18 mln zł
Koszt unieszkodliwienia zawartości stawów jest ogromny, sięga 18 mln zł. Huty nie stać było wyłożenie takiej forsy, ale miasto, w odróżnieniu od huty, może starać się o unijne pieniądze na ten cel. Miasto już przeznaczyło 300 tys. zł na tak zwane "studium wykonalności", niezbędne do starań o unijne fundusze. O ogromie pracy świadczy choćby to, że jeden staw zawiera 11,5 tys. m sześc. toksycznych substancji.
Joanna Grobel-Proszowska i Dariusz Przytuła oglądają zasięg podziemnego zbiornika wody pitnej.
(fot. Zdzisław Surowaniec)
Od powstania huty stare oleje, bezużyteczne paliwa i odpady z galwanizerni i malarni, rozpuszczalniki i czyściwa trafiały do dołów z wybetonowanymi dnami. Powstało sześć osadników. Dziś są utrapieniem. Zagrażają podziemnym wodom, bo beton zaczyna się kruszyć. Przed kilkoma miesiącami miasto przejęło stawy od huty i stara się o ich unieszkodliwienie.
PIERWSZE SPIĘCIE
Dziewięciu radnych związanych z PiS doprowadziło w poniedziałek do zwołania nadzwyczajnej sesji. Chcieli od prezydenta Andrzeja Szlęzaka informacji "w sprawie opóźnień rekultywacji stawów osadowych oraz wynikających z tego powodu zagrożeń dla życia i zdrowia mieszkańców Stalowej Woli" - jak to napisali.
- Na jakiej podstawie mówi się o jakichś opóźnieniach - zapytał prezydent, który kandyduje na trzecią prezydencką kadencję. - Proszę nie zadawać prowokacyjnych pytań tylko odpowiadać - odparował Lucjusz Nadbereżny, szef kampanii wyborczej kandydata PiS na prezydenta miasta.
- Opóźnień jako takich nie ma, prace trwają cały czas - zapewnił prezydent i opowiedział o kontaktach z instytucjami, które specjalizują się w unieszkodliwianiu toksycznych odpadów poprzemysłowych. - Jest realne zagrożenie, które może się ziścić i nie zawadzi dmuchać na zimne. Nie ma jednak powodów do paniki i strachu. Rozumiem, że są wybory i PiS-owi coś by się przydało, żeby wybuchło - stwierdził.
POD KONTROLĄ
Andrzej Wojtaś, zastępca naczelnika wydziału gospodarki komunalnej, przypomniał, że radni otrzymali przed wakacjami harmonogram działań zmierzających do unieszkodliwienia szczególnie jednego stawu osadowego o numerze sześć. - Ale tylko radna Joanna Grobel-Proszowska kierowała do nas dwa razy pytania o szczegóły - przyznał.
Obecni na sesji przedstawiciele Inspektora Ochrony Środowiska, Sanepidu i Miejskiego Zakładu Komunalnego podali informacje z których wynikało, że sytuacja ze stawem osadowym jest pod kontrolą i woda dostarczana mieszkańcom z podziemnych ujęć jest świetnej jakości. Okazało się przy tym, że oprócz Stalowej Woli, druga tykająca bomba ekologiczna jest w Nowej Dębie. I także jest na obszarze olbrzymiego podziemnego zbiornika wody.
WIELE NIEKOMPETENCJI
Temperatura dyskusji podskoczyła gwałtownie podczas zadawania pytań przez radnych. Joanna Grobel Proszowska - z wykształcenia specjalista od ochrony środowiska - powiedziała o pytaniach pisowskich radnych, że mają "wysoki stopień niekompetencji". Purpurowy ze zdenerwowania przewodniczący Stanisław Cisek niemal krzyczał na radną, aby pytała, a nie dyskutowała.
A dyskusja była typowym biciem piany. W takiej atmosferze odbyła się nadzwyczajna sesja, która niczego nie zmieniła i nie przyspieszyła.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?