Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyszedł na Wschód, nie wrócił...

Marek MACIĄGOWSKI [email protected]
Jerzy Szpilczak z fotografiami - najcenniejszymi pamiątkami po ojcu.
Jerzy Szpilczak z fotografiami - najcenniejszymi pamiątkami po ojcu.
Na jednym ze zdjęć obok policjanta w galowym mundurze Policji Państwowej stoi mały chłopczyk w harcerskim mundurku. Ten chłopiec to Jerzy Szpilczak, kielczanin. Policjant to jego ojciec - przodownik Eliasz Szpilczak, kierownik pracowni daktyloskopii przedwojennej komendy wojewódzkiej.

- To zdjęcie zostało zrobione w lesie na Stadionie. Mundurek kupił mi ojciec. Miałem wtedy sześć, może siedem lat. Ojciec bardzo mnie kochał. Byłem jedynakiem, mój młodszy brat zmarł - mówi Jerzy Szpilczak. O swoim ojcu może opowiedzieć niewiele, tyle, ile może zapamiętać dziecko. W 1939 roku miał siedem lat. Wybuchła wojna. Wtedy widział ojca po raz ostatni.

Z LEGIONÓW DO POLICJI

Eliasz Szpilczak pochodził z Jamnicy koło Stanisławowa. W 1910 roku miał 21 lat, dostał się do armii austriackiej. Tam służył siedem lat, a w 1917 roku był już żołnierzem polskich legionów. Miał doświadczenie, znalazł się w żandarmerii. Poznał dziewczynę z Krakowskiego, ożenił się. Po wojnie znalazł się w Kielcach. W dokumentach ma wpisaną służbę w Policji Państwowej od 1 października 1919 roku.

- Wiem, że był nie tylko dobrym ojcem, ale też oddanym służbie policjantem - mówi Jerzy Szpilczak. Ma w domu zaświadczenia, z których wynika, że starszy przodownik Eliasz Szpilczak ukończył kurs daktyloskopii i uczył jej innych policjantów, miał kilka odznaczeń za wierną służbę i kilka dyplomów uznania.

- Z Wilna ojciec przywiózł mi mundur ułański, opowiadał mi dużo o historii Polski. Pamiętam wyjazdy do sanatorium policyjnego do Tatarowa nad Prutem. Raz jeden Hucuł dał mi powozić saniami. Mówił, żeby nie machać batem, bo ich konie reagują na głos, wystarczy, że się do nich mówi i rozumieją. Mam zdjęcie z ojcem z Worochty. Stoimy przy pomniku Piłsudskiego, wyrzeźbionym w lodzie.

Po latach Jerzy Szpilczak przeczytał o ojcu w reportażu Krzysztofa Żmudzina w "Słowie Ludu". W Odrzywole wybuchły zamieszki, inspirowane przez Stronnictwo Narodowe. Chłopi ruszyli na Odrzywół po plotce, że policja aresztowała biskupa, a w policji są sami Żydzi. Bujda, ale naród uwierzył. Szły trzy kolumny, kilka tysięcy ludzi. Policja stanęła naprzeciw. W dwóch przypadkach padły strzały, byli zabici. Naprzeciw trzeciej kolumny ludzi stanął na czele policjantów przodownik Szpilczak. Wyszedł naprzeciw maszerujących, rozmawiał. Ludzie rozeszli się do domów. Gdyby nie on, doszłoby do masakry.

WYSZEDŁ NA WSCHÓD, NIE WRÓCIŁ

- Tuż przed wybuchem wojny ojciec wywiózł nas do Krajna. Całą drogę szedł na piechotę obok furmanki. Potem pożegnał się z nami, powiedział, że musi iść na Wschód, bo tam jest koncentracja. Poszedł. Więcej go nie widziałem - mówi Jerzy Szpilczak.

Wrócili do Kielc, bo Krajno spalili Niemcy. W pamięci dziecka został straszny widok spalonych krów i obcisłych kombinezonów niemieckich czołgistów.

Później, nie wiadomo, w którym to było roku, 1940, może 1941, wrócił z niewoli rosyjskiej sąsiad, rezerwista Korpusu Ochrony Pogranicza, pan Skuczyński. Rosjanie wypuścili go, bo miał spracowane ręce. W Kielcach pracował jako górnik na Kadzielni. Opowiedział, że z ojcem byli w jednym obozie. Przodownik Szpilczak do końca był w mundurze. Nie chciał go zdjąć, chociaż mu to doradzano. Rosjanie zabierali go na przesłuchania. Wracał pobity. Miał nadzieję, że wróci. Mówił, żeby przekazać żonie w Kielcach, by załatwiła do końca wszystkie sprawy związane z kupnem działki przy Urzędniczej, gdzie zamierzał postawić dom. Z jednego przesłuchania nie wrócił. Potem słuch po nim zaginął. Nie było żadnego śladu.

- Matka szukała go przez Polski Czerwony Krzyż. Może spodziewała się, że wróci. Może miała jakąś nadzieję. Może czuła, że zginął? - Jerzemu Szpilczakowi trudno dziś odpowiedzieć na te pytania.

STRASZNE LATA

W czasie wojny gestapo zabrało matkę na ulicę Urzędniczą. Mały Jerzy pobiegł boso za nią. Na ich działce zobaczył ludzi, niektórzy mieli zakneblowane usta. Niemcy ich rozstrzelali. Tłumacz powiedział matce, że to miejsce ma być zaorane i zabronowane, bo inaczej ją też rozstrzelają. Matka poszła na Czarnów, poprosiła znajomego rolnika Młynarskiego, żeby zabronował miejsce, gdzie był grób. Na drugi dzień na tym miejscu było wbitych w ziemię kilkanaście małych, biało-czerwonych chorągiewek.
Dziś w tym miejscu stoi pomnik rozstrzelanych kielczan.

Matka Jerzego Szpilczaka, żeby utrzymać syna i siebie, poszła do pracy, pracowała w dawnym Granacie. Po wojnie Jerzy Szpilczak poszedł do Gimnazjum Świętego Stanisława Kostki, potem do "Żeromskiego". Pamięta, że w kronice swojej drużyny w "Żeromskim" zobaczył zdjęcie policjanta z harcerzami. Usłyszał, że to przodownik, który prowadził kurs ratowników - jego ojciec. Poczuł wzruszenie. W ankietach podawał, że ojciec był urzędnikiem państwowym. Gdyby podał, że był policjantem, nie miałby szans na dobrą szkołę i znalezienie pracy. Później i tak wyleciał za to z jednego zakładu.

BISKUP MUSIAŁ BYĆ WROGIEM

W "Żeromskim" uczniowie zbierali podpisy pod Apelem Sztokholmskim. To była akcja propagandowa, na której zależało władzom. Pani Maria Zalewska poprosiła jego, Olka Wysockiego i jeszcze trzeciego kolegę, by poszli po podpisy do kurii. Nie chciała, by tam szli członkowie Związku Młodzieży Polskiej, bo mogli zrobić awanturę.

- Przyjął nas biskup Sonik, poczęstował herbatą, ciastkami. Pamiętam, że na stoliku leżała gazeta, na rysunku był wielki but, jakby kopał papieża. Biskup Sonik powiedział tylko: - Widzicie chłopcy, jak można tak pomiatać najwyższym autorytetem Kościoła? Ale wy jeszcze tego nie znacie. Powiedział też, że on podpisze apel i cała kuria też. Ale biskupa Kaczmarka nie było, bo był na wizytacjach parafii i miał wrócić za godzinę. - Ale on też podpisze, powiedział biskup Sonik - mówi Jerzy Szpilczak.

Chłopcy wrócili do szkoły. W pokoju nauczycielskim siedzieli jacyś panowie. Zapytali tylko, czy biskup Kaczmarek podpisał. Chłopcy zobaczyli przez okno małego opla biskupa, który wracał do kurii, chcieli iść po podpis, ale usłyszeli tylko:

- To nie jest wasza sprawa. Czuli, że tym panom było na rękę, iż na apelu nie było podpisu biskupa. Po latach Jerzy Szpilczak opisał tę przygodę w "Gościu Niedzielnym".

ZOSTAŁ W MIEDNOJE

Dziś Jerzy Szpilczak wie, że jego ojciec został zamordowany w Ostaszkowie. Dowiedział się o tym w latach osiemdziesiątych, gdy do Polski dotarły z Rosji pierwsze dokumenty katyńskie. Eliasz Szpilczak był na jednej z list, "przekazanych do dyspozycji NKWD". Zamordowany, jak tysiące innych polskich policjantów, leży na cmentarzu w Miednoje. W katedrze polowej Wojska Polskiego w Warszawie jest tabliczka z jego nazwiskiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie