Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofa Su-27. To był ostatni lot bohaterów

Janusz PETZ, Roman FURCIŃSKI
Białoruscy pułkownicy Aleksandr Marfickij i Aleksandr Żurawlewicz zginęli, gdy ich myśliwiec runął na ziemię podczas pokazów Air Show w Radomiu. Dlaczego?

Ratunek w fotelu

Ratunek w fotelu

Katapulta K-36 rosyjskiej firmy Zwiezda, montowana w Su-27, to obecnie najlepsza konstrukcja tego typu na świecie. Amerykanie docenili niezawodność K-36, umieszczając wzorowane na niej urządzenie między innymi w myśliwcach F-16, których używają teraz nasze Siły Powietrzne. Katapulta działa na zasadzie uruchamianych automatycznie kolejnych sekwencji. W odstępach czasu, liczonych w ułamkach sekund, ładunki pirotechniczne odrzucają osłonę kabiny, napinają pasy na ciele pilota, aż wreszcie silnik rakietowy wyrzuca cały fotel w górę na odpowiednią wysokość. Kolejne ładunki pozwalają ustabilizować lot, a potem wyrzucić czaszę spadochronu. Co ważne, urządzenie działa również w samolocie stojącym na ziemi.

Awaria silnika, błąd pilota, niebezpieczny program pokazu, a może splot wielu niekorzystnych zdarzeń? Nie ustaje dyskusja na temat przyczyn katastrofy białoruskiego myśliwca Su - 27 podczas weekendowych pokazów Air Show w Radomiu. Pytań jest więcej, niż odpowiedzi.

Od czasu szokującej katastrofy minął prawie tydzień. Tymczasem w tej sprawie pojawia się coraz więcej pytań. Nikt teraz nie jest w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na wszystkie. Jedno jest pewne: nikt nie zwróci życia dwóm białoruskim pilotom, którzy po latach izolacji swojego kraju na Zachodzie, przylecieli do Polski, aby pokazać swój lotniczy kunszt i rzadko oglądany na naszym niebie, ciężki myśliwiec Su-27.

CO WIDZIELI WIDZOWIE?

Samolot najpierw kołował na drodze dojazdowej do pasa startowego przed trybuną główną i publicznością. O godzinie 13.15 wystartował do solowego pokazu. W kabinie siedzieli dwaj pułkownicy piloci: Aleksandr Marfickij i Aleksandr Żurawlewicz. Samolot zrobił dwie-trzy figury i poleciał w kierunku wschodnim lotniska. Po chwili zniknął z pola widzenia publiczności. Każdy spodziewał się, że zaraz wyłoni się zza lasu. Zamiast tego, zobaczyli tam wielkie kłęby czarnego dymu. Była godzina 13.17.

CZY TO BYŁA AWARIA?

Ostatnią fazę tragicznego lotu oglądało niewielu świadków. Wśród nich byli mieszkańcy Małęczyna i Janowa. Rodzina Grylaków mieszka kilkaset metrów od miejsca katastrofy. Uważają, że w pewnej fazie lotu, zanim białoruski pilot nie rozpoczął skrętu, aby obrócić się w stronę lotniska, oni byli najbardziej zagrożeni. - Siedzieliśmy na podwórku. Gdy samolot pojawił się na wysokości gruszy, pomyślałem sobie: co on tak nisko leci? Do głowy nie przyszło mi nawet, że to awaria. Myślałem, że to taka figura. Patrzę, a samolot podnosi czub, potem skręca w prawo oraz lekko w dół i leci dalej. Za chwilę była eksplozja - opowiada Mariusz Grylak.

CZY OCALILI LUDZI?

Tadeusz Jagiełło był najbliższym świadkiem tragedii. Wracał właśnie rowerem ze mszy w kościele. - Zobaczyłem go jak zaczepił o druty. Leciał bardzo nisko. Straszny huk, najpierw był płomień, taki długi na wiele metrów, a potem dopiero czarny dym. W powietrzu czuć było taki gryzący dym, smród jak z nafty - opowiada.

- Jestem pewna, że dzięki tym pilotom wszyscy żyjemy. Pewnie mogli się wcześniej katapultować, ale wtedy samolot runąłby na nasz dom - twierdzi z kolei Sylwia Mularska z Małęczyna.

CO NA TO ROSJANIE?

Na temat wypadku pojawiło się mnóstwo spekulacji i domysłów, ale bardzo niewiele faktów. Białoruskie i rosyjskie serwisy internetowe niedługo po wypadku podały, że prawdopodobną przyczyną było wpadnięcie stada ptaków do silnika. Potem pojawiła się informacja z Rosji, że w samolocie zawiodła awionika, czyli systemy elektroniczne.

Pojawił się również nieautoryzowany zapis rozmów pilotów z pomagającym im z ziemi białoruskim kontrolerem pokazu. - On niewiele wnosi do wyjaśnienia sprawy. Dowiedzieliśmy się jedynie z niego, że piloci mieli informację, iż znaleźli się w niebezpiecznym położeniu - ocenia Grzegorz Sobczak, redaktor naczelny "Skrzydlatej Polski".

Różne hipotezy

Różne hipotezy

Na forach internetowych, używanych najczęściej przez sympatyków lotnictwa i czynnych lotników, pojawia się kilka hipotez zmierzających do wyjaśnienia tej katastrofy. Oto główne z nich: 1. Błąd w pilotażu myśliwca: za nisko zaczęta figura spowodowała trudność w wyjściu z niej, w ocenie niektórych, lotnikom zabrakło kilku metrów, aby minąć się z ziemią. 2. Awaria i zanik mocy silników - tutaj wymieniane są różne powody, ale na pewno nie wessanie ptaka w turbinę. Są też bardziej śmiałe koncepcje: 3. Zatankowanie samolotu inną mieszaniną napędową, niż zwykle, możliwe są przez to awarie. 4. Zbyt duża presja białoruskich przełożonych na pilotów (piątkowy, dynamiczny pokaz próbny został ponoć przez nich oceniony źle), przez co chcieli oni pokazać, że naprawdę potrafią latać niżej i ostrzej na Su-27. 5. W piątek latali inni piloci, a w niedzielę powierzono stery "lepszym" od nich pułkownikom, którzy nie robili wcześniej żadnych próbnych lotów i nie orientowali się w okolicy - ten wątek nie jest jednak brany poważnie przez sympatyków lotnictwa.

DLACZEGO SIĘ NIE RATOWALI?

Dlaczego tak doświadczeni piloci nie katapultowali się przed zderzeniem z ziemią? Mieszkańcy Małęczyna są przekonani, że chcieli wyprowadzić maszynę poza zabudowania, aby nie spadła na wieś, a potem na ratunek było już za późno.

Na forach internetowych pojawiły się spekulacje, że nie odpalono katapulty, ponieważ pilotowi nie udało się ustabilizować lotu w odpowiedniej pozycji, co uniemożliwiło uruchomienie urządzenia. - To nieprawda. Takie katapulty można z dobrym skutkiem uruchamiać przy każdym położeniu samolotu - mówi Grzegorz Sobczak. - Nie znam takiego przypadku, aby ta właśnie katapulta zawiodła. Każde urządzenie może się zepsuć, ale trudno uwierzyć w taką wersję zdarzeń.

KIEDY POZNAMY PRAWDĘ?

Strona wojskowa wydała lakoniczny komunikat i konsekwentnie odmawia udzielania jakichkolwiek informacji o wypadku. Wiadomo tylko, że powołano dwudziestoosobową komisję polsko-białoruską. Osobne dochodzenia prowadzą wojskowe prokuratury w Warszawie i na Białorusi. Wyniki śledztwa poznamy zapewne dopiero za kilka miesięcy, jeśli nie za rok. Może się też okazać, że strona polska dostanie jedynie ogólny skrót z raportu. - To był statek powietrzny obcego państwa, nienależącego do NATO, a w polskiej armii nie ma takich samolotów. Niektóre ustalenia mogą więc interesować tylko producenta samolotu, czyli Rosjan, albo właściciela, czyli Białorusinów. Nas może ta sprawa obchodzić jedynie w kontekście bezpieczeństwa organizacji pokazów - mówi nam anonimowo urzędnik w Ministerstwie Obrony Narodowej.

Czy kiedykolwiek dowiemy się jak było naprawdę? Wszystko zależy nie tylko od prac specjalistów z polsko-białoruskiej komisji, a również innych względów, także politycznych. Przede wszystkim zaś dobrej woli wojskowych w ujawnieniu pełnej treści swojego raportu zarówno w Polsce, jak i na Białorusi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie