MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zażalenie do Pana Boga

Sylwia BŁAWAT

Zadzwonił dwa razy, tak przynajmniej mówi dyrektor. Pierwszego telefonu odbierająca go kobieta nie potraktowała poważnie, ale gdy za drugim razem usłyszała w słuchawce "Ty k..., pod internat jest podłożona bomba" pomyślała, że może to jednak nie żarty. I zawiadomiła kogo trzeba, bo przecież w budynku były dzieci, nawet takie ośmioletnie. A potem jasne się stało, iż to dzwonił Kacper, wychowanek, oczko w głowie wielu. Chłopak wywodzący się z patologii, który miał szanse odbić się od dna. Gdyby nie ten telefon.

Kacper nie miał spokojnego dzieciństwa u rodziców koło Buska Zdroju. Pewnie to, co zapamiętał, to wiecznie pijany ojciec, bieda, kupa dzieciaków i częste wizyty policjantów, bo ojciec z prawem był na bakier. Ciągle za coś go szukali. Jakieś drobne pospolite przestępstwa. Wzorce dla dorastającego chłopaka żadne. Nic więc dziwnego, że nie chciał wracać do takiego domu. Że wolał ciągle z niego uciekać, niż patrzeć, co tam się dzieje.

Znalazł sobie miejsce

- A działo się, oj działo. Szambo. Patologia - Jacek Kapałka, dyrektor Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Pińczowie, nie przebiera w słowach. - Głęboka patologia. Wóda, bieda, brud, smród. Zawalona stodoła, szkapa chuda jak szkielet i dzieci, którymi nikt się nie interesuje - tak wygląda dom tego chłopaka - opowiada o Kacprze. Chłopak jest lekko upośledzony. - Z tym, że moim zdaniem, to nie wynik choroby ani niedorozwoju tylko wychowania, czy raczej - jego braku. Braku ciepła, miłości, zainteresowania. I to właśnie chcieliśmy mu dać - mówi. Kacper do ośrodka w Pińczowie trafił kilka lat temu. Już był po przejściach, po ucieczkach z domu, dał też nogę z innego ośrodka. A kiedy trafił do Pińczowa - skończyło się.

- Tak, jakby znalazł sobie tu miejsce - mówi dyrektor Kapałka. - Owszem, potrafił być dosadny, wulgarnie odnosić się do nauczycieli, podporządkować sobie innych wychowanków niczym jakaś miejscowa gwiazda, ale innych kłopotów nie było. Nie uciekał, nie pił, nigdy nie wszedł w konflikt z prawem. Słyszałem, że w wakacje policjanci podejrzewali go o jakiś udział w bójce, ale na podejrzeniach się skończyło. U nas był spokój. Wyglądało na to, że chłopak bez perspektyw, zaczyna wychodzić na prostą.

Dyrektor Kapałka wie, co mówi, bo Kacpra zna dobrze, niemal od samego początku pobytu chłopaka w ośrodku. Wtedy Kapałka był jego wychowawcą, a gdy trzy lata później został dyrektorem, wciąż interesował się Kacprem.

- Niektórzy mówią, że był moim pupilkiem - Kapałka uśmiecha się smutno. - Traktowałem go trochę jak syna. Może dlatego, że najmłodsze z jego rodzeństwa trzyletnie dziecko jest w wieku mojego najmłodszego.

Wydawało się - rozsądny chłopak

Kacper najwyraźniej bardzo się starał. Skończył gimnazjum. Ba, nadspodziewanie dobrze je skończył, wynik testów zaskoczył opiekunów.

