Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walczyłem za siebie - wspomnienia z II wojny światowej

Marek Maciągowski
Jan Pronobis w mundurze ułana 14 Pułku Ułanów jazłowieckich i żołnierza X Brygady Zmechanizowanej pułkownika Stanisława Maczka
Jan Pronobis w mundurze ułana 14 Pułku Ułanów jazłowieckich i żołnierza X Brygady Zmechanizowanej pułkownika Stanisława Maczka Fot. archiwum
Swój udział w walkach Brygady Zmotoryzowanej pułkownika Stanisława Maczka we wrześniu 1939 roku, aż do wkroczenia wojsk sowieckich do Lwowa opisuje Jan Pronobis z Bodzechowa.

Ważne

Ważne

Wspomnienia swojego ojca Jana Pronobisa z Bodzechowa, ułana 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich ze Lwowa, a potem żołnierza Brygady Zmotoryzowanej pułkownika Stanisława Maczka nadesłał do redakcji syn Kazimierz Probnobis. Dotyczą one tylko walk we wrześniu 1939 roku. Jan Pronobis przeżył 95 lat. Zmarł w 2005 roku. Jest pochowany na cmentarzu w Bodzechowie.

Kartę mobilizacyjną przesłaną przez gońca - żołnierza w wielkiej tajemnicy otrzymałem 10 maja 1939 roku i właśnie wtedy zaczęła się dla mnie II wojna światowa. Na wezwaniu widniała miejscowość Babicz koło Rzeszowa, gdzie formowała się już X Brygada Zmotoryzowana pułkownika Stanisława Maczka. Zamiast konia i lancy dostałem motocykl i szablę ułańską jako " białą broń". Brygada była bardzo dobrze uzbrojona, żołnierze wyszkoleni wzorowo. 14 sierpnia nasza brygada w pełnym składzie tak zwaną skrajnią, czyli bocznymi drogami, omijając miasta przemieściła się do Woli Justowskiej pod Krakowem. 27 sierpnia 1939 roku był alarm w brygadzie. Z Krakowa pojechaliśmy w kierunku Zakopanego, przez Myślenice dojechaliśmy do Pcimia, gdzie stanęliśmy na nocleg. Rano 28 sierpnia 1939 roku zajęliśmy odcinek pod Jordanowem do Chabówki. Mój szwadron CKM po uzupełnieniu amunicji dostał zadanie obsadzenia drogi obok miejscowości Wysoka.

NIE DALIŚMY SIĘ NIEMCOM

1 września 1939 roku około godziny 16 zaatakowała niemiecka brygada zmotoryzowana. Nasza artyleria pozwoliła Niemcom zbliżyć się, my cekaemiści otrzymaliśmy zadanie likwidacji piechoty, która szła w osłonie czołgów. Walka trwała około dwie godziny. Niemcy stracili kilka czołgów. Było wielu zabitych i rannych. My odczuliśmy pierwszy smak zwycięstwa i przeświadczenie, że jesteśmy do wojny przygotowani. Był to dla mnie pierwszy bój na śmierć i życie. Wieczorem 1 września major Jerzy Deskuj, na czele dywizjonu ruszył na Spytkowice, skąd wyszło poprzednie natarcie Niemców. Poszliśmy w góry we dwie sekcje CKM. Na parcianych pasach nieśliśmy broń i amunicję. Wyprawa się nie powiodła, pogubiliśmy się w górach, nie było łączności ani głosowej, ani wzrokowej. W dodatku gniazdo karabinu maszynowego zostało szybko wykryte.
Rankiem 2 września stanąłem znowu na stanowisku przy moim CKM. Niemcy ponawiali ataki, odpieraliśmy je przez cały dzień. W nocy z 2 na 3 września odskoczyliśmy przez linię Jordanów -Tokarnia do Łętowni. Linię obrony utrzymaliśmy przez cały dzień 3 września.

4 września wykonaliśmy przeciwnatarcie, co mocno zaskoczyło Niemców. Szwadron opanował cały grzbiet góry nad Mszaną Dolną. Pod osłoną nocy 5 września zeszliśmy na odpoczynek do Wierzbinowa. Po pięciu dniach starć z Niemcami mogłem się wreszcie umyć, ogolić, zdjąć buty, wymienić onuce i spokojnie zasnąć. Na tyle spokojnie jak na froncie.

6 września znowu był zwycięski bój pod Leszyczyną i Łapanowem.

RANNY NA STANOWISKU

7 września w Woli Radłowskiej nasza brygada przekroczyła Dunajec i przejechała do obrony Rzeszowa. Zdążyliśmy tuż przed Niemcami idącymi na Rzeszów od Tarnowa i Dębicy. Ze swoją sekcją CKM brałem udział w obronie Łańcuta. Na dziedzińcu pałacu zostałem ranny w głowę, pocisk zdarł mi hełm i skórę z głowy, ale po opatrzeniu mi rany pozostałem na stanowisku, bo jako celowniczy byłem potrzebny.

10 września pod osobistym dowództwem pułkownika Maczka broniliśmy Jarosławia. 11 września saperzy wysadzili most na Sanie. My byliśmy już na prawym brzegu. 12 września brygada dostała rozkaz zatrzymania kolumny niemieckiej, maszerującej w kierunku Lwowa od strony Tomaszowa Lubelskiego i Żółkwi. Mój szwadron zajął stanowisko pod Dobrucinem. Dowodził nami porucznik Władysław Rakowski. Zamykaliśmy drogę z Rawy Ruskiej do Lwowa. Niemcy prowadzili natarcie jedno po drugim. My odpowiadaliśmy ogniem, zmieniałem rozgrzaną lufę co 15 - 20 minut. Leżałem na stanowisku z pełnym zestawem luf na zmianę i amunicji. Z lewej na stanowisku miałem kolegę z 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich z prawej 200 metrów inne stanowisko w zasięgu wzroku. Koło nas ciągle biegali łącznicy z meldunkami, krzyżowały się głosy dowódców odcinków. Widać było wzorowo zorganizowaną obronę wzgórza. W głowie miałem hasło Bóg - Honor - Ojczyzna i wiedziałem, że dopóki mam broń i amunicję mam tej ojczyzny bronić. Przy mnie przy boku zawsze była nieodłączna ułańska szabla.

PRZYDAŁA SIĘ SZABLA

W nocy z 16 na 17 września Niemcy przegrupowali się i wiedzieliśmy, że coś nowego się święci. Wczesnym rankiem około 5 na nasz odcinek natarli strzelcy alpejscy - rzadko kiedy oficerowie pchali żołnierzy na bagnety, ale Niemcom chodziło o zajęcie Lwowa, zanim uczyni to armia sowiecka.
Strzelcy alpejscy napadli na nas nagle. My ułani chwyciliśmy za szable. Zaczęło się piekło. Teraz nie walczyłem ani za Boga, ani za Honor, ani za Ojczyznę, teraz walczyłem sam za siebie. Nie było żadnych rozkazów, było wielkie kłębowisko walczących wśród jęków rannych. W tym nieludzkim boju czułem śmierć. Odbijałem szablą bagnety, ciąłem w prawo i w lewo, a kiedy szabla trafiła na opór wiedziałem, że przeciwnik pada martwy. Miałem wówczas 29 lat, 186 centymetrów wzrostu, ważyłem 95 kilogramów, a siłę miałem jak niedźwiedź. Czy tamtą walkę można porównać z filmowymi scenami? Tam na wzgórzu 324 nie było reżysera, nie było komendy, była tylko siła przeżycia tego piekła, a to podwajało moje siły. Straty po obu stronach były ogromne, a nasze zwycięstwo dosłownie okupione krwią.

WKROCZYLI SOWIECI

Po południu w dniu 17 września do brygady przyszła wiadomość o przekroczeniu przez Sowietów granic Polski. Brygada otrzymała nowy rozkaz: okrążyć Lwów od strony zachodniej i przez Stanisławów i Halicz kierować się do granicy z Węgrami.
Przeszliśmy Przełęcz Tatarską. Na jednym z punktów postojowych skarbnik wypłacił nam żołd na 4 miesiące naprzód. Te pieniądze przydały się w obozie na Węgrzech gdzie z innymi zostałem potem internowany. Nad granicę doszliśmy pod koniec września. W miejscowości Racko złożyłem broń - CKM i szablę. Przykre było pożegnanie z bronią. Widziałem kolegów jak ze łzami w oczach całowali szablę składali ją przepisowo, jak na ćwiczeniach, jakby za godzinę mieli ją przypiąć do pasa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie