Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

1500 kilometrów rowerem przez pustynię Globi

Agnieszka LASEK-PIWARSKA
Pustynia. - Gdzieś tutaj się zgubiliśmy się - mówi Piotr Waksmundzki.
Pustynia. - Gdzieś tutaj się zgubiliśmy się - mówi Piotr Waksmundzki.
Przez 17 dni przejechali 1500 kilometrów. Opony grzęzły w żwirze zmieszanym z piaskiem, długie kilometry musieli prowadzić rowery. Przez kilka dni na pustyni nie spotkali żywej duszy, przeżyli burzę piaskową, zabłądzili, prawie brakło im wody. Gobi zdobyli.

Pustynia Gobi

Pustynia Gobi

Wyżynny obszar stepów, półpustyń i pustyń w Azji Wschodniej, leżący na terenie południowej Mongolii i północnych Chin. Trzecia największa pustynia świata, ma ponad 2 miliony kilometrów kwadratowych powierzchni. Klimat jest skrajnie suchy, latem temperatura sięga ponad 40 stopni Celsjusza, a w zimie spada poniżej minus 40.

Wyprawę Piotr Waksmundzki i Karol Kleszyk zaczęli planować jesienią ubiegłego roku. Ustalili termin wyjazdu na sierpień, bo Gobi to zimna pustynia, nawet latem temperatury w nocy czasem spadają poniżej zera. To pustynia kontynentalna, tworzą ją głównie żwirowo-kamieniste półpustynie i suche stepy.

- Najważniejszy był sprzęt - mówi Piotr Waksmundzki. - Każda część w rowerach musiała być przystosowana do niekorzystnych warunków, jakie panują na Gobi. Mieliśmy lekkie jednokołowe przyczepy do przewożenia wody i prowiantu, przy rowerach sakwy. Wzięliśmy tyle narzędzi, że gdyby była potrzeba, rowery można było rozłożyć na części pierwsze, a potem złożyć. Dzięki profesjonalnym oponom przejechaliśmy 1500 kilometrów bez przebitej dętki.

Problem był z mapami. W Polsce kupili trzy i okazało się, że każda jest inna. W Mongolii dokupili czwartą. Potem, na pustyni wszystkie okazały się nieprzydatne. Wzięli telefon satelitarny, kompas, lekki namiot i śpiwory, które trzymają ciepło w bardzo niskich temperaturach, filtr do wody, ubrań niewiele, bo "kto nas tam będzie oglądał". Do tego suchy prowiant: 80 sosów w torebkach, kostki rosołowe. Resztę: 15 kilogramów makaronu, 3 kilo ryżu, kaszę kuskus, wodę dokupili w Mongolii.
Czas trwania wyprawy ograniczyły wiza i bilety lotnicze. Musieli się zmieścić w 29 dniach. Do Ułan Bator samolotem, z przesiadką w Moskwie, polecieli 4 sierpnia.

ZAŁÓŻMY SIĘ, ŻE DOJADĘ

Piotr Waksmundzki na swój pierwszy rower, a raczej trzykołowy rowerek, wsiadł gdy miał trzy lata. Gdy trochę dorósł, przesiadł się na wigry 3, do liceum jeździł rowerem górskim. Wtedy też zaczęła się jego rowerowa pasja. Zaczęła się od zakładu. - Miałem jakieś 16 lat - opowiada. - Założyłem się z dziewczyną, że przejadę rowerem ze Starachowic do Krakowa.

Zakład wygrał. Do Krakowa jechał 12 godzin. Dziś ta sama trasa zajmuje mu cztery godziny mniej. Piotr, jeśli temperatura nie spada poniżej zera, zawsze do Krakowa, gdzie studiuje, jeździ rowerem. Ot, jakieś 170 kilometrów.

- Wtedy, gdy dojechałem do Krakowa pomyślałem, że skoro potrafię zrobić taką trasę, dam radę i dłuższą - mówi. - Przez Internet zacząłem szukać kogoś, kto pojedzie na jakąś dłuższą wycieczkę. I tak poznałem Karola.

Piotr Waksmundzki i Karol Kleszyk, który pochodzi spod Tarnowa, umówili się na pierwsze spotkanie na krakowskim Rynku. Dołączył do nich jeszcze jeden kolega Piotr.
W maju 2007 roku wszyscy trzej pojechali na rowerach przez Czechy do Wiednia. Założyli, że do stolicy Austrii, od polskiej granicy, dojadą w dwa dni. Udało się. Wyprawa trwała tydzień. Zwiedzili Wiedeń, w drodze powrotnej Pragę. Mieli sporo przygód, dużo się nauczyli i od razu zaczęli planować kolejną podróż. W wakacje tego samego roku pojechali przez Wenecję do Marsylii i z powrotem przez Szwajcarię. Jechali 26 dni, spali gdzie popadnie, kąpali się na stacjach benzynowych, wstawali o godzinie 6 i codzienne osiem godzin spędzali na siodełku, pedałując. Zrobili łącznie 4 tysiące kilometrów.

W ubiegłym roku Piotr z kolegą Tomkiem, również zapalonym bicyklistą, przejechali pół Europy, bo celem podróży, jaki sobie wyznaczyli, była Lizbona w Portugalii. Gdy jesienią ubiegłego roku Karol zaproponował ekstremalną wyprawę na pustynię Gobi, Piotr nie wahał się ani chwili. Natychmiast zaczęli planować podróż. Celem wyprawy było przejechanie rowerem pustyni Gobi w Mongolii w jak najkrótszym czasie i bez wsparcia z zewnątrz.

Z ZACHODU NA WSCHÓD
Bilety do Mongolii kosztowały kilka tysięcy złotych. W sfinansowaniu pomógł sponsor. Złożone rowery poleciały w luku bagażowym, zapasowe opony przewiesili przez ramiona, a i tak musieli nadać paczkę do Ułan Bator z resztą sprzętu.

- Złożyliśmy rowery i z lotniska pojechaliśmy do centrum miasta - opowiada Piotr Waksmundzki. - Zrobiliśmy zakupy i szukaliśmy transportu do Altay, miejscowości tuż przy pustyni. Z Ułan Bator do Altay pojechaliśmy busem, w którym było osiem miejsc, a podróżowało 17 osób. Szybko skończył się asfalt, kierowca pędził tak, że trasę, którą zwykle jedzie się dwa dni, przejechaliśmy przez dobę.
Wieczorem byli w Altay. Przepakowali się i ruszyli. Pustynia Gobi leży w większości na wysokościach od 900 do 1120 metrów nad poziomem morza, jest największą pustynią Azji i trzecią największą na świecie, ma ponad 1610 kilometrów długości z południowego zachodu na północny wschód i ponad 800 kilometrów z północy na południe. Piotr i Karol zaplanowali, że przejadą rowerami z północnego zachodu na wschód. Trasę obliczyli na około 1600 kilometrów. Metą była miejscowość Saynshand.

- Wyszło nam, że dziennie powinniśmy zrobić około 90 kilometrów - opowiada Piotr Waksmundzki. - Już pierwszego dnia pustynia dała nam ostro w kość i nauczyła pokory. Byliśmy obładowani prowiantem i wodą, jechaliśmy cały czas pod górkę, najpierw w żwirze i piasku grzęzły nam opony, potem wytrzęsło nas na muldach, wieczorem zrobiło się bardzo zimno. Przejechaliśmy ledwo 30 kilometrów i śmiertelnie zmęczeni, również podróżą busem, rozbiliśmy namiot. Wewnątrz ugotowaliśmy jedzenie.

Nagle, jakby nigdy nic rozsuwa się suwak i do środka wchodzi jakiś facet i się rozsiada. Potem, dziewczyna, którą poznaliśmy w Ułan Bator powiedziała nam, że na pustyni można wejść do każdego domu w każdej wiosce, a dostanie się zawsze coś do jedzenia i do picia. Wtedy poczęstowaliśmy tego mężczyznę makaronem, porozmawialiśmy chwilę, głównie za pomocą rąk, widział chyba jak jesteśmy zmęczeni, bo zaraz pojechał dalej.

BURZA PIASKOWA

Jechali po pustkowiu. Codziennie, korzystając z map, kompasu i telefonu satelitarnego wytyczali trasy do kolejnych wiosek. Tam, gdzie mieszkają ludzie, tam jest woda - myśleli.
- Wioski, które były zaznaczone na mapach to najczęściej kilka jurt, niekiedy nie było studni, niekiedy studnie były wyschnięte - mówi Piotr. - Na pustyni widywaliśmy czasem miejscowych, którzy poruszali się starymi zdezelowanymi motorami albo motorynkami. Raz spotkaliśmy Niemca, który podróżuje samochodem po świecie. Zrobiliśmy ognisko, przegadaliśmy pół nocy.

Temperatura w dzień dochodziła do 39 stopni, w nocy spadała do 5, 10 stopni, zdarzały się przymrozki. Krajobraz bywał monotonny, mijali góry, doliny z wyschniętymi rzekami, ale i stada koni czy wielbłądów. Przy drodze widywali kopce usypane przez miejscowych szamanów. Grzęźli w sypkim żwirze i godzinami musieli prowadzić rowery albo trzęśli się na muldach aż bolały tyłki. Zanim rano zakładali buty sprawdzali, czy w środku nie ma skorpionów. Kilka razy się zgubili. Raz o mało co nie zabrakło im wody.

To było zaraz po burzy piaskowej. - Zauważyliśmy chmurę piachu, była jakieś 50 kilometrów za nami - opowiada Piotr. - Przycisnęliśmy pedały, chcieliśmy jej uciec, ale nas dopadła. Mimo że słońce było wysoko, nagle zrobiło się zupełnie ciemno. Bardzo mocno wiało, malutkie ziarenka piasku przedostały się wszędzie. Nic nie było widać, ale jakoś udało nam się dojechać do kanionu. Schowaliśmy się przed wiatrem za górą, jakoś rozbiliśmy namiot. Rano było po wszystkim, spakowaliśmy się i ruszyliśmy dalej. Przejechaliśmy spory kawał, spotkaliśmy kobietę, która gdy spytaliśmy o drogę powiedziała, że do miejsca, do którego chcemy jechać musimy wrócić jakieś 20 kilometrów, do rozwidlenia dróg. Wtedy i przez kolejne trzy dni nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Mapy były niewiarygodne i nie zgadzały się ze współrzędnymi, które odczytywaliśmy z telefonu satelitarnego. Zostawialiśmy rowery i wchodziliśmy na każde wzniesienie, żeby zobaczyć co jest na horyzoncie. Kończyła nam się woda. Wreszcie, gdy zostało nam zaledwie trzy litry płynu, zauważyliśmy zieloną górkę. Tam było źródełko. Wypiliśmy wtedy od razu chyba z siedem litrów wody.

Podróżnicy zgubili się w parku narodowym Gobi Gurvan Sayhan. Zorientowali się, gdzie są, gdy zobaczyli tablicę informacyjną. To była mniej więcej połowa wyznaczonej trasy. Pozostałą jej część przejechali już bez większych niespodzianek.

- W wioskach na pustyni mieszkańcy przyjmowali nas bardzo dobrze, byliśmy chyba dla nich sporą atrakcją - opowiada Piotr. - Spędzaliśmy z miejscowymi trochę czasu, robiliśmy zapasy wody, którą filtrowaliśmy i w drogę. Co jakieś trzy dni, przez telefon satelitarny kontaktowaliśmy się z rodzinami.

PUSTYNIA UCZY POKORY

Po 17 dniach na pustyni Piotr i Karol dojechali do mety, do Saynshand. Stamtąd koleją transsyberyjską pojechali do Ułan Bator. 2 września wrócili do Polski. - To była trudna wyprawa - mówi Piotr Waksmundzki. - Trudna psychicznie i męcząca fizycznie, bo często trzeba było pchać rowery. Na szczęście sprzęt się sprawdził, nie mieliśmy nawet jednej awarii, nawet raz nie pękła nam opona. Na pustyni czuliśmy się kompletnie odcięci od cywilizacji, od codzienności. Gobi nauczyła mnie pokory, dystansu do świata. Byliśmy zdani tylko na siebie i daliśmy radę. Jeszcze nikt nie jechał przez pustynię tak trudną trasą. Wiemy, że w 2002 roku dwójka podróżników z Polski przejechała Gobi na rowerach, ale oni jechali inną niż my trasą - dużo łatwiejszą i krótszą, po obrzeżach pustyni. Dziś obaj czujemy dużą satysfakcję.

Dali radę i już obmyślają kolejne wyprawy. Przed nimi, na razie w planach, Indie, zachodnie stany Ameryki Północnej i prawdziwe wyzwanie, o zmierzeniu się, z którym marzy Piotr Waksmundzki: biegun południowy. Jeszcze nikomu nie udało się przejechać go rowerem. - Może nam się uda? - mówi z uśmiechem Piotr Waksmundzki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie