MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Zakościelny: - Nie wstydzę się tego, że pochodzę ze Stalowej Woli. Tam są moje korzenie...

Artur SZCZUKIEWICZ

Pochodzący ze Stalowej Woli Maciej Zakościelny jest ubiegłorocznym absolwentem warszawskiej Akademii Teatralnej, należy do grona najbardziej lubianych przez widzów młodych polskich aktorów. Oglądaliśmy go w serialach "Sfora", "Plebania", "Samo życie" i "Na dobre i na złe" oraz w filmach "Bez litości" i "Stara baśń". Od ponad roku Maciek wciela się w podkomisarza Marka Brodeckiego w serialu "Kryminalni".

Kiedy zdawał do szkoły teatralnej po raz pierwszy, nie dostał się. Dopiero po roku został studentem. Dziś, rok po ukończeniu Akademii Teatralnej, jego nazwisko znajduje się na liście najzdolniejszych i najpopularniejszych młodych aktorów. Maciej Zakościelny znajduje się dopiero na początku swojej zawodowej drogi, ale wszystko wskazuje na to, że za kilka lat będzie jedną z najjaśniejszych gwiazd polskiego kina.

O Stalowej Woli...

- Jestem młodym, ambitnym człowiekiem, który uparcie dąży do celu. Chcę grać - dużo i dobrze, chcę pracować. Nie wstydzę się tego, że pochodzę z małego, prowincjonalnego miasta. Nigdy nie należy się wstydzić swoich korzeni, bo to z nich czerpie się siłę do życia i pracy. W moim przypadku tak właśnie jest. Ostatnio rzadko bywam w Stalowej Woli, ale zawsze, gdy tam przyjeżdżam, spotykam się z bardzo sympatycznymi reakcjami ludzi. Mówią: "to nasz chłopak", uśmiechają się do mnie, niektórzy proszą o zdjęcie z autografem, inni chcą tylko chwilę porozmawiać. Bardzo miło jest wiedzieć, że ludziom podoba się to, co robię. Chwalę się tym i cieszę z tego, ale daleki jestem od samouwielbienia i "gwiazdorowania". Chcę być tylko dobrym aktorem.

O egzaminach do Akademii Teatralnej...

- Kiedy zdawałem po raz pierwszy, nie zostałem przyjęty. To mi uświadomiło, że dobre chęci nie wystarczą. Jeden z profesorów, u którego byłem na konsultacjach, powiedział, że mam predyspozycje, by być aktorem, ale powinienem kilka rzeczy w sobie "poprawić" - zlikwidować regionalny akcent, popracować nad dykcją. Mówiłem wtedy "wziąść" zamiast "wziąć", "włanczać" zamiast "włączać"... Zgłosiłem się na lekcje do pani Ewy Różbickiej, która wcześniej przygotowywała do egzaminów m.in. Artura Żmijewskiego i Michała Żebrowskiego. Pani Ewa była chorą, niewidomą "babuszką" - nie widziała mnie, nie wiedziała, jak wyglądam. Mogła mnie tylko słyszeć. Świetnie wyczuwała każdy fałsz. Dzięki niej dowiedziałem się, o co tak naprawdę chodzi w aktorstwie: żeby niczego nie udawać, tylko... być, żeby nie pytać "jak", tylko "po co". To była świetna szkoła.

O sporcie i muzyce...

- Przez pięć lat trenowałem karate, gry na skrzypcach uczyłem się przez trzynaście. Czy mógłbym z tego zrezygnować? Nigdy nie rezygnuję z rzeczy, które sprawiają mi przyjemność i w których jestem dobry. Z karate zawsze świetnie sobie radziłem, do tej pory ćwiczę. Lubię sport i ruch: karate, rolki, siatkówkę, akrobatykę. Lubię też śpiew. Chciałbym być aktorem śpiewającym, więc cały czas kształcę swój głos i kto wie, może kiedyś będę śpiewał? Wybrałem aktorstwo, ale wiem, że sport i muzyka mogą mi pomóc w wykonywaniu tego zawodu.

O sukcesie...

- Sukces jest pojęciem bardzo względnym i dla każdego znaczy co innego. Jeżeli mówimy o sukcesie zawodowym, to dla jednego aktora jest nim zdobycie Oscara, dla innego stworzenie świetnej roli. Dla mnie tak naprawdę nie liczą się nagrody ale to, czy "spełniam się" w swoim zawodzie, czy po spektaklu mogę powiedzieć: "Tak, czuję, że zrobiłem kawał dobrej roboty". Uważam, że jeśli coś robimy, to powinniśmy to zawsze robić na sto procent.

O zarobkach...

- Kiedy miałem siedem lat, "pracowałem" w rodzinnym sadzie dziadka na Mazurach. Zrywałem porzeczki. Dostawałem 2,50 za łubiankę i uzbierałem w ten sposób prawie sto złotych. To były pierwsze pieniądze, jakie zarobiłem. Kupiłem sobie za nie bambusową wędkę. Później, już jako licealista, zarabiałem razem z bratem w... Paryżu. Co roku przez miesiąc graliśmy w metrze i potem, dzięki zarobionym w ten sposób pieniądzom, zwiedzaliśmy Paryż. Dziś też nie muszę "ciągnąć" od rodziców. Nie trwonię pieniędzy, nie kupuję niepotrzebnych rzeczy, nie szastam nimi. Jestem bardzo oszczędnym człowiekiem. Szanuję pieniądze, bo myślę, że sława i kariera są bardzo ulotnymi zjawiskami i tak naprawdę nigdy nie wiadomo, co nas czeka. Przecież tak samo szybko, jak można się wdrapać na szczyt, można z niego spaść. A od życia w luksusie trudno się odzwyczaić.

O szczęściu...

- Niektórym może się to wydać głupie, ale dla mnie prawdziwym szczęściem jest szczęście w miłości i spełnienie się w zawodzie.

O spotkaniach z policją...

- Miałem kiedyś przygodę z policją: ścigali mnie, gdy uciekałem samochodem. Spieszyłem się na ślub przyjaciela, bo miałem być świadkiem. Jechałem 150 kilometrów na godzinę, z "komórką" przy uchu, bo kolega wydzwaniał, dlaczego jeszcze mnie nie ma. No i 30 kilometrów przed miastem złapali mnie: ręce na maskę, samochód zabrany. Świadkiem nie byłem, choć na ślub zdążyłem. A policji do tej pory wiszę mandat!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Maciej Zakościelny: - Nie wstydzę się tego, że pochodzę ze Stalowej Woli. Tam są moje korzenie... - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie