Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z ziemi obcej do Krasocina. Niezwykłe historie dwóch polskich rodzin, które przyjechały do nas Kazachstanu

Lidia Cichocka
Rodzina Swietłany Larionov z domu Kaszubskiej, która w Krasocinie zjawiła się w sierpniu tego roku
Rodzina Swietłany Larionov z domu Kaszubskiej, która w Krasocinie zjawiła się w sierpniu tego roku archiwum
Dla rodziny Kaszubskich będą to pierwsze święta w Polsce, dla państwa Bagińskich drugie przeżywane w ojczyźnie przodków. Obie rodziny to potomkowie tych, których w latach 30. ubiegłego wieku wywieziono z polskich ziem na kazachski step. Wrócili dzięki mieszkańcom gminy Krasocin.

Wójt gminy, Ireneusz Gliściński mówi o odwadze tych, którzy decydują się wracać. - Przyjeżdżają do Polski tak, jak kiedyś wywożono ich przodków, z jedną walizką w ręce, zostawiają wszystko – mówi. Pomija fakt swojej odwagi, bo przecież za przekonaniem radnych i mieszkańców gminy do zaproszenia Polaków z dalekiego wschodu stoi on właśnie. - Robię to z przyzwoitości, poczucia współodpowiedzialności, chęci naprawienia krzywd, które nie myśmy wyrządzili, ale my możemy pomóc zabliźniać te rany – tłumaczy motywy swego postępowania wójt Gliściński.

Aleksander chce wracać

Pierwszą rodziną, której Krasocin pomógł wrócić byli Lena i Aleksander Bagińscy. Dziadkowie pana Aleksandra zostali deportowani do Kazachstanu z Żytomierza w latach 30. Iwan Bagiński miał 38 lat, jego żona Petronela była o rok młodsza, mieli czwórkę dzieci: Józefa, Zosię, Adama i Antoniego, który w chwili deportacji miał 8 lat. Cudem przeżyli ten straszny czas, głód i okrutne zimy. Step i osady, które tworzyli to był ich dom. Najstarszy z Armią Berlinga dotarł do Berlina i po wojnie 0 próbował ściągnąć krewnych do Szczecina, gdzie mieszkał. Po jego nagłej śmierci kontakty się urwały. Zerwała się więź z Zosią, która wyszła za Polaka. Najmłodszy Antoni osiadł w Aktas, 10-tysięcznej miejscowości w obwodzie Karaganda, 4,5 tysiąca kilometrów od Polski, tu się ożenił, tu przyszedł na świat jego syn, Aleksander. To on po śmierci rodziców zapragnął wrócić do ojczyzny dziadków. Stało się to możliwe dopiero w 2019 roku.

-Wręczenie obywatelstwa było wspaniałą i bardzo wzruszającą chwilą – wspomina wójt. - A dla mnie to był wspaniały prezent, tak się bowiem złożyło, że obywatelstwo wręczano im 19 stycznia, w moje urodziny.

Małżonkowie otrzymali mieszkanie w budynku gminnym (rząd daje pieniądze na remont lokalu dla repatriantów), oboje pracują (przez rok państwo płaci pracodawcy), uczą się polskiego i idzie im coraz lepiej. Pani Lena rozumie wszystko, ale musi przełamać opór w mówieniu. Z językiem polskim byłoby lepiej, gdyby mieszkali w pobliżu innych przesiedleńców. Jednak z Aktasu do miejscowości z polską szkołą było 200 km. Nie mieli jak, nie mieli od kogo się uczyć.

-Bardzo ładnie urządzili swoje mieszkanie – dodaje wójt. - I czują się tu dobrze. Jedyny minus i coś co im może przeszkadzać, to brak prawa jazdy, bo to nie pozwała na swobodę poruszania się. To, dlatego zafundowaliśmy pani Lenie rower. Bała się, bo do tej pory nie jeździła, ale założyłem się z nią o czekoladę, że nauczę ją jeździć i to w 10 minut. Zakład wygrałem, bo rower jest trzykołowy i pani Lena nie ma problemów z jazdą.

Najbliższą osobą w Krasocinie dla Bagińskich jest kierowniczka Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, mieszka po sąsiedzku, mówi dobrze po rosyjsku więc w razie potrzeby jest tłumaczem, ona też wprowadzała ich w różne sprawy, tłumacząc jak co w Polsce działa.

Rodzina daleko, rodzina blisko

Te święta będą ich drugimi w Polsce. - Już rok temu przekonaliśmy się, ile mamy do nadrobienia – mówi z uśmiechem wójt. W republikach Związku Radzieckiego świąt nie kultywowano, Gwiazdki nie było, tam uroczyście obchodzono Nowy Rok i z tej okazji dziadek Mróz wręczał prezenty. O żadnych odstępstwach nie mogło być mowy. Rodzice Aleksandra podporządkowali się nowemu porządkowi, nie było wyjścia. - Tu u nas mogą żyć, jak chcą. Święta obchodzą razem z nami, posmakowali naszych tradycyjnych potraw. Zaskoczeniem były dla nich ryby. Nie wiem, czy pojawią się na ich stole w tym roku, ale choinkę już mają ubraną. Niewielką, ale ładną - dodaje.

Święta dla Leny i Aleksandra nie będą tak szczęśliwe jak mogły by być, ponieważ a Aktasie, pozostała córka z zięciem i trójką wnuków. Za nimi tęsknią bardzo, ale czy kiedyś uda im się połączyć nie wiedzą. Odwiedzają się, oni byli u córki, córka tutaj, ale teraz prawie codziennie rozmawiają poprzez internet.

Święta będą także radosne, bo w tym roku, dzięki pomocy Ireneusza Gliścińskiego, udało się odszukać krewnych pana Aleksandra: cioteczną siostrę, córkę brata ojca, Józefa, która mieszka w Przemyślu i dwóch ciotecznych braci, jeden żyje we Wrocławiu, drugi w Niemczech. Dla wszystkich to spotkanie było ogromnym zaskoczeniem, bo nic o sobie nawzajem nie wiedzieli. W te święta po raz pierwszy będą składać sobie życzenia.

Zostały tylko groby

W lepszym położeniu jest rodzina Swietłany Larionov z domu Kaszubskiej, która w Krasocinie zjawiła się w sierpniu tego roku: oni przyjechali razem, za granicą zostawili groby najbliższych. Wiedzą, że nigdy tam nie wrócą.

Przodkowie rodziny Kaszubskich zostali wywiezieni w 1936 roku z obszaru Kamieńca Podolskiego. Pradziadowie, Maria i Kuprian wraz z 21-letnim synem Stanisławem i jego 18-letnią żoną Marią zostali wysiedleni do miejscowości Szortandy na terenie obszaru Akmolińskiego, gdzie do tej pory mieszkała Swietłana.

- Przyjazd państwa Kaszubskich (tak przedstawia ich wójt) to była akcja jak z filmu – przyznaje Gliściński.- Załatwialiśmy papiery dla całej czwórki, Swietłany wraz z mężem Romanem i dwoma synami, 26-letnim Artiomem i 18-letnim Kiriłłem. I to właśnie z powodu Kiryłła musieliśmy przyspieszyć. Chłopak miał w październiku skończyć 18 lat a wtedy musiałby iść do wojska i służyć w nim 2 lata. Jedynym wyjściem było przyspieszenie wyjazdu. Zgodnie z przepisami zapraszając rodzinę musimy mieć dla niej docelowe mieszkanie, a to które im przeznaczyliśmy trzeba było wyremontować. Na pieniądze na ten cel możemy liczyć w przyszłym roku, musieliśmy więc mieć zgodę ministerstwa na odstępstwo i ulokowanie ich w lokalu zastępczym urządzonym w nieczynnym klubie seniora, tylko łazienkę musieliśmy dorobić. Na szczęście wszystko się udało. Zresztą w ogóle za drugim razem wszytko szło znacznie sprawniej.

Ułatwieniem było też to, że pani Swietłana dobrze mówi po polsku a to zasługa polskich nauczycieli, którzy regularnie odwiedzają Szortandy, niewielką miejscowość w pobliżu stolicy Kazachstanu, Astany. To w końcu jedno z liczniejszych skupisk Polaków w tym rejonie Kazachstanu. Swietłana dobrze mówi i pisze po polsku, chłopcy są w szkole językowej w Kielcach a Roman uczy się od nich i w pracy. Wszyscy poza najmłodszym Kiryłłem pracują. Wójt chce wziąć chłopaka w przyszłym roku na staż do gminy, bo by zdawać na studia musi bardzo dobrze mówić po polsku i taka praktyka między ludźmi na pewno mu pomoże. Tata i Artiom pracują w prywatnych firmach, mama w kuchni w szkole. Radzą sobie dobrze, kupili samochód dzięki czemu są bardziej niezależni, pomagają też państwu Bagińskim.

Artiom zdążył odbyć służbę wojskową, był w wojskach desantowych i chciałby pracować w polskiej armii. Drogę ma otwartą, ale musi znać polski. Póki co dba o kondycję, codziennie kilka godzin poświęca na ćwiczenia, w Kazachstanie trenował kickboxing a boks zaczynał trenować w wieku 8 lat. - Opowiadał mi kiedy go z treningu wiozłem – mówi wójt. Bo Artiom znalazł klub w Kielcach, właśnie się do niego zapisał.

Ambasadorowie wielkiej sprawy

Wójt półżartem mówi, że prowadzi działalność ekumeniczną. - Ja jestem organistą w naszym kościele – wyjaśnia. - Bagińscy są chrześcijanami, ale baptystami, zbór nieliczny, bo do ich kościoła należy około 20 osób, znajduje się w Kielcach. Róznic nie ma zbyt wiele, święta obchodzą tak jak my, w kościele katolickim, więc dla nich jest to naturalne. Z kolei rodzina pani Swietłany jest wyznania prawosławnego, jednak i oni świąt nie obchodzą w styczniu ze swoimi a razem z nami w grudniu. Też ubierają choinkę.

Wójtowi marzy się, że kiedy pokonamy wirusa i życie wróci do normalności, państwo Bagińscy i Kaszubscy będą spotykać się z uczniami. - To będzie wspaniała lekcja historii o polskich losach. Z pewnością przemówi lepiej niż suche fakty z podręczników – planuje wójt.

Zresztą opowieści repatriantów są pasjonujące także z innych powodów. Egzotycznie dla nas brzmią opisy zim koło Szortandy, mróz do – 40 stopni, śniegi takie, że czasami z okna na drugim piętrze można było dotknąć tego, który leżał na ziemi. W lecie za to upały do 40 stopni. W wiosce mieszka 6 tysięcy ludzi, wielu w blokach, co ważne te bloki są ogrzewane węglem, w pokojach stoją piece.

W Kazachstanie odległości między miejscowościami są ogromne. Kiedy gmina nowym obywatelom RP zorganizowała wycieczki do Warszawy, Krakowa, nadziwić się nie mogli, że tutaj wioska koło wioski. Oczywiście oglądali Krasocin w internecie, jest nawet kamera zamontowana na wiatraku, ale jednak zobaczyć to na własne oczy jest inaczej.

Ciekawe byłoby też wymienianie się doświadczenia mi kulinarnymi. Z pewnością dla mieszkańców interesujące byłoby poznanie kuchni kazachskiej - Próbowałem takich ciast u pani Leny, są bardzo dobre. A nasze panie mogłyby pochwalić się naszymi przysmakami – mówi Gliściński.

O tym, że nowi obywatele są świetnymi ambasadorami wójt przekonał się niedawno, w czasie wizyty w gminie Opatowiec, która zastanawia się nad zaproszeniem polskiej rodziny. - Pojechaliśmy razem z panią Swietłaną. Mieliśmy być pół godziny, ale w końcu rozmowa trwała 1,5 godziny i mam nadzieję, że przyspieszyła decyzję o sprowadzeniu rodaków do kraju.

W te święta wójt będzie gościł u siebie w domu Olima Sokołowskiego, 17-letniego ucznia z Kazachstanu. O zaopiekowanie się synem, który od września uczy się w polskiej szkole poprosiła Ireneusza Gliścińskiego jego mama, Tatiana. I ona marzy o powrocie do ojczyzny przodków, z których wywieziono ich w 1936 roku. Tatiana mieszka z rodzicami i żyjącym jeszcze 94-letnim dziadkiem w Kokczetawiu. Z powodu pandemii, syn nie może wrócić w czasie świątecznej przerwy do domu, ale spędzi ją w Krasocinie i 24 grudnia zajmie miejsce przy wigilijnym stole w domu Gliścińskich.

Chłopak, zapewne tak jak mama, marzy o pozostaniu w Polsce. Pani Tatiana chciałaby osiąść w Kielcach, ale czy tak się stanie zależy od władz miasta i radnych. Czy znajdą w sobie tyle dobrej woli co Krasocin?

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie