Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat rodziny. Małżonkowie mieszkają w aucie, dzieci w domu dziecka. Odrzucają pomoc innych

Zdzisław SUROWANIEC
Małżonkowie starają się ze sobą nie rozstawać.
Małżonkowie starają się ze sobą nie rozstawać. Zdzisław Surowaniec
Małżonkowie wymagający pomocy lekarskiej nie chcą z niej skorzystać, mimo że wiele instytucji gotowych jest ich wesprzeć.
W tym aucie, wypełnionym kołdrami, oboje śpią.
W tym aucie, wypełnionym kołdrami, oboje śpią. Zdzisław Surowaniec

W tym aucie, wypełnionym kołdrami, oboje śpią.
(fot. Zdzisław Surowaniec )

- Moje dzieci są dla mnie wszystkim. Dla nich zostanę tutaj w Stalowej Woli, nie ruszę się stąd - wyznaje Rafał. Jego dwoje dzieci - urodzony w listopadzie chłopiec i trzyletnia dziewczynka - są w Domu Dziecka. Najstarszy chłopiec przebywa z babcią na Śląsku.
Trzydziestoletni Rafał i jego dwudziestoośmioletnia żona Joanna są bezdomni. Nie pochodzą ze Stalowej Woli, ale ich ciężkim przypadkiem zajmują się stalowowolskie urzędy. Joanna jest chora psychicznie i ma urojenia. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że także Rafał wymaga leczenia psychiatrycznego. Oboje odmawiają kontaktu z lekarzami.

OPISAĆ KRZYWDĘ

Od Rafała dostaliśmy dokumenty sądowe, których nigdy nie zobaczylibyśmy na oczy, prosząc o nie sąd. Zaporą jest ochrona danych osobowych. Mężczyzna dał nam papiery, abyśmy opisali krzywdę, jaka jego zdaniem, dzieje się jego rodzinie. Ta krzywda, to odebranie dzieci, które - jak twierdzi on i jego żona - są krzywdzone w Domu Dziecka.

Tymczasem z dokumentów wyłania się koszmar bezradności dwojga ludzi, którzy oczerniają instytucje próbujące im pomóc. Ich domem stało się teraz auto zaparkowane na zapleczu budynku na osiedlu Rozwadów, gdzie siedzibę ma Kościół Zielonoświątkowy. Rafał w dziesięciostopniowe mrozy zagrzebywał się cały w aucie w stare kołdry. Nie chciał słyszeć o pójściu do schroniska męskiego, kiedy po porodzie jego żona znalazła schronienie w ciepłym łóżku w Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia i Interwencji Kryzysowej (w skrócie SOWiIK) koło wiaduktu w Rozwadowie.

PIĘKNA WIEŚ

Są w Stalowej Woli od lat. Joanna pochodzi z Czańca. To duża wieś położona w województwie śląskim w powiecie bielskim, w urokliwym Beskidzie Małym. Rodzinnym miastem Rafała są Gorzyce w powiecie tarnobrzeskim. Do połowy września ubiegłego roku mieszkali w wynajmowanym domu w Obojnej w gminie Zaleszany koło Stalowej Woli. Musieli się stamtąd wynieść i odtąd stali się bezdomnymi. Przenieśli się do Stalowej Woli, gdzie oboje zamieszkali w samochodzie przy ulicy Rozwadowskiej.

Stali się koczownikami. Swoje potrzeby higieniczne, łącznie z myciem, załatwiali w hipermarketach i centrach handlowych, gdzie się także żywili. Ona w zaawansowanej ciąży, w mroźne noce spała z mężem w aucie. Wiele osób próbowało im pomóc, widząc ciężarną kobietę żyjącą w skrajnym ubóstwie. Jednak mimo interwencji Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, kuratora sądowego, mieszkańców domów oglądających z okien wegetację tych młodych ludzi na zimnie, małżonkowie odmawiali oferowanej im pomocy. Dach nad głową ciężarna Joanna miała zaoferowany w Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia i Interwencji Kryzysowej, a Rafał w męskim schronisku dla bezdomnych. Odmówili. Utrzymywali się z renty Joanny i tego, co czasami dostawali od rodziny.

PRZEZ CESARKĘ

W początkowym okresie ciąży Joanna była pod opieką ginekologa, który zalecił poród przez cesarskie cięcie, bo poprzednie dzieci rodziła właśnie przez "cesarkę". Jednak kobieta zniszczyła skierowanie do szpitala na oddział patologii ciąży i do lekarza do kontroli już nie przychodziła. Tym bardziej, że Rafał zadeklarował odebranie porodu w aucie. Uwierzyła mu.

Jakimś cudem 8 listopada Joanna zgodziła się zamieszkać w SOWiIK w Stalowej Woli. Kiedy tam przyszła do hostelu, była skrajnie zaniedbana. Po kilku dniach dostała bólów w okolicy brzucha. Opiekunka przewiozła ją do szpitala na oddział ginekologiczny. Mimo zaleceń porodu przez cesarskie cięcie, po raz kolejny odmówiła. Po wizycie męża, jej stan psychiczny się pogorszył, była w stanie silnego stresu - zauważyli lekarze. Zagroziła, że odbierze sobie życie i zabije dziecko, żeby nie trafiło do rodziny zastępczej. Natychmiast przeniesiono ją na oddział psychiatryczny.

URAZ GŁOWY

Dalej twierdziła, że mąż ma doświadczenia położnicze i odbierze poród, a cesarskie cięcie może zagrozić życiu dziecka i jej zdrowiu. Był to jej pierwszy w życiu pobyt na oddziale psychiatrycznym. Rozpoznano u niej zaburzenia urojeniowe, a przyczyną choroby był uraz głowy w dzieciństwie. Zachowywała się spokojnie, wyrażała zgodę na badania, nie było potrzeby stosować wobec niej tak zwanego "przymusu bezpośredniego". Zdaniem specjalistów to właśnie kontakt z jej mężem był powodem nasilenia u niej zaburzeń psychicznych.

Już krótki czas leczenia bez obecności męża przyniósł poprawę jej stanu psychicznego. Uspokoiła się i wyraziła zgodę na poród przez cesarskie cięcie - stwierdził specjalista psychiatra. Jednak Joanna zaskarżyła do sądu decyzję umieszczenia jej szpitalu psychiatrycznym. Jak argumentowała "gdyby nie zareagowała na czas, straciłaby dziecko". Sąd w dniu 30 grudnia uznał jednak za zasadne przyjęcie jej na oddział psychiatryczny.

ODDALI DZIECKO

Poród odbył się w szpitalu 26 listopada przez cesarskie cięcie. Joanna urodziła chłopca, wybrali mu imię Wojtuś. Z powodu zaburzeń oddychania i odżywiania, noworodek został przewieziony na oddział noworodków z intensywną opieką medyczną do wojewódzkiego szpitala specjalistycznego w Rzeszowie. Kiedy stan dziecka poprawił się, zostało zwrócone Joannie. Zamieszkała z małym w SOWiIK-u.

Okazało się jednak, że Joanna nie potrafi zająć się dzieckiem. Karmiąc Wojtusia piersią, jadła na co miała ochotę, nie licząc się z tym, że są to często produkty szkodliwe dla dziecka. Potrafiła zjeść przyniesionego przez męża kurczaka z rożna, który przeleżał trzy dni, albo niedogotowaną, niemal surową rybę. Karmiła dziecko, nawet kiedy przyjmowała leki przeciwko pasożytom. Nie przestrzegała pór karmienia dziecka, twierdząc, że syn będzie za gruby, albo przerywała karmienie małego i nie reagowała na jego płacz, bo zajęta była rozmową przez telefon komórkowy z mężem. Kobieta nie budziła się do karmienia dziecka mlekiem z butelki, musiały to robić opiekunki, bo mama była zaspana. Opiekunki musiały więc same karmić i przewijać małego, kiedy Joannę nie można było dobudzić, a jak się już obudziła, to złościła się, że nie dają jej pospać. Zdarzało się, że zasypiała podczas karmienia, albo nie wstawała do płaczącego dziecka.

MÓWIŁ OD RZECZY

Pracownicy SOWiIK zauważyli, że kontakty Joanny z przychodzącym do niej mężem negatywnie na nią wpływały. Rafał mówił od rzeczy, co wskazywało na konieczność skorzystania przez niego z pomocy psychiatrycznej. Bredził o przebytych ciężkich chorobach, o raku, konieczności wymiany śrub w kolanach, o posiadaniu dziecka w Japonii, pobycie w Afganistanie, pokazywał nóż, którego miał tam używać. Straszył pracowników znajomościami w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Odgrażał się, że jeżeli zabiorą mu Wojtusia, to w Stalowej Woli będzie rzeź. Natomiast Joannę traktował "z nogi". Kiedy powoli wykonywała jakieś czynności, bo miała zwolniony tok myślenia, ponaglał ją używając wulgarnych słów, groził.

Nieporadność rodziców wobec niemowlaka, nie będących w stanie samodzielnie opiekować się synkiem, obawa o ich stan psychiczny i mała przewidywalność ich reakcji - to było dla sądu wystarczającym powodem, aby odebrać małżonkom synka i umieścić go w Domu Dziecka. Tym bardziej, że do kuratora sądowego dotarła wiadomość, że rodzice planują ucieczkę z synem, tak jak to zrobili wcześniej ze swoją córką Moniką. "Dalsze pozostawienie małoletniego pod pieczą matki stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa osobistego dziecka, tak w zakresie zdrowia jak i życia" - stwierdził sędzia w orzeczeniu, które zapadło 22 stycznia i które było skuteczne i natychmiast wykonalne.

UROJENIA PRZEŚLADOWCZE

Dla Rafała był to cios, zawaliły się jego wszystkie plany. Joanna pozbawiona dziecka, nie mogła już przebywać w Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia i Interwencji Kryzysowej, który zresztą krytykowała, mówiąc, że była tam gnębiona. Otrzymała skierowanie na oddział psychiatryczny. Tyle tylko, że nie ma poczucia, że jest chora, w czym utwierdza ją jej mąż, twierdząc, że Joanna jeżeli już, to wymaga leczenia neurologicznego, a nie psychiatrycznego.

Z tym mężem to też jest inny problem, bo Joanna czasami twierdzi, że Rafał nie jest jej mężem, a prawdziwy mąż wyjechał do Konina, to znowu, że miał wypadek w Niemczech i leży w szpitalu. "Wypowiadała urojenia sobowtóra i prześladowcze" - brzmiała diagnoza lekarza psychiatry. Rafał zapewnia, że jest jej mężem, pokazuje dowód osobisty, z którego wynika, że po ślubie przyjął nazwisko żony.

PRZYNOSZĄ PARÓWKI

Rafał nie zamierza oddawać żony na oddział psychiatryczny. Zdecydowali, że nikt ich nie rozdzieli i że będą czekali w Stalowej Woli na swoje dzieci. Rafał ma nadzieję, że dostanie pracę i będzie mógł utrzymać rodzinę. - Nie pozwolę pójść żonie do psychiatryka. Spotkaliśmy znajomą, która tam była tydzień. Kiedy wyszła, nie mogliśmy się z nią dogadać - twierdzi Rafał.

Bierze żonę za rękę i chodzą po Stalowej Woli, zaglądając czasami do Domu Dziecka. Przynoszą córce parówki, bo uważają, że jest tam głodzona. I pilnują, żeby dzieci nie trafiły do kogoś za granicę, bo są przekonani, że dziećmi się handluje. Mają odebrane prawa rodzicielskie do córki i ograniczone do syna. Rafał ma tylko jeden warunek od pracowników Domu Dziecka - nie może od niego cuchnąć tak, że trudno to wywietrzyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie