Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łzy szczęścia urzędników po uniewinniającym wyroku

Zdzisław SUROWANIEC, [email protected]
Trójka oskarżonych urzędników nie chciała, aby ich twarze były fotografowane.
Trójka oskarżonych urzędników nie chciała, aby ich twarze były fotografowane. fot. Zdzisław Surowaniec
Helena Adamska ze Stalowej Woli oskarżyła trójkę urzędników, że przez nich straciła podstępem trzypokojowe mieszkanie i wylądowała w małej jednopokojowej klitce. Proces ciągnął się pięć lat i szokował niezwykłymi zwrotami akcji.
To, co Helena Adamska usłyszała w sądzie przy ogłoszeniu wyroku, powinno być dla niej druzgocące. Ale hardo twierdziła, że została oszukana.
To, co Helena Adamska usłyszała w sądzie przy ogłoszeniu wyroku, powinno być dla niej druzgocące. Ale hardo twierdziła, że została oszukana. fot. Zdzisław Surowaniec

To, co Helena Adamska usłyszała w sądzie przy ogłoszeniu wyroku, powinno być dla niej druzgocące. Ale hardo twierdziła, że została oszukana.
(fot. fot. Zdzisław Surowaniec)

Przez pięć lat trójka dorosłych, poważnych ludzi żyła w niepewności jaki będzie finał oskarżeń kobiety, która zarzuciła im fałszowanie podpisów na dokumentach. Gdyby zapadł prawomocny wyrok skazujący, ich życie zostałoby złamane. Straciliby posady i dobre imię. A już wszystko zmierzało ku temu. Prokurator dał wiarę kobiecie, którą uznał za poszkodowaną, a sąd w pierwszej instancji potwierdził oskarżenia wyrokiem i uznał urzędników za fałszerzy.

NIE CHCIELI ZDJĘĆ

We wtorek, kiedy sąd miał ogłosić wyrok, oskarżeni urzędnicy, którym było nie do śmiechu, zastrzegli sobie ochronę swojego wizerunku. Nie chcieli, aby ich twarze były uwiecznianie. Adamska nie miała takich oporów i od razu zgodziła się na to, żeby jej robić zdjęcia.

Do wtorku Adamska, mieszkająca w jednopokojowym mieszkaniu, mogła się cieszyć tytułem "poszkodowanej". Poprzednie mieszkanie zadłużyła na ponad 11 tysięcy złotych. Nie miała szans na udźwignięcie takiego ciężaru, na spłatę z renty zaległości za czynsz, wodę, ścieki, energię. Prośba do prezydenta o umorzenie długu nie odniosła skutku. Komornik, który siadł jej na pobory, jeszcze dokładał się do tych obciążeń, bo pobierał sobie należność za usługę.

Jak wyczytać można w aktach procesu pierwszej instancji, córka Adamskiej wpadła w panikę, kiedy komornik siadł także na jej marne pobory, które miała jako sprzedawca w sklepie zoologicznym. Nie mieszkała z matką, ale była tam zameldowana i komornik dobrał jej się do portfela. Uratowała się podpisując zgodę na wymeldowanie.

Adamska napisała do prezydenta prośbę o zamianę mieszkania na mniejsze. Prezydent dał na to zgodę. Zakład Administracji Budynków przygotował więc dokumenty. To był dla kobiety ostatni dzwonek. Zakład wypowiedział jej już umowę najmu i kobiecie groziła nie zamiana, ale eksmisja i przeniesienie do mieszkania socjalnego czyli byle jakiego.

DO KAWALERKI

W połowie 2002 roku doszło do spotkania kobiety, która chciała się wprowadzić do 49-metrowego mieszkania zajmowanego przez Adamską i przekazać jej swoją 22-metrowa kawalerkę. Cena tej operacji była wysoka dla nowej lokatorki. Miała przejąć mieszkanie i spłacić zadłużenie.

- Pani Adamska była przeszczęśliwa zamianą mieszkania - stwierdziła Mieczysława Pędlowska, naczelnik Wydziału Lokalowego w Urzędzie Miejskim. Adamska zaprzecza, że była chętna do przenosin. Zwlekała z podpisaniem dokumentów. Czy w końcu podpisała się własnoręcznie na protokole zdawczo-odbiorczym? Urzędnicy stwierdzili, że tak. Ona uważała, że jej podpisy zostały sfałszowane i że doszło do "jednostronnego uzgodnienia".

Gruchnął skandal, ale nie od razu. Kobieta, która zapłaciła zaległe opłaty za mieszkanie zajmowane przez Adamską, nie mogła się doczekać kluczy, bo lokatorka ani myślała opuszczać lokal. Była zadowolona, że z jej renty komornik nie ściąga już należności. Pewnego dnia na ulicę Poniatowskiego, gdzie Adamska mieszkała, podjechało więc ciężarowe auto. Najęci robotnicy spakowali ją i przewieźli do jednopokojowej klitki na parterze przy ulicy Popiełuszki. Adamska twierdzi, że urzędnicy wdarli się do mieszkania i "niszczyli wszystko". Jak zapewniła krzyczeli na nią, a że - jak zapewniła - pilnowała jej policja, wymknęła się na podwórko, bo o mało nie dostała wylewu krwi do mózgu.

Urzędnicy zapewniają, że wszystko odbyło się spokojnie, nie było policji, tylko dwóch strażników miejskich, którzy nie mieli powodów do interwencji, bo przeprowadzka odbywała się spokojnie. Jeśli nie liczyć pochlipywania Adamskiej, którą uspokajała sąsiadka. Wezwana przez sąsiadkę córka, nie przyszła, bo jak tłumaczyła nie mogła zostawić sklepu.

BYŁA CISZA

Po zamianie mieszkań przez rok była cisza. W lipcu 2003 roku administracja nie przyjęła podania Heleny Adamskiej o wymianę okien. I wtedy się zaczęło. Kobieta oskarżyła urzędników o to, że podrobili jej podpisy na dokumentach i podstępem zmusili ją do osiedlenia się w klitce. Prezydent zwołał konferencje prasową i zapowiedział, że miasto wystąpi o status pokrzywdzonego. Po to, żeby w razie konieczności zwrotu Adamskiej większego mieszkania zrobić to za pieniądze tych, którzy byliby uznani za winnych i skazani.

W czerwcu 2005 roku dwójka urzędników - naczelnik Mieczysława Pędlowska i zarządca nieruchomości usłyszeli od prokuratora zarzut podrobienia podpisów Adamskiej i dyrektora Zakładu Administracji Budynków oraz wyłudzenia poświadczenia nieprawdy. Inspektor nadzoru robót budowlanych dostała zarzut nie dopełnienia obowiązków przy sporządzaniu protokołu zdawczo-odbiorczego.

Cała trójka nie przyznała się do winy. Rozpoczął się proces z wieloma rozprawami. Niektóre miały gwałtowne momenty. Na jednym procesie Helena Adamska dwa razy wychodziła z sali zdenerwowana wyjaśnieniami oskarżonych. Szczególnie ubodło ją, kiedy od jednej z oskarżonych usłyszała, że zdaniem córki zrobiła z domu melinę. Opuściła salę także wtedy, kiedy jedna z urzędniczek powiedziała, że pojawiła się w biurze nietrzeźwa i przeklinała.

PRAWDOPODOBNY FAŁSZ

Obrona próbowała wykorzystać fakt problemów alkoholowych Adamskiej. Sąd uznał jednak, że choroba alkoholowa nie ma znaczenia dla tej sprawy, nie zgodził się także na analizę wpływu alkoholu na obraz pisma. A właśnie autentyczność podpisów miała w tej sprawie fundamentalne znaczenie. Rzeszowski grafolog uznał bowiem, że podpisy Adamskiej są sfałszowane. Mało tego - zapewnił, że sfałszowane podpisy "najprawdopodobniej zostały nakreślone przez Mieczysławę Pędlowską.".

Wyrok był druzgocący. Cała trójka została uznana za winnych fałszowania podpisów i zmuszenia kobiety do zamieszkania w mniejszym lokalu. Mieczysława Pędlowska skazana została na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata, Jerzy T. na półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Oboje na grzywnę po 4,5 tysiąca złotych plus zwrot kosztów sądowych, w sumie blisko 3 tysiące. Mieli także zakaz zajmowania stanowisk w administracji rządowej i samorządowej - Pędlowska na cztery lata, T. na dwa. B. miałaby odsiedzieć rok i cztery miesiące w zawieszeniu na dwa lata oraz zwrócić 1,1 tysiąca złotych kosztów sądowych.

Helena Adamska była po wyroku oblegana przez dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych. Jej sprawa stała się głośna. Przyznała, że czeka na zwrot większego mieszkania. - I zadośćuczynienie - dodała.

Sąd Okręgowy zwrócił sprawę do ponownego rozpoznania. Już inny sędzia zabrał się za żmudne dociekanie prawdy. Właściwie wszystko zaczął od nowa. Ogłoszenie wyroku było dla Adamskiej druzgocące, choć wydawało się, że nie zdawała sobie sprawy z tego co się wydarzyło.

OCIERALI ŁZY

Po usłyszeniu formułki "sąd uniewinnia oskarżonych", trójka urzędników najnormalniej popłakała się. Dyskretnie ocierali łzy. Z każdym słowem sędziego spadał im z serca po kawałku wielki kamień. Sędzia przy ustnym uzasadnieniu wyroku nie bawił się w dyplomację. Walił prosto z mostu do Adamskiej, że po stracie pracy notorycznie nadużywała alkoholu i wpadła w psychozę. W trzypokojowym domu, jaki zajmowała, odbywały się libacje.

W trakcie procesu tak się zapędziła w kwestionowaniu wszystkich swoich podpisów, że nawet kiedy dociśnięta argumentami przyznawała, że to jej podpis, to zastrzegała się, że nie wie skąd się ten podpis tam znalazł. Tak było nawet z podaniem o wypłatę zasiłku po śmierci jej ojca. Stwierdziła, że nie ona ten dokument podpisywała.

Sędzia wskazał na dużą trudność jaką mieli do rozgryzienia grafolodzy. Pierwszy za wzór wziął jej podpis na dowodzie osobistym sprzed kilkudziesięciu lat. Ostatnia ekspertyza zrobiona przez krakowski instytut kryminalistyki podparta była analizą akt sądowych. Biegli wykazali, że podpisy Adamskiej bardzo się od siebie różniły. Bo jako alkoholiczka miała trzydniowe ciągi, zdarzało się jej nie pamiętać gdzie jest, miała objawy abstynenckie.

SZCZĘŚLIWI NIEWINNI

Po rozprawie Adamska zachowała hardą postawę i powiedziała, że będzie się odwoływać. - To jest zawracanie kota ogonem - usłyszeliśmy jej ocenę, kiedy szybko wychodziła z sądu.
Trójka urzędników natomiast niemal unosiła się ze szczęścia i lekko, z uśmiechem wyszli z Sali oczyszczeni z zarzutów, z wiarą, że ten wyrok się utrzyma.

- Dobrze że się można odwoływać od wyroków. A co by było, gdyby nie było ponownego procesu? - powiedział świeżo uniewinniony mężczyzna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie