MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Adam Gołębski z Mirocic w pożarze stracił wszystko. Prosi o pomoc

Iwona ROJEK [email protected]
Pan Adam rozpacza, że z domu nic nie zostało.
Pan Adam rozpacza, że z domu nic nie zostało.
Dwa lata temu zmarła matka, teraz ojciec został z dwoma synami pod gołym niebem. Jak przetrwają zimę? A może ludzie dobrej woli odbudują dom?

64-letni Adam Gołębski stoi na zgliszczach i płacze. Dwa lata temu stracił żonę, Potem brata, a teraz dom. Został z dwoma synami na trawie. Nie mają gdzie mieszkać. Są zrozpaczeni.

Do tragedii w miejscowości Mirocice koło Nowej Słupi doszło dwa tygodnie temu w poniedziałek koło godziny trzynastej. W domu przebywał wtedy tylko starszy 22-letni Sylwester, jego młodszy 18 letni brat Sławek był w szkole w Starachowicach. Ojciec pomagał w tym czasie koledze w gospodarstwie w sąsiedniej wsi. - Nagle zauważyłem dym przy dachu, zaniepokoiłem się, ale zanim zdążyłem coś zrobić pojawił się ogień - opowiada przybity Sylwester. - Zacząłem krzyczeć, wzywać pomocy, jednocześnie chwyciłem wiadra i zacząłem gasić. Ale ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Pamiętam, że koło mnie po pewnym czasie pojawili się jacyś ludzie, też biegali z wiadrami.

Robert Sabat, zastępca komendanta miejskiego straży informuje, że pożar gasiło sześć jednostek, dwie zawodowe z Kