Środowa, kolejna rozprawa w procesie 40-letniego mielczanina, mocno się przeciągnęła w czasie, za sprawą czteroosobowego zespołu psychiatrów i psychologa z Warszawy, którzy do sądu dotarli dopiero przed godziną 14.30. W imieniu zespołu specjalistów psychiatrii, wypowiadała się przed sądem dr Krystyna Mołojec.
- U oskarżonego nie stwierdziliśmy ani choroby psychicznej, ani upośledzenia umysłowego. Stwierdziliśmy jednak osobowość nieprawidłową - mówiła biegła sądowa. - Gdy oskarżony trafił na nasz oddział, był spowolniony, miał myśli rezygnacyjne i samobójcze. Te objawy oceniliśmy jako depresję przewlekłą sytuacyjną.
Próbując wyjaśnić, co dokładnie doprowadziło do tragedii, specjalista psychiatrii podkreślała chorobliwą zazdrość, jaką cechował się oskarżony.
- Był bardzo zazdrosny o żonę, podejrzewał ją o zdrady. Występował u niego zespół urojeń niewiary małżeńskiej - mówiła specjalistka, używając niełatwych do zrozumienia medycznych zwrotów. - My nie stwierdziliśmy u niego doznań halucynacyjnych, patologicznych zaburzeń nastroju czy zespołu psychoorganicznego otępiennego. Mając jednak na uwadze jego podejrzenia o zdrady, a także ogólny konflikt małżeński, w oskarżonym kumulowały się te negatywne emocje. Występowało u niego napięcie, przygnębienie, poczucie tego, że traci żonę.
Według biegłych feralnego dnia u oskarżonego doszło do gwałtownej, brutalnej wielokrotnej agresji ze zwężeniem pola agresji - skierowaniem jej wyłącznie na żonę. To była reakcja dysforyczna. Impulsem było stwierdzenie żony, że wybiera się na wycieczkę, co jej mąż odebrał jako sygnał o tym, że go zdradzi.
Według psychiatrów 40-latek w tamtej chwili miał znacznie ograniczoną zdolność rozpoznania znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem. A precyzyjniej, to było zachowanie człowieka będącego tylko w połowie poczytalnym.
- W przeszłości oskarżony leczył się psychiatrycznie, ale od 2004 roku już nie. Jedynie sporadycznie korzystał z porad psychiatrycznych. Gdyby przyjmował leki psychotropowe, byłby wyciszony, ustępowałoby napięcie. Można przypuszczać, że najprawdopodobniej nie doszłoby do tych dramatycznych wydarzeń - stwierdziła biegła Krystyna Mołojec, odpowiadając na pytanie przewodniczącej pięcioosobowego składu, sędzi Małgorzaty Szwedo-Dec.
Przypomnijmy, że tragiczne zdarzenia rozegrały się 19 października ubiegłego roku w jednym z mieszkań w bloku przy ulicy Kędziora w Mielcu. 40-latek zadał żonie tyle ciosów nożem, że nie sposób ich dokładnie zliczyć. Świadkiem ostatniej fazy zabójstwa była 10-letnia córka obojga, która wróciła ze szkoły w czasie awantury rodziców. Po dokonaniu zbrodni mężczyzna zgłosił się na policję. Oskarżony w chwili popełnienia czynu miał ograniczoną poczytalność, więc sąd może (nie musi) zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary. Jeśli z tego nie skorzysta, mężczyźnie grozi kara od 8 do 15 lat, 25 lat więzienia lub dożywocie.
W procesie tym sąd zamierza przesłuchać jeszcze lekarza wykonującego sekcję zwłok kobiety (wezwany na środę, ale przebywa za granicą). Jeśli nie będzie nowych wniosków dowodowych, będą mowy końcowe i zapadnie wyrok.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?