Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielka woda, wielkie dramaty

Monika WOJNIAK, Michał LESZCZYŃSKI, Marcin JAROSZ, Przemysław CHECHELSKI, Małgorzata PŁAZA
Przerwany wał przeciwpowodziowy w miejscowości Koćmierzów koło Sandomierza.
Przerwany wał przeciwpowodziowy w miejscowości Koćmierzów koło Sandomierza. fot. Piotr Polak
Jedni musieli zostawić swoje domy i z najpotrzebniejszymi rzeczami uciekać przed wielką wodą. Inni z narażeniem życia i nie sypiając po kilkadziesiąt godzin, walczyli z żywiołem. Katastrofalna powódź zalała Świętokrzyskie.
Niech już będzie, co ma być - płacze Emilia Rzępała z Nowego Korczyna.
Niech już będzie, co ma być - płacze Emilia Rzępała z Nowego Korczyna. Fot. Dawid Lukasik

Niech już będzie, co ma być - płacze Emilia Rzępała z Nowego Korczyna.
(fot. Fot. Dawid Lukasik)

Już od poniedziałku było wiadomo, że nadchodzi ciężki tydzień. Deszcz lał się z nieba, a rzeki wzbierały coraz bardziej. "Woda przekracza stany alarmowe, przepełniają się zbiorniki retencyjne" - płynęły dramatyczne komunikaty. Kamienna zalewała Wąchock. Pierwsze gminy zaczęły ogłaszać pogotowie przeciwpowodziowe. - Nadchodząca noc będzie bardzo ciężka - wzdychali w poniedziałkowy wieczór pracownicy Centrum Zarządzania Kryzysowego wojewody. I mieli rację. Ale i tak to było tylko preludium tego, co miało nastąpić później.

UCIEKAĆ PRZED POWODZIĄ

Wtorkowy ranek przyniósł alarmujące wieści: ewakuowano trzy wsie w gminie Nowy Korczyn. Około 300 osób musiało opuścić domy, bo nocą nadeszła wielka fala na Wiśle.

U rodziny Misiaszków w Łęce telefon zadzwonił nocą z poniedziałku na wtorek. - Usłyszeliśmy, że do godziny 5 rano mamy się ewakuować - opowiadał Marian Misiaszek, który mieszka tu z rodzicami. - Całą noc przyczepami wywoziliśmy zwierzęta, ptactwo, wszystko. Dom pusty zostaje, my idziemy do rodziny.

Misiaszkowie pamiętają, że 13 lat temu, w 1997 roku, woda przerwała wały. - Do domu oknami wchodziła. Drewniana podbudowa domu zbutwiała, trzeba było ją zrywać i podmurować budynek - mówili, łapiąc ostatnie kaczki. - Wiadomo, czy teraz nie będzie tak samo?

W Łęce, Porajach i Podzamczu parę lat temu ludzie wyremontowali domy po poprzednich zalaniach. Teraz znów przeżywają nawrót koszmaru.

ILE RAZY MOŻNA?

- Trzy razy już to przechodziliśmy. O ile nam to skróci życie? - denerwował się Zbigniew Jaroszek z Podrajów. Od wtorkowego poranka wywoził świnie ze swojej chlewni. - Do rana szukałem dla nich miejsca. A nie było łatwo, bo to 115 sztuk, do tego prosiaki. W końcu udało się znaleźć pusty budynek, właściciel się zgodził - opowiadał. Ze szwagrem, kuzynem i synami przepędzali świniaki na przyczepki. Nie wiedzieli, na jak długo trzeba inwentarz przewieźć. A przecież nie wystarczy zwierząt gdzieś zamknąć, jak meble. Trzeba je karmić, doglądać. - Dobrze, że zboże jest wysoko, nie zaleje go - wzdychał Zbigniew Jaroszek. - Całą noc chodziliśmy na wały, żeby sprawdzać rzekę.

- Przelękłam się, jak w nocy ktoś zapukał do drzwi. Myślałam, że to jakiś bandyta - opowiadała Janina Saltarska. Jej dom stoi przy ujściu Nidy do Wisły. - Ale to był policjant, mówił: "Niech się pani zabiera". Ale zostałam. Zadzwoniłam tylko po córkę, żeby do mnie przyjechała. Od ostatniej powodzi biorę leki. Przecież to straszne nerwy.

Stefan Przybyłek z Winnicy z niedowierzaniem patrzy na skrawek ziemi, jaki pozostał z jego podwórka. We wtorek strażacy ratowali ule z jego ogrodu. Mimo
Stefan Przybyłek z Winnicy z niedowierzaniem patrzy na skrawek ziemi, jaki pozostał z jego podwórka. We wtorek strażacy ratowali ule z jego ogrodu. Mimo że zostały dużo wyżej, woda i tak dosięgła większość z nich. Na skrawku podwórka mieszczą się tylko kury.

Stefan Przybyłek z Winnicy z niedowierzaniem patrzy na skrawek ziemi, jaki pozostał z jego podwórka. We wtorek strażacy ratowali ule z jego ogrodu. Mimo że zostały dużo wyżej, woda i tak dosięgła większość z nich. Na skrawku podwórka mieszczą się tylko kury.

PUSTE DOMY

Dom Wawrzyków w Podrajach wyglądał, jakby przeszli przez niego szabrownicy. Z kuchni zniknęły sprzęty, nawet zlew. Opustoszały pokoje, tylko w jednym został pusty segment. - Tego już nie ma gdzie wynieść. Resztę mebli wnieśliśmy nad stajnię - mówiła Ewa Wawrzyk.

Andrzej Wawrzyk zabezpieczał jeszcze ostatnie rzeczy na podwórku. - Przez noc razem z sąsiadem wywoziliśmy świnie. On ma 130 sztuk, ja 30. Na dwa ciągniki jeździliśmy - opowiadał.

Także Wawrzykowie pamiętają powódź sprzed 13 lat. Woda sięgała tu wtedy prawie na wysokość człowieka. - A jak teraz będzie podobnie? - martwiła się Ewa Wawrzyk. - Woda w końcu kiedyś zejdzie. Ale wilgoć w ścianach zostanie, trzeba będzie znów remontować.

BĘDZIE, CO MA BYĆ

W Nowym Korczynie mieszkańcy ulicy Franciszkańskiej bezradnie patrzyli, jak Nida wchodzi im do domów. Emilia Rzępała ma tu wypielęgnowaną działkę, sadek. - W poniedziałek rzeka była za ogrodzeniem. W nocy wstawałam cztery razy. Wody przybywało w oczach. O 4 rano przyjechał wnuczek. Zbieraliśmy rzeczy. Syn i synowa pomagali meble przenosić na górę. Sąsiad też trochę zabrał do siebie - mówiła kobieta ze łzami w oczach. We wtorkowe południe woda była już pod balkonem. - Rodzina chce mnie na noc zabrać do siebie. Reszty rzeczy już nie zabieram - pokazywała na regały. - Niech już będzie, co ma być.

- Kotłownia zalana, dwa piece, gazowy i węglowy. A na pewno będzie gorzej - przewidywała Monika Piotrkowska. - Wynosimy wszystko z piwnic, z parteru też zabierzemy rzeczy. W 1997 roku wszystko pływało. Dom wyremontowaliśmy, ale od tego czasu ściany pękają.

Andrzejowi Pałubie, sandomierskiemu przedsiębiorcy, woda zalała stację paliw. Sięga po sam dach budynku. Ze środka nie zdążył nic zabrać. Jest zrozpaczony,
Andrzejowi Pałubie, sandomierskiemu przedsiębiorcy, woda zalała stację paliw. Sięga po sam dach budynku. Ze środka nie zdążył nic zabrać. Jest zrozpaczony, nie wie, co będzie dalej. fot. Michał Leszczyński

Andrzejowi Pałubie, sandomierskiemu przedsiębiorcy, woda zalała stację paliw. Sięga po sam dach budynku. Ze środka nie zdążył nic zabrać. Jest zrozpaczony, nie wie, co będzie dalej.
(fot. fot. Michał Leszczyński)

BYŁ REMONT, JEST POWÓDŹ

Ledwo co skończył się remont u mieszkającej po sąsiedzku Urszuli Piotrkowskiej. - Niedługo syn bierze ślub, więc zrobiliśmy w zimie remont. I co? Cały dom zalany - kręciła głową kobieta. Woda zalała cały parter. - Najpierw weszła do kotłowni, później błyskawicznie przez balkon zalała resztę - opowiadali gospodarze. - A później to już i drzwiami wchodziła, bo obmyło dom naokoło.

Meble trafiły do teściów na piętro i do garażu. Ale już we wtorek w południe było widać, że z tego garażu trzeba je zabrać gdzieś wyżej, bo woda już tam podchodziła. - Tydzień temu zrobiliśmy w ogrodzie alejkę z kamyków. Nacieszyliśmy się nią parę dni… - wzdychała pani Urszula.

Nida, której wody nie mieściły się w Wiśle, zaczęła w pewnym momencie płynąć w przeciwnym kierunku. Zalewała kolejne ulice i posesje. Zatopiła szkołę, kościół.

NA WAŁY!

Wały wiślane w gminach nowy Korczyn i Pacanów z godziny na godzinę rozmiękały coraz bardziej. Coraz więcej było przecieków. Kto żyw, łapał za łopatę, sypał piach do worków, żeby uszczelniać wały. Ludzie pracowali dzień i noc: strażacy, zawodowi i ochotnicy, mieszkańcy, policja, potem wojsko, które przyjechało na pomoc. Niektórzy nie spali w ogóle po dwa dni. Komendant buskiej straży pożarnej Kazimierz Ścibiło jeździł z miejsca na miejsce, sprawdzał, koordynował, planował, rozsyłał ludzi tam, gdzie byli potrzebni.

Mieszkańcy dziewięciu wsi w gminie Pacanów od wtorku byli gotowi do ewakuacji. Ale niewielu decydowało się opuścić swoje domy. - Ludzie wywieźli inwentarz i wrócili pilnować dobytku. Siedzą na piętrach i poddaszach i czekają na to, co się stanie - mówił wójt Pacanowa Wiesław Skop, który ciągle objeżdżał zagrożone miejsca. Środa była ciężka. Wisła przelała się przez wały w Komorowie. Trzeba było błyskawicznie podnieść groble na odcinku 250 metrów. Później przyszła trudna noc ze środy na czwartek. Nad ranem trzeba było rzucić ponad 100 ludzi, żeby tamować kolejny duży przeciek w Kółku Żabieckim. - Ale chyba udało się przetrwać najgorsze - mówił wójt Skop w czwartek.

W Szkole Podstawowej numer 4 w Sandomierzu znalazło schronienie ponad 120 osób z prawobrzeżnego Sandomierza. Ludzie ci nie mają się gdzie podziać. Obawiają
W Szkole Podstawowej numer 4 w Sandomierzu znalazło schronienie ponad 120 osób z prawobrzeżnego Sandomierza. Ludzie ci nie mają się gdzie podziać. Obawiają się widoku, który zobaczą, jak woda odejdzie.

W Szkole Podstawowej numer 4 w Sandomierzu znalazło schronienie ponad 120 osób z prawobrzeżnego Sandomierza. Ludzie ci nie mają się gdzie podziać. Obawiają się widoku, który zobaczą, jak woda odejdzie.

RZEKA OSZALAŁA

W powiecie staszowskim Wisła oszalała we wtorek. Po południu zabrakło skali na wskaźnikach, które pokazywały poziom rzeki. Od rana ludzie gorączkowo przygotowywali się na najgorsze. Do odparcia wielkiej wody szykowała się Elektrownia Połaniec. Około południa w Winnicy, na odcinku około 200 metrów, woda zaczęła sięgać do korony wałów. Strażacy natychmiast rzucili tam worki z piaskiem, aby podwyższyć groblę. Udało się. Woda zatrzymała się 30 centymetrów powyżej korony wałów, na ścianie worków.

Kiedy wydawało się, że sytuacja jest opanowana, nagle o godz. 14.30 pękł wał na Czarnej, niedaleko ujścia do Wisły od strony Winnicy. Nie wytrzymał cofki z Wisły. Woda błyskawicznie zaczęła zalewać nieckę między Wisłą a Czarną. Zakryła ją całkowicie w niespełna 20 minut. W tym czasie trwała pospieszna ewakuacja najniżej położonych gospodarstw. W efekcie woda niektóre domy zatopiła całkowicie. Innym ponad powierzchnię wystawały tylko dachy.

Ale to nie był koniec. Dwie godziny później z drugiej strony Połańca nadeszła kolejna dramatyczna informacja. Cofki nie wytrzymał wał na kanale Strumień w gminie Łubnice. Natychmiast zarządzono ewakuację trzech wsi: Maśnik, Ruszcza-Kępa i Budziska. Pod wodą znalazła się też Rejterówka. Ludzie do ostatniej chwili nie chcieli opuszczać swoich gospodarstw. Bali się zostawiać dorobek życia. Ale kiedy woda odcięła ich od świata, sami zaczęli prosić o ratunek. W środę ewakuowano ich motorówkami.

RYZYKOWALI ŻYCIE

Kolejna noc i następny dzień to była żmudna walka z naturą. Od środowego poranka kto żyw, ratował wał na Czarnej od strony Łęgu. Jego pękniecie oznaczałoby zalanie kilkuset gospodarstw w Łęgu oraz poważne zagrożenie dla Elektrowni Połaniec. Na widok przecieków do akcji zmobilizowano setki ludzi. Nie dało się dojechać bezpośrednio do miejsca przecieku, dlatego ludzie ryzykowali własne życie, zasypując wyrwę z korony namokniętego wału. Młodzi ręcznie pchali wozy wypełnione workami z piaskiem po wale albo podpinali do nich quady. Opłaciło się. Wyrwę udało się załatać.

Równie dramatyczna batalia trwała o dwustumetrowy odcinek wału na Czarnej w sąsiedztwie osiedla Północ w Połańcu. Najpierw całą noc, a później cały dzień setki osób nosiły worki z piaskiem. Koronę wałów strażacy podwyższali też przy pomocy specjalnego rękawa. Późnym popołudniem Połaniec odwiedził marszałek Bronisław Komorowski. Był pod wrażeniem ogromu ludzkiej pracy.

WODA WYGRAŁA W SANDOMIERZUK

W Sandomierzu we wtorek od rana Wisła systematycznie się podnosiła. Najpierw zalała nowiuteńki bulwar. Wkrótce wstrzymano prace przy budowie nowego mostu na rzece. W mieście obawiano się najgorszego. Niestety. Przewidywania sprawdziły się.

Nocą z wtorku na środę Wisła zaczęła się przelewać przez wał w Koćmierzowie. Około godz. 2 rozpoczęła się ewakuacja osiedla przy Hucie Szkła. Zaczęły odjeżdżać pierwsze autobusy z powodzianami. Woda pokonywała wały na długości około 400 metrów. Strażacy jeszcze walczyli, rozkładając rękawy, które miały podwyższyć groble. Ale po godz. 5 skapitulowali. Wycofali się. Wał pękł. Cały prawobrzeżny Sandomierz znalazł się w dramatycznej sytuacji. Ewakuować trzeba było 4,5 tysiąca ludzi. Jeszcze nie wszyscy chcieli zostawiać domy. Do Sandomierza przyleciał premier Donald Tusk. Dojechały posiłki strażackie z całej Polski. Ale wiele ludzi na ewakuację czekało godzinami, bo do łodzi mieściło się niewiele osób. Wychodzili na balkony, wypatrując ratunku. Woda sięgała na wysokość 3 metrów i więcej. Gdzieniegdzie znad tafli wystawały tylko dachy.

RATUNEK Z POWIETRZA

Po południu do miasta doleciał wojskowy helikopter. Teraz powodzian ewakuowano już nie tylko łodziami, ale też drogą powietrzną. Na ratunek czekało około półtora tysiąca osób.

Na pokład wojskowego Mi-8 jako jedyny strażak wsiadł Leszek Tarnawski. Poleciał ratować ludzi. Z dachów ściągali całe rodziny. - Jako hasło ratunkowe kazaliśmy wywiesić białe prześcieradła - mówił. - Z jednego domu zabraliśmy na linie naraz cztery osoby.

Każda ewakuacja to oddzielna ludzka tragedia. Elżbieta i Józef Tincowie zostali ewakuowani z ulicy Powiśle w Sandomierzu. - Nasz dom prawdopodobnie się rozleciał. Był drewniany. Kiedy odjeżdżaliśmy w środę wczesnym popołudniem, widać było tylko czubek dachu - opowiada Elżbieta Tinc.

- 63 lata żyję na Powiślu, a nie poznawałem, gdzie mnie wiozą. Wokół była tylko woda - dodaje Józef Tinc.

Na Powiślu mieszkali z synem, synową i wnuczkiem. - Wnuczek miał wkrótce iść do bierzmowania. Miał już garnitur, który jak wszystkie inne rzeczy, został w domu - mówi ze łzami w oczach pani Elżbieta.

FALA WYBIJAŁA SZYBY

Kazimiera Skrzypek mieszka przy ulicy Wielowiejskiej w Sandomierzu. Jak podkreśla, musiała się ewakuować. Na wahanie nie było czasu. Woda dochodziła do poddasza jej domu. - Nie było ratunku. Fala była tak silna, że powybijała szyby w ganku. Brakowało 20 centymetrów, a woda weszłaby na strych - opowiada Kazimiera Skrzypek. - Wcześniej zdążyłam tylko zamknąć psa w komórce. Na strychu zostały koty, dwa dorosłe i dwa młode. Nie wiem, co się z nimi stało.

Wielu ewakuowanych opuściło domy praktycznie bez ni-czego. Niektórzy zdążyli wziąć z sobą tylko dokumenty. - Nie miałam głowy, aby coś brać. Wszystko zostawiłam. Niczego nie zabezpieczyłam. Zdążyłam tylko wypuścić psa - mówi Helena Skrzypek. Jest szok, ale i pytania: - Co z nami będzie? Do czego wracać? Jak żyć? Mamy tylko to, co na sobie - mówi Józef Tinc.

Cały towar w sklepie przy ulicy Lwowskiej zalała woda An-drzejowi Skorupskiemu, innemu miejscowemu przedsiębiorcy, który boi się szabrowników, by nie zabrali ze sklepu towar. Wczoraj przed sklep dotarł łódką. Łajbę pożyczył od znajomego. Wczorajszą noc spędził u kolegi, sklepowego sąsiada.

Jeszcze dzień wcześniej tutaj był ogródek…
Jeszcze dzień wcześniej tutaj był ogródek…

Jeszcze dzień wcześniej tutaj był ogródek…

NIKT NIE OSTRZEGŁ

Andrzej Pałuba z Sandomierza jest właścicielem stacji paliw przy ulicy Lwowskiej. Co prawda mieszka w innej części miasta, ale przecież stacja przynosi mu źródło dochodu. - Najgorsze jest to, że nikt nikogo nie ostrzegł - mówi zrozpaczony. - Nic ze stacji nie nada się już do użytku. Niczego nie zdążyliśmy zabrać. Towar, komputery - wszystko zostało na miejscu.

Budynek stacji paliw woda zalała po sam dach. W zbiornikach jest paliwo… - Na razie niczego na powierzchni nie widać, znaczy, że ze zbiorników nie wycieka - mówi. I dodaje, że jeszcze w środę był tutaj o godzinie 8 nad ranem. Dwie godziny wcześniej woda przerwała wał w Koćmierzowie. - Ktoś powiedział: "Uciekajcie stąd, woda płynie torami od Huty Szkła!". W tym czasie jeszcze ulicą Lwowską, jak gdyby nigdy nic, jeździły samochody. Ktoś wpadł na pomysł i zaczął je zawracać. Mój pracownik ze stacji wychodził ostatni. Gdy szedł ulicą Lwowską, fala była tak duża, że z ledwością trzymał się na nogach. Wodę miał już prawie po pas. Dobrze, że w pobliżu była policyjna łódź. Nie dałby rady dojść… - mówi sandomierski przedsiębiorca. - Ktoś musi odpowiedzieć za brak informacji o zagrożeniu. Teraz są sposoby, komputery, symulacje, wiele rzeczy można przewidzieć. W kolejce do podpisania listy płac jest wielu, a do roboty…

MAŁA RZEKA, DUŻA POWÓDŹ

We wtorek pod wodą znalazł się też powiat jędrzejowski. - 50 lat tu mieszkamy i czegoś takiego jeszcze nie było - mówili mieszkańcy Sędziszowa. Do miasteczka wdarła się rzeka Mierzawa. Zalała rynek i wiele ulic, a do tego okoliczne wioski. Do niektórych gospodarstw można było dotrzeć tylko łodziami. Woda miała głębokość nawet półtora metra. - Zaczęło się rano. Zalało wszystkie piwnice, kotłownię, garaż, węgiel… - opowiadała Jadwiga Witas, mieszkająca przy ul. Partyzantów w Sędziszowie. Ale nikt nie zdecydował się opuści dom, choć w gotowości czekały miejsca noclegowe i wyżywienie. Na szczęście dzień później sytuacja zaczęła się stabilizować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie