MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Żeby wnuki pamiętały

Anna CIEŚLIKIEWICZ
Mieszkanki dawnych Orłowin: Waleria Kędziora-Borecka.
Mieszkanki dawnych Orłowin: Waleria Kędziora-Borecka. Dawid

Po co wracać do tego miejsca, gdzie przed sześćdziesięcioma laty była wieś? Po której został tylko stary, drewniany krzyż w lesie? - Żeby młodzi pamiętali - mówią starzy mieszkańcy Orłowin. Ich dziadkowie i rodzice żyli u stóp Perlikowej Góry do sierpnia 1944 roku. Dziś oni przyjechali na ojcowiznę z dziećmi i wnukami, które przyszły na świat już w nowych Orłowinach pod Opatowem, w Ostrowcu, Łagowie i innych miejscowościach, dokąd zagnał ich los.

W niedzielne południe na starym leśnym dukcie stoi tłum ludzi. Starzy, w średnim wieku, młodzież i dzieci. Przybyli na ziemię ojców i dziadków. Przyjechali samochodami, niektórzy ciągnikami. Drogę jadącym szosą Kielce - Łagów, tuż przed Złotą Wodą wskazywał leśnik: - Prosto. Cztery kilometry w las. Najpierw trzy domy, a dalej już ich znajdziecie.

Jak sen poranny, jak trawa ...

Tutaj, u stóp Perlikowej Góry, w leśnej głuszy przez wieki istniała wieś Orłowiny. Udzielała schronienia powstańcom z 1863 roku przed Rosjanami, partyzantom z różnych ugrupowań i jeńcom radzieckim - przed Niemcami. - Bieda była, ale nikt do band nie poszedł ani nie zdradził okupantom tych, co tu się ukrywali - mówi z dumą jeden z mieszkańców. Dziś po Orłowinach zostały tylko stary, drewniany krzyż z wyrytą datą odzyskania niepodległości - 1918, tablica pamiątkowa ufundowana ubiegłego lata i nazwa pasma górskiego - Cisowsko-Orłowińskie.

"Tysiąc lat w twoich oczach jest jak wczorajszy dzień" - płyną słowa psalmu z uplecionej z gałęzi ambonki w miejscu, gdzie kiedyś stała zagroda Augustowskich. Nawet śladu podmurówek nie zostało.

Latem 1944 roku Orłowiny znalazły się na ziemi niczyjej. W Sędku była Armia Czerwona, w Belnie i Makoszynie hitlerowcy. Niemcy zdecydowali, że tędy właśnie będzie przebiegał front. Ludzi wygnali, część wywieźli do Niemiec. Wiele domów spłonęło, inne rozebrali na ziemianki i umocnienia okopów. - Nie mieliśmy do czego wracać - wspominają ci, którzy to jeszcze pamiętają.

I tak mieli szczęście

- To była bardzo ładna wieś - opowiada Waleria Kędziora-Borecka, która wojnę i zniszczenie Orłowin przeżyła jako nastoletnia dziewczynka. - Tylko droga była okropna! Błoto po kolana - podkreśla. - Tak jak teraz? - pytamy. - A, gdzie tam! - oburza się staruszka. - Ta jest bardzo dobra! Leśnicy ją po wojnie ułożyli! Bez porównania z tym, co tu było! - zachwyca się brukowanym traktem. Trudno uwierzyć... Kilometr stąd "mercedes" rozbił na koleinie miskę olejową. Trasa, którą go holowali do miejsca uroczystości, znaczona jest wyraźnie czarną smugą oleju.

- Domki były drewniane, kryte gontem. Było ich 27 wzdłuż tej drogi. Ten krzyż stał w zagrodzie Mariana Augustowskiego. W 1918 roku postawił go jego dziadek - szepcze Janina Kopacz z domu Durlej, obecnie mieszkanka Ostrowca. - Miałam 12 lat, kiedy zaczęła się wojna. W sierpniu 1944 roku, kiedy zbliżył się front, dwa tygodnie siedzieliśmy w lesie. Patrzyliśmy z Perlikowej Góry, jak wojsko niemieckie ciągnie na Lechówek. Na drodze kłębił się tuman kurzu. Zabrali nas z lasu. Wywieźli najpierw do Kielc, a potem do Niemiec. Kiedy przyszliśmy z powrotem, wszystko było zniszczone, popalone. Z domów zostały tylko postrzelane kuchnie...

- I tak wieś miała szczęście. Chodziły tu przecież rozmaite partyzanty, ale Niemcy się nie dowiedzieli. Inaczej spaliliby z ludźmi - dodaje Waleria Kędziora. - Jeńce na Świętym Krzyżu były. Uciekały. Po wsi się to rozeszło. Ludzie brali pod dach, bo jakżeż? Zima przecież była! - wspomina wydarzenia z 1943 roku. - Potem nie było rodziny, z tych, co ich przyjęły, żeby w niej ktoś nie umarł. Tyfus przynieśli. Z zagrody u Górali troje pomarło... Może nawet tych jeńców specjalnie puszczali, żeby ludzi zarażać...

Nauczyciel spod Perlikowej Góry

- Chcecie, mogę opowiedzieć wam historię starych i nowych Orłowin, naszego nauczyciela Antoniego Małka. Kronikę mam w "maluchu", tam wszystko jest opisane - mówi do nas starszy mężczyzna. To Zdzisław Dunikowski, a kronika, którą pokazuje, jest kopią księgi ze szkoły w Gierczycach. Na jednej stronie fotografia młodego mężczyzny, na innej przed drewnianą chałupą grupka dzieciaków z tym samym człowiekiem. - To nauczyciel Antoni Małek. Urodził się w 1908 roku. Pracował i mieszkał w Orłowinach, uczył nas w tej drewnianej szkole, stojącej na ziemi Witkowskich. Proszę, tu jest nawet jego zaproszenie na potańcówkę do Ociesęk. To był cudowny człowiek, nauczyciel i kierownik szkoły zarazem. Szkoła była biedna, bo i we wsi była bieda. Ja poszedłem do niej w 1934 roku. Byłem synem leśniczego. Wiem, że w domach niektórych moich kolegów chleb bywał nie przez cały rok. Niektórzy spóźniali się na lekcje, bo w domu była jedna para butów i dzieciaki chodziły w niej na zmianę. W 1939 roku miałem 11 lat. Już nie chodziłem do szkoły. Powinienem był iść do gimnazjum. Nasz nauczyciel dostał wtedy powołanie do wojska. Wiedziałem, że dostał się do bolszewickiej niewoli, bo w naszej wsi miał narzeczoną. Przychodziły do niej listy z Ostaszkowa. Później korespondencja się urwała. W 1943 roku, kiedy wyszła sprawa Katynia, w niemieckich gadzinówkach znaleźliśmy jego nazwisko. Teraz szkoła w Gierczycach koło Opatwowa nosi jego imię. Dlaczego tam? Bo właśnie tam tutejsi ludzie po wojnie wybudowali nowe Orłowiny, tam się osiedlili w gromadzie, prawie całą wsią.

Solidarność w ludziach

Na kartach kroniki zdjęcia miejscowych partyzantów. - W 1939 roku, mimo że wieś leżała daleko od głównej drogi, trafiało do nas dużo ludzi uciekających przed Niemcami. Bez sensu to było, ale uciekali prawie wszyscy - wspomina nasz rozmówca. - Pamiętam, że miejscowi z wszystkimi się dzielili tym, co w domu było. Solidarność taka w ludziach była... Po klęsce, po okolicznych lasach walało się mnóstwo porzuconej przez wojsko broni i naokoło powstawały bandy rabunkowe, ale z Orłowin nikt do band nie przystał. Partyzanci często przychodzili i nasi też oddziałami dowodzili. Aż przyszedł 44 rok. Byliśmy na ziemi niczyjej. Radzieckie patrole zapuszczały się aż pod Kielce, ale pod Bielinami byli Niemcy. Raz jedni, raz drudzy zabierali do kopania okopów. W końcu Niemcy wysiedlili wszystkich, chaty rozebrali, a pas lasu szeroki na pół wsi zaminowali. Było tam mnóstwo wypadków po wojnie. Gdy front przeszedł na zachód, z 27 domów zostało pięć nadających się tylko częściowo do zamieszkania i w nich się ludzie tłoczyli. Wtedy pierwszy powojenny starosta opatowski - Jan Kaczor - zaproponował mieszkańcom, że da im ziemię z reformy rolnej w majątku Kaliszany pod Opatowem. Pierwsi przystali na to Bolesław Włodarczyk, Marian Augustowski i Antoni Klusek. Za nimi poszła prawie cała wieś. Strasznie ciężko im było na początku. Trafili w szczere pole, bez dachu nad głową i pieniędzy na zakup materiałów budowlanych, bez żywności. Ale wszyscy jakoś tak pomagali sobie nawzajem, że im się udało. Chociaż pierwszy rok musieli mieszkać razem ze zwierzętami gospodarskimi i dopiero po 18 latach do wsi doprowadzono elektryczność - opowiada Zdzisław Dunikowski, pokazując stare zdjęcia, na których gospodarze z nowych Orłowin wspólnie pracują przy budowie nowych domów. Sam nie chce fotografii, choć wraz z bratem Stanisławem należy do tych ludzi, dzięki którym mieszkańcy Orłowin spotykają się przy leśnym krzyżu. - Zrozumcie mnie, ja nie chcę rozgłosu - tłumaczy speszony.

Nowe i stare Orłowiny

O początkach nowych Orłowin wspomina też syn przesiedleńca, fundator tablicy pamiątkowej pod krzyżem w lesie, Bogusław Włodarczyk: - Opowiadał mi ojciec, że do Kaliszan, przewozili to, co zostało, końmi, wozami. Wyprawa tam i z powrotem trwała dwa dni. W polu najpierw budowali stodoły i w tych stodołach mieszkali. Wodę przynosili z odległości pół kilometra. Najpierw musieli pobudować pomieszczenia dla zwierząt, a w ostatniej kolejności dla siebie. Ale dali sobie radę. Najmowali się do pracy w sąsiednich wsiach, zyskali szacunek. Tylko o nazwę Orłowiny musieliśmy walczyć do 1976 roku. Wcześniej wybudowaną przez ojców wieś w oficjalnych dokumentach nazywano "Folwark" - przypomina.

Jeszcze kilka lat temu mieszkańcy Orłowin nie zjeżdżali się w lesie przed krzyżem. Pewnie zniszczyłby się i upadł, gdyby nie zainteresowanie leśniczego Henryka Pargieły, rodem z okolic Staszowa, grupki dawnych uczniów Antoniego Małka z Orłowin i życzliwości władz gminy Łagów. Teraz spotkania to już tradycja i lekcja historii dla dzieci.

Przed krzyż w lesie przyjechali nie tylko mieszkańcy Orłowin i ich potomkowie. Przybyli także mieszkańcy Łagowa. - Ksiądz poprosił, żebyśmy przyszli na tę uroczystość - mówią. - Dawne Orłowiny to jedna parafia z Łagowem, nasi zmarli zawsze byli chowani na łagowskim cmentarzu - wyjaśniają orłowinianie.

- Teraz mieszkańcy Orłowin spotykają się na miejscu starej wsi w pierwszą niedzielę września, a w nowych Orłowinach, w gminie Wojciechowice, w drugą niedzielę maja - mówi Zdzisław Zwoliński, przewodniczący Rady Gminy Łagów. - Mam nadzieję, że tak już zostanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie