KIELC

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie