Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wstrząsające wyznanie ratownika medycznego z Kielc. "Jęków człowieka przebitego na wylot deską nie zapomnę nigdy"

Paulina Baran
Paulina Baran
Paweł Gryc, ratownik medyczny ze Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego opowiedział o najbardziej wstrząsających wypadkach w swojej trzydziestoletniej pracy w karetce.
Paweł Gryc, ratownik medyczny ze Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego opowiedział o najbardziej wstrząsających wypadkach w swojej trzydziestoletniej pracy w karetce. Dawid Łukasik
"Naszym oczom ukazał się przerażający widok - przebitego na wylot kierowcy, który praktycznie wisiał na wbitej w klatkę piersiową desce, ale jeszcze żył, oddychał, jęczał z bólu. Po wyciągnięciu mężczyzny z kabiny tira, okazało się, że z tą deską nie mieści nam się do karetki, więc musieliśmy poczekać na strażaków, którzy ją skrócili do odpowiedniego wymiaru i wreszcie mogliśmy zabrać go do szpitala ". Paweł Gryc, ratownik medyczny ze Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego opowiada o najbardziej wstrząsających wypadkach w swojej trzydziestoletniej pracy w karetce.

Ratuje Pan ludzkie życie już od 30 lat. Jakie zdarzenie najbardziej zapadło Panu w pamięć?

Na pewno katastrofa kolejowa w Szczekocinach z 3 marca 2012 roku, w której czołowo zderzyły się dwa pociągi pasażerskie. Wtedy pracowałem jeszcze w podstacji w Jędrzejowie, miałem dyżur na karetce specjalistycznej z lekarzem i byliśmy na miejscu jako jedni z pierwszych. Tego, co tam zobaczyłem, nie da się wymazać z pamięci, krzyki i jęki poszkodowanych były przeraźliwe.

Już wtedy zdawał Pan sobie sprawę z ogromu tragedii? Tam przecież zginęło 16 osób

Wszystko działo się na nieoświetlonym terenie i prawdę powiedziawszy początkowo myśleliśmy, że tam wykoleił się pociąg. Dopiero kiedy na miejsce zaczęły przyjeżdżać kolejne służy, mnóstwo straży pożarnych, zrozumieliśmy ogrom tragedii.

Pamięta Pan osoby, które błagały o pomoc?

Pamiętam, jak zabieraliśmy do szpitala bardzo ciężko poszkodowaną osobę z niewydolnością oddechową, która miała pourazową odmę opłucnową. Kiedy strażacy pomagali nam ją ewakuować ze zniszczonych wagonów, wokół słychać było rozpaczliwe błagania o pomoc, a my byliśmy bezradni, bo tych ludzi zwyczajnie nie dało się wyciągnąć. Dopiero jak przyjechała większa ilość jednostek straży pożarnej akcja nabrała większego tempa. Niestety, przy masowych wypadkach tak to wygląda, że jesteśmy zmuszeni wybierać ludzi, którym da się pomóc od ludzi, którzy nie mają już żadnych szans.

Paweł Gryc jako jedna z pierwszych osób dotarł na miejsce katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, która wydarzyła się 3 marca 2012 roku. Jego relacja
Paweł Gryc jako jedna z pierwszych osób dotarł na miejsce katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, która wydarzyła się 3 marca 2012 roku. Jego relacja jest poruszająca. Arkadiusz Gola

Brzmi to strasznie…

Niestety, ale taka jest rzeczywistość. Jeżeli chodzi o katastrofę pod Szczekocinami to i tak uważam, że szczęściem w nieszczęściu było jej miejsce. Pociągi zderzyły się w terenie do którego było łatwo dojechać – na dużej polanie, przed lasem. Jeżeli wypadek zdarzyłby się w lesie to skutki na pewno byłyby bardziej tragiczne, bo samo dotarcie do tych ludzi byłoby bardzo trudne, a w tamtym czasie o życiu lub śmierci decydowały minuty.

- Pamiętam, jak zabieraliśmy do szpitala bardzo ciężko poszkodowaną osobę z niewydolnością oddechową, która miała pourazową odmę opłucnową. Kiedy strażacy
- Pamiętam, jak zabieraliśmy do szpitala bardzo ciężko poszkodowaną osobę z niewydolnością oddechową, która miała pourazową odmę opłucnową. Kiedy strażacy pomagali nam ją ewakuować ze zniszczonych wagonów, wokół słychać było rozpaczliwe błagania o pomoc, a my byliśmy bezradni, bo tych ludzi zwyczajnie nie dało się wyciągnąć - opowiada ratownik. Arkadiusz Gola

Wiem, że był Pan również na miejscu wypadku, w wyniku którego pasażer został przebity na wylot?

To było jakieś 15 lat temu, może więcej. Wypadek zdarzył się, kiedy na zakręcie mijały się dwa samochody ciężarowe i w pewnym momencie jeden z nich zahaczył kabiną o naczepę drugiego. W ciężarówkach są takie deski, które trzymają plandekę i właśnie ta deska się wyrwała, przebiła kabinę i wbiła się w klatkę piersiową kierowcy.

Brzmi to jak scenariusz jakiegoś horroru...

No tragedia. Jak przyjechaliśmy na miejsce to zobaczyliśmy przerażający widok - przebitego na wylot kierowcę, który praktycznie wisiał na tej desce, ale jeszcze żył. Po wyciągnięciu mężczyzny z kabiny tira, okazało się, że z tą deską nie mieści nam się do karetki, więc musieliśmy poczekać na strażaków, którzy ją skrócili do odpowiedniego wymiaru i wreszcie mogliśmy zabrać go do szpitala.

Przeżył?
Nigdy nie zapomnę, jak jęczał z bólu, wiem, że oddychał, jego serce biło. Robiliśmy, co mogliśmy, żeby go ratować, ale w szpitalu okazało się, że obrażenia były zbyt ciężkie.

Słyszałam, że zdarza się tak, że ludzie po wypadkach normalnie rozmawiają, wydaje się, że nic im nie jest, a potem nagle umierają. Dlaczego tak się dzieje?

Miałem taki przypadek wiele lat temu na „Siódemce”- kierowca autobusu uderzył w stojący na poboczu samochód. Jemu nic się nie stało, siła uderzenia została skierowana na siedzącego obok niego zmiennika, który był zakleszczony. Początkowo wydawało się, że mężczyzna nie doznał większych obrażeń - normalnie z nami rozmawiał, dostał odpowiednie leki, żeby podtrzymać krążenie, ale kiedy tylko strażacy go wycieli, nastąpiło natychmiastowe zatrzymanie krążenia. Okazało się, że mężczyzna żył po wypadku, bo był „ściśnięty”, ale obrażenia były tak duże, że po wyciągnięciu go krew zaczęła lać się strumieniami, zarówno na zewnątrz jak i do środka w wyniku obrażeń wewnętrznych, których nie dało się stwierdzić gołym okiem.

To był młody mężczyzna?

Tak. Myślę, że miał trzydzieści parę lat.

Co jest najtrudniejsze w pracy ratownika medycznego?

Najtrudniej jest, kiedy udzielamy pomocy ciężko poszkodowanym w wypadkach dzieci. Sama reanimacja wiąże się z dużym stresem, ale bardzo uważnym trzeba być również przy podawaniu leków, bo dla dzieci są inne dawki i przeliczenia. Często jest tak, że obok są osoby najbliższe dla tych dzieci, dochodzi panika, płacz, lament, co nas bardzo emocjonalnie obciąża, bo nie da się być w takiej sytuacji obojętnym.

Był Pan kiedykolwiek świadkiem cudu?

Zależy co dla kogo znaczy cud, ale faktycznie nie raz byłem przy wypadkach, z których wydawałoby się nikt nie powinien wyjść żywy, a ludzie nie odnosili żadnych obrażeń. Pamiętam, jak z jednego auta została kupa złomu, a kierowca normalnie obok niego chodził. Niestety czasem jest też w drugą stronę – zawoziliśmy do szpitala ludzi w wydawałoby się w dobrym stanie, a potem okazuje się, że obrażenia wewnętrzne są śmiertelne i pacjenci umierają w szpitalach.

Wiele razy był Pan świadkiem czyjejś śmierci. Przynosi Pan do domu dramaty z pracy?

Jeżelibym tak robił od trzydziestu lat mojej pracy to nie mógłbym normalnie funkcjonować. Oczywiście nie da się przyzwyczaić do śmierci, szczególnie kiedy jest ona nieoczekiwana i umierają ludzie młodzi, ale nie możemy żyć tylko problemami pacjentów. Niektórzy ratownicy faktycznie sobie z tym nie radzą i wcześniej czy później odchodzą z zawodu. Jeśli o mnie chodzi to najbardziej nie lubię jeździć do samobójców, bo widok często jest przerażający, a rozpacz rodziny nie do opisania.

-Nie raz byłem przy wypadkach, z których wydawałoby się nikt nie powinien wyjść żywy, a ludzie nie odnosili żadnych obrażeń. Pamiętam, jak z jednego
-Nie raz byłem przy wypadkach, z których wydawałoby się nikt nie powinien wyjść żywy, a ludzie nie odnosili żadnych obrażeń. Pamiętam, jak z jednego auta została kupa złomu, a kierowca normalnie obok niego chodził. Niestety czasem jest też w drugą stronę – zawoziliśmy do szpitala ludzi w wydawałoby się w dobrym stanie, a potem okazuje się, że obrażenia wewnętrzne są śmiertelne i pacjenci umierają w szpitalach - wyznaje mężczyzna.

Jakie ostatnie wezwanie najbardziej utkwiło Panu w pamięci?

Chyba do 17 – letniej dziewczyny z obrzeży Kielc, która była po spożyciu alkoholu i środków psychoaktywnych. Kiedy dojechaliśmy na miejsce nastolatka była głęboko nieprzytomna, wymiotowała, a w pewnym momencie zaczęła się zatrzymywać oddechowo. Wiedzieliśmy, że gdybyśmy dotarli na miejsce trochę później to najprawdopodobniej doszłoby do zatrzymania krążenia. Na szczęście udało nam się przywrócić jej czynności oddechowe, zawieźliśmy ją do szpitala. Żyje.

Kto wezwał karetkę do tej dziewczyny? Była na jakiejś imprezie?

Pomoc wezwali jej rodzice. Faktycznie dziewczyna była na jakiejś imprezie, znajomi wysadzili ją pod domem w takim stanie.

A jeśli chodzi o miłe wspomnienia z pracy. Co by Pan wymienił?

Na pewno pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski, do Sandomierza, którą obstawialiśmy. Ludzie byli wtedy tak rozemocjonowani, że mieliśmy masę omdleń, ale na szczęście nic tragicznego się nie stało.

A teraz do jakich zdarzeń jest Pan najczęściej wysyłany?

Zmorą dzisiejszych czasów jest alkohol, ludzie pod jego wpływem ulegają wypadkom, które odcinają się piętnem na całym ich dalszym życiu.

Jak Pan patrzy na życie widząc zarówno dramaty jak i - nazwijmy to - cuda?

Patrząc na to wszystko zaczynam wierzyć w przeznaczenie i myślę, że każdy ma gdzieś tam zapisane, co ma do przeżycia. Czasem nawet medycyna nie pomoże.

- Paweł Gryc jest ratownikiem medycznym już od trzydziestu lat.
- Paweł Gryc jest ratownikiem medycznym już od trzydziestu lat. Dawid Lukasik
od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie