Aż trzech oskarżonych zdążył we wtorek przesłuchać sąd w procesie domniemanych członków zbrojnej grupy przestępczej z Tarnobrzega, dokonującej rozbojów głównie na właścicielach kantorów. Żaden nie przyznał się do zarzutów
Zachowanie przesłuchanych wczoraj trzech oskarżonych można porównać do Mizaru, Kikazaru i Iwazaru - trzech małpek zakrywających oczy, uszy i pysk, symbolu japońskiego przysłowia: "Nie widzę nic złego, nie słyszę nic złego, nie mówię nic złego"…
MIAŁEM TYLKO KONWOJOWAĆ
33-letni Mirosław R., któremu prokuratura zarzuca udział (pomógł bezpośrednim sprawcom) w rozboju na właścicielach kantoru walutowego w Staszowie (styczeń 2005 roku), nie przyznał się do zarzutu. Jak twierdzi, został wmieszany w sprawę (obciążają go wyjaśnienia współoskarżonego Tomasza K.) i o żadnym napadzie pojęcia nie miał.
- Pracowałem wtedy w dyskotece koło Połańca jako ochroniarz. Którejś soboty podszedł mężczyzna i powiedział, że ma w Staszowie do odebrania pieniądze, zapytał, czy z nim pojadę - wyjaśniał Mirosław R. - Zrozumiałem, że chodzi o większe pieniądze i potrzebuje mnie do konwojowania.
Jakiś czas później nieznajomy poznany w dyskotece zadzwonił i umówili się w Staszowie. Tam Mirosław R. miał - według jego relacji - podwieźć tego mężczyznę oraz jego dwóch kolegów we wskazane miejsce i odwieźć ich później pod jeden z bloków mieszkalnych, skąd ich odbierał.
- Nie widziałem, żeby jakąś broń ktoś komuś podawał. Oni wrócili z dużą torbą i kazali jechać w miejsce, skąd ich przywiozłem - wyjaśniał 33-latek. - Nic nie rozmawiali o żadnym napadzie. Pojęcia nie miałem o tym. Dopiero potem z gazet dowiedziałem się, że był napad na właścicieli kantoru i skojarzyłem, że to mogli zrobić ci, co ich podwoziłem. Do dziś jednak nie wiem, czy to rzeczywiście było wtedy. Nikomu o tym nie mówiłem, z obawy przed tymi ludźmi. Nie jestem w stanie rozpoznać tamtych osób, mówię prawdę i nie wymyślam niczego jak inni oskarżeni, którzy podają takie szczegóły sprzed dziesięciu lat a tego przecież nie można zapamiętać.
MILCZENIE JEST ZŁOTEM?
Milczącą linię obrony przyjął z kolei oskarżony Adrian P. z Tarnobrzega. Prokuratura zarzuca 26-latkowi bezpośredni udział w rozboju dokonanym na właścicielu kantoru w Stalowej Woli 29 kwietnia 2004 roku. Zamaskowani bandyci z bronią w ręku i zrabowali 415 tysięcy złotych. Adriana P. obciążają zeznania dwóch osób.
- Nie przyznaję się, korzystam z prawa do odmowy składania wyjaśnień. Nie będę też odpowiadał na żadne pytania - oświadczył 26-latek.
W szczątkowych wyjaśnieniach składanych w prokuraturze P. mówił, że z napadem w Stalowej Woli nie ma nic wspólnego. Zna niektórych oskarżonych (wówczas podejrzanych), ale to znajomość czysto koleżeńska.
Praktycznie niczego sąd nie dowiedział się od kolejnego słuchanego wczoraj oskarżonego, jednego z dwóch domniemanych szefów grupy - Wojciecha B.
- Nie przyznaję się i korzystam z prawa do odmowy składania wyjaśnień oraz odpowiedzi na pytania. Z żadnym rozbojem nie miałem nic wspólnego - oświadczył Wojciech B., którego obciążają wyjaśnienia trzech innych oskarżonych (sprawa jednego z nich zostanie odrębnie rozpoznana).
W czasie śledztwa składając częściowe wyjaśnienia 33-letni Wojciech B. mówił, że o śledztwie dowiedział się podczas pobytu w Wielkiej Brytanii. Przyjechał do Polski dobrowolnie, żeby dowiedzieć się, kto i w co chce go wmieszać.
Dzisiaj ciąg dalszy procesu, sąd będzie chciał przesłuchać drugiego domniemanego bossa grupy - 41-letniego Mirosława D., który już wczoraj oświadczył, iż jest niewinny.
Przypomnimy, że prokuratura zarzuca poszczególnym członkom grupy zorganizowanie i udział w siedmiu bandyckich rozbojach oraz spalenie dyskoteki w celu wyłudzenia odszkodowania. Przestępstwa miały mieć miejsce w latach 2001-2005.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?