Grupa markowska
Grupa markowska
Jedna z najgroźniejszych zorganizowanych grup przestępczych o charakterze zbrojnym, powstała w 1992 roku w Ząbkach i Markach (stąd nazwa "grupa markowska"). To z tego gangu wyodrębniła się grupa "mutantów", mająca na koncie zabójstwo policjanta w 2002 roku w Parolach. Podczas akcji zatrzymania sprawców tej zbrodni w podwarszawskiej Magdalence zginęło dwóch antyterrorystów, a 16 zostało rannych.
Artur W. ze Stalowej Woli to mężczyzna, który, według ustaleń prokuratury, przygotował "logistycznie" rozbój. To on udostępnił gangsterom mieszkanie, w którym zatrzymali się na czas dokonania przestępstwa. Jak ustaliliśmy, w środę mężczyzny zabraknie w sądzie - nie odebrał wezwania na rozprawę, dlatego sprawa spadnie z wokandy.
OD KOGO DOSTAŁ KLUCZE?
Zeznania tego świadka są istotne w odniesieniu do zeznań złożonych przez świadków na poprzedniej rozprawie - tydzień temu. Artur W. twierdził bowiem, że klucze od mieszkania dostał od swojego kolegi Wiesława K. (mężczyzna ten opiekował się mieszkaniem znajomej).
- Absolutnie nie dawałem kluczy Arturowi W. - zeznał na ostatniej rozprawie Wiesław K. - Nie wiem, dlaczego on tak powiedział. Ode mnie kluczy nie dostał, od mojej żony też nie. Klucze leżały w przedpokoju na szafce.
Sąd chce zapewne zweryfikować istotną sprzeczność w zeznaniach obu panów. Dodajmy, że obaj żyją na wojennej ścieżce z właścicielem kantoru, na którego pracowników dokonano napadu.
W środę, z uwagi na nieobecność Artura W., sąd odroczy rozprawę na kolejny termin. Odbędzie się natomiast posiedzenie w sprawie ewentualnego przedłużenia bądź uchylenia tymczasowego aresztu, stosowanego wobec oskarżonych. Posiedzenie to jest właściwie formalnością, trudno się bowiem spodziewać, żeby sąd uchylił areszty oskarżonym o tak poważne przestępstwo
RANNY KONWOJENT
15 czerwca 2004 roku około godziny 8 na ulicy Okulickiego w Stalowej Woli przed halę targową, gdzie mieścił się kantor, podjechał ford sierra. Wysiedli dwaj konwojenci i kasjerka, naprzeciw nim wyszedł czwarty. Z drugiego kantoru tego samego właściciela przywieźli pieniądze - różne waluty, ogólnej wartości 600 tysięcy dolarów.
- Podbiegło dwóch młodych mężczyzn. "Na ziemię, to jest k.. napad!" - krzyknął jeden z nich. W obu dłoniach trzymał pistolet, celował w moją klatkę piersiową - zeznawał w sądzie Krzysztof Ł., pracujący wtedy jako konwojent. - Byłem przekonany, że to broń gazowa, tak wyglądała. Sprawca miał czapeczkę z daszkiem na głowie i na to naciągnięty kaptur. Miał śniadą cerę.
Parę chwil konwojent poczuł ból, z uda prawej nogi leciała krew. Upadł. Sprawcy uciekli z torbą wypełnioną banknotami, którą chwilę wcześniej wyrwali konwojentowi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?