- Na przykład z testu z matematyki miał 27 punktów na 50 możliwych. Dla takiego dzieciaka tu sukces nie lada - cieszył się Jacek Kapałka. Ale to nie wszystko, bo Kacper udzielał się też, jak mógł. Wcale nie tak dawno temu nawet za to "udzielanie się" w pracach społecznych na rzecz ośrodka dostał od dyrektora porządną nagrodę. Zegarek marki "Casio". Niejeden nastolatek o tym marzy. A Kacper to dostał. Zresztą nie tylko to. Gdy ośrodkowi udało się dostać jakieś ubrania, Kacper na tym korzystał. Ot, choćby niedawno - jeden z likwidowanych sklepów przekazał odzież do ośrodka. Wtedy Kacper dostał koszule, spodnie, kurtki, skarpetki, nawet bieliznę, kilkadziesiąt sztuk. Zresztą historia z ubraniami dowodzi, co działo się w domu tego chłopaka. - Pamiętam jak kiedyś dostał ciuchy, a potem pojechał do domu. Gdy jakiś czas później przyjechała matka na wywiadówkę, wszyscy się zdziwili - opowiada dyrektor. - Była w tych ubraniach, które wcześniej dostał Kacper. Pewnie jej zostawił. Boże, żeby pani wiedziała, jak myśmy się cieszyli, że udało się tego chłopaka wyrwać z szamba - mówi Kapałka. A ponieważ Kacper tak się starał, jeszcze mu w tym pomogli. Poszedł do zawodówki, więc załatwili chłopakowi pracę w ramach praktyk. Łatwe to nie jest, bo pracodawcy nie chcą zatrudniać chłopaków takich jak Kacper. Ale udało się. Zaczął pracować w piekarni. Pensja może nie wysoka - 220 złotych - ale dla niego to była fortuna.

- Pieniądze oddawał na przechowanie wychowawcy. Może nie chciał ich mieć przy sobie, jak jeździł do domu. Może się bał, że ojciec zabierze i przepije wszystko, co do złotówki? - zastanawiają się w ośrodku. W każdym razie zarobioną gotówką Kacper starał się gospodarować mądrze. Kupił buty, telefon komórkowy. Wydawało się - rozsądny chłopak - mówi dyrektor.

Bomba pod internatem

W ubiegłą środę Kacper szedł do pracy na nocną zmianę. Jest już pełnoletni, niebawem, w styczniu skończy 19 lat, więc to akurat nikogo nie dziwiło. W czwartek odsypiał. A potem poprosił wychowawcę o kilka złotych. Dokładniej - dziesięć. Mówił, że po kolacji chce sobie kupić coś słodkiego. Dostał gotówkę, razem z kolegą wyszedł na zakupy. Nikt mu w tym nie przeszkadzał, bo ośrodek jest placówką otwartą, a Kacper to przecież dorosły. Czy kupili słodycze? Teraz, po późniejszych wydarzeniach tamtego wieczoru, wydaje się to być wątpliwe. Może wino, może kilka piw. To bardziej prawdopodobne. Nim jednak to wyszło na jaw, w czwartkowy wieczór u kobiety opiekującej się nocą internatem pińczowskiego ośrodka, zadzwonił telefon. Bombowy.

- Kiedy zadzwonił pierwszy raz, pani "nocna" jeszcze nie robiła hałasu, pomyślała, że to głupi żart. Ale gdy zadzwonił ponownie, już się zaniepokoiła na poważnie - opowiada dyrektor Kapałka. - Niedawno mieliśmy szkolenia, jak reagować w podobnych sytuacjach, więc zrobiła zgodnie z procedurą.

A zgodnie z procedurą oznaczało nie tylko zawiadomienie przełożonych, ale także policji, a co za tym idzie - wszystkich służb ratunkowych, od pogotowia począwszy, na straży pożarnej skończywszy. Bo gdy telefon zadzwonił drugi raz, tuż przed godziną 23, młody męski głos w słuchawce powiedział po prostu "Ty k..., pod internat jest podłożona bomba".

Minuty na wagę zdrowia

Radiowozy mknęły na sygnałach, samochody straży pożarnej też - one miały dalej, niektóre właśnie wracały z pożaru z Chrobrza. Dzieciaki w internacie się pobudziły, wystraszone, co się dzieje. Zwłaszcza te młodsze, ośmio-, dziewięcioletnie. Szybko na miejsce przyjechali też policjanci z sekcji minersko-pirotechnicznej pińczowskiej komendy. Spece od znajdywania ładunków wybuchowych. A gdy oni szukali w internacie i okalającym go terenie ładunku, operacyjni z kryminalnego próbowali ustalić, kto mógł dzwonić. Ważne to nie tylko dlatego, by go ukarać. Ważne również, bo im szybciej się go złapie, tym szybciej można zweryfikować, czy w groźbie jest jakaś nuta prawdy, czy to po prostu kretyński numer.

Do szkoły przyjechał dyrektor. Trzeba było decydować - ewakuować dzieciaki, czy nie. Jak jechał, zaczynał padać śnieg, ziąb był coraz większy. Co robić, kazać się ubierać rozespanym ośmio-, dziewięcio-, dziesięciolatkom? Gdzie je prowadzić? Decyzję trzeba było podejmować już, natychmiast. Jeśli w internacie był ładunek, każda minuta była na wagę życia. Jeżeli go nie było. Głupi dowcip mógł kosztować przemarznięte dzieciaki zdrowie.

Amok w kajdankach

Gdy tamci dwoili się i troili, szukając jedni bomby, drudzy bombiarza, Kacper leżał na łóżku w sali na wprost pokoju nauczycielskiego. Ciekawe, czy się dobrze bawił i czy właśnie o to mu chodziło. Bo nim rzekomy ładunek znaleźli pirotechnicy, kryminalni ustalili, kto zadzwonił do pani "nocnej" z bombową informacją. Właśnie 18-letni Kacper.

- Nim podjąłem decyzję o ewakuacji, policjanci dali mi znać, kto telefonował - mówi Jacek Kapałka. - Z jednej strony ucieszyłem się, że nie trzeba maluchów na zimno wyprowadzać. Z drugiej strony - szok.

A szok miał się jeszcze pogłębiać. A to za sprawą zachowania Kacpra. I to nie dlatego, że się nie przyznawał.

- Wyzywał policjantów, próbował atakować. Zachowywał się jakby wpadł w jakiś szał, jakby dostał amoku - Kapałka był wstrząśnięty.

- Do bicia się rwał, więc policjanci musieli go obezwładnić i skuć kajdankami - dodaje podinspektor Jan Kowalski, szef Komendy Powiatowej Policji w Pińczowie. Ale nie tylko oni byli przedmiotem agresji chłopaka. Odgrażał się także innym podopiecznym ośrodka, a że dotychczas był kimś w rodzaju gwiazdy, musieli się nie lada wystraszyć.

Co wpłynęło na ten atak, nagłą agresję chłopaka, który dotychczas starał się powstrzymywać emocje? Może to, że w wydychanym powietrzu miał blisko promil alkoholu. Może fakt, że zamiast słodyczy wtedy, po kolacji, kupił kilka piw albo wino?

Policjantom, nawet gdy już znaleźli jego telefon komórkowy, wciąż mówił, że to nie on dzwonił. Że nie mógł dzwonić, bo przecież w telefonie nie ma karty. Nie docenił ich, przeszukali jego sypialnię, znaleźli kartę w doniczce z kwiatkiem. Sprawdzili. Z tego telefonu łączono się z aparatem u pani "nocnej".



Szok to za małe słowo

Późno w nocy z czwartku na piątek dzieci z ośrodka szkolno-wychowawczego w Pińczowie długo nie mogły zasnąć. Tu policjanci nie bywają często, a jeśli już, to po to, żeby maluchom pokazać piękne policyjne psy.

Tej nocy nie zasnął także Kacper. Wzięli go do komendy, tu, gdy ochłonął, zaczął płakać. Mówił ponoć, że miał dość nudy, chciał się wyrwać. Nie przewidział konsekwencji, a te mogą nieodwracalnie zmienić jego życie. Przedstawiono mu zarzut gróźb karalnych, za co grozi do trzech lat więzienia. I tak miał szczęście, że nie doszło do ewakuacji, bo wtedy zarzut byłby jeszcze cięższy - spowodowania zagrożenia dla życia i zdrowia uczniów, a za to można dostać nawet osiem lat. Ale ewakuacji nie było.

A Kacper? Jakikolwiek wyrok nie zapadłby w jego sprawie, jeśli będzie skazujący, przekreśli to, co chłopakowi udało się osiągnąć. Kto z wyrokiem dostanie pracę? Jak ułoży sobie i tak niełatwe życie? Co mu pozostanie? Iść w ślady ojca?

- To dla mnie ogromna porażka wychowawcza. Nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Szukam winnych, bo gdybym ich znalazł, może byłoby łatwiej. Ale winnych nie ma. Chłopak poszedł do sklepu po słodycze. Jest pełnoletni, a ośrodek to nie więzienie, nikt nie mógł mu zabronić. Nie da się też stać przez cały czas nad każdym wychowankiem, to bezsens. Więc gdzie popełniliśmy błąd? Kogo winić? Szok to za małe słowo, ja czuję ogromny żal, że tak się stało. Żal, że chłopak, który miał szansę z szamba wydostać się na prostą, tak sobie skomplikował życie, wszystko przekreślił. Żal, taki nie wiadomo do kogo - mówi Jacek Kapałka. - Chyba muszę napisać zażalenie do Pana Boga.



PS. Imię chłopaka zmieniono.



Surowa kara

Na pięć lat więzienia skazany został w połowie października 2004 roku 34-letni mężczyzna ze Stalowej Woli, oskarżony o to, że rok wcześniej jednego dnia był autorem fałszywego alarmu bombowego. To on - zdaniem sądu - z budki telefonicznej zadzwonił do dyspozytora pogotowia w Sandomierzu i powiedział, że w szpitalu w Sandomierzu i Tarnobrzegu są ładunki wybuchowe, które eksplodują punktualnie o godzinie 13.30. Zamieszanie, jakie ten telefon spowodował, łatwo sobie wyobrazić. Z drugiej z tych placówek ewakuowano 232 pacjentów. Tu także znaleziono paczkę, ale bomby w niej nie było. Kilka tygodni później policjanci podejrzanego zatrzymali, przedstawiono mu zarzut narażenia pacjentów szpitala na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia. Mężczyzna ani w śledztwie, ani przed sądem nie przyznał się do winy. Do końca utrzymywał, że jest niewinny. Mimo to sędzia uznał go winnym i wydał surowy wyrok - pięć lat więzienia bez zawieszenia. Najsurowszy jednak wyrok w identycznej sprawie - fałszywego alarmu bombowego w szpitalu - wydał sąd w Szczecinie. Tam - ku przestrodze - "żartownisia" skazano na siedem lat.

Małe dziewczynki, nastolatki i dorosłe panie...

Zdarzało się także, że autorkami bombowych alarmów w naszym regionie były także kobiety. W ubiegłym tygodniu policjanci ustalili autorkę bombowego alarmu w szkole w Zakrzewie w województwie mazowieckim. Dziewięcioletnią dziewczynkę... Mała wyszła na chwilę z lekcji mówiąc, że idzie do domu po strój na gimnastykę, ale w tym czasie zadzwoniła z informacją o rzekomym ładunku. A potem bardzo za to przepraszała. Dwa lata temu w świętokrzyskiej gminie Baćkowice zatrzymano 28-letnią kobietę, która poinformowała o rzekomo podłożonej bombie w Prokuraturze Rejonowej w Opatowie. Kobieta przyznała się, mówiła, że miał to być żart, nie potrafiła podać motywów, jakimi się kierowała. Rok wcześniej "bombowe nastolatki" wpadły w ręce policji w Kielcach. Mundurowi zatrzymali dwie 13-letnie uczennice podejrzewane o fałszywy alarm bombowy w jednej z kieleckich podstawówek.

"Bomby" w szpitalach

Bombowy fałszywy alarm w szpitalu postawił na nogi wszystkie służby pięć lata temu w Skarżysku-Kamiennej. Tam telefony o bombie powtórzyły się w odstępie dwutygodniowym. Najpierw ktoś zadzwonił z aparatu wrzutowego, informując, że za godzinę nastąpi eksplozja. Dyrektor szpitala natychmiast zdecydował o ewakuacji. W ośmiu szpitalnych oddziałach przebywało wówczas 234 pacjentów. Niemal wszystkich ewakuowano - za wyjątkiem tych, których stan zdrowia nie pozwalał na odłączenie od specjalistycznej aparatury. Policjanci ze specjalnie szkolonymi psami przeczesali teren szpitala metr po metrze. Bomby nie znaleziono. Niespełna dwa tygodnie później skarżyskim szpitalem znowu wstrząsnęła informacja o bombie. Zanim służby ratownicze przybyły na teren Szpitala Miejskiego w Skarżysku, ktoś zadzwonił jeszcze do skarżyskich taksówkarzy z informacją, żeby czym prędzej podjeżdżali pod szpital, bo będzie ewakuacja. Ale tym razem takiej decyzji nie podjęto. 18-letniego autora fałszywych alarmów odnaleziono. Groziło mu do ośmiu lat więzienia, ale sąd skazał go na dwa i pół roku w zawieszeniu, uznając winnym sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób w okolicznościach szczególnie niebezpiecznych. W ręce radomskich policjantów też wpadł szpitalny bombiarz, który w grudniu 2002 roku miał informować pogotowie, że pod szpitalem na ulicy Tochtermana w mieście wybuchnie ładunek. Na pół godziny przed terminem eksplozji teren wokół szpitala został zamknięty. Po dwóch godzinach akcja szczęśliwie się zakończyła. Bomby nie było. Ale nazajutrz bombiarz znów zadzwonił. Szpital zamknięto, znów go dokładnie sprawdzono. Ładunku nie znaleziono. Lecz dowcipniś znów dzwonił, a że robił to często, policji udało się go namierzyć. 16-latek został zatrzymany w radomskim mieszkaniu rodziców. Przyznał się.

Ogromne koszty i praca wielu ludzi

Podinspektor Jan Kowalski, komendant powiatowy policji w Pińczowie: - Każdorazowo fałszywy alarm bombowy to nie tylko praca wielu ludzi, ale też ogromne koszty. Szacowanie tych od nas jeszcze trwa, ale sądzę, że mogą sięgać nawet 10 tysięcy złotych, a te powinien oddać autor fałszywego alarmu bombowego. Ale jest jeszcze druga strona medalu, o której dzwoniący z tak głupimi informacjami zapominają. Że służby, które przyjechały szukać nie istniejącej bomby, w tym czasie mogłyby być potrzebne gdzie indziej. Patrole na ulicach, wozy strażackie przy gaszeniu pożarów, karetki przy osobach, które walczą o życie. I że mogłyby tam nie dojechać na czas, bo ktoś sobie "zażartował".

Zwykle - uczniowie

Coraz częściej się zdarza, że po fałszywym alarmie bombowym policjanci zatrzymują ich autorów. Najczęściej są to uczniowie. Tak było w listopadzie tego roku w Końskich - tamtejsi policjanci ustalili sprawcę "bombowego zamieszania", jakie miało miejsce w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 3. Okazało się, że to uczeń szkoły, który tego dnia miał zdawać poprawkowy egzamin z jednego z przedmiotów.
16-letni uczeń specjalnego ośrodka szkolno-wychowawczego w Skarżysku-Kamiennej wpadł w ręce tamtejszej policji pod koniec września w trakcie szukania rzekomej bomby w mieszczącym się naprzeciwko ośrodka Starostwie Powiatowym. Wedle policjantów, to on z budki telefonicznej zadzwonił, grożąc ładunkiem i domagając się pieniędzy - 100 tysięcy złotych. Potem mówił, że to miał być taki żart.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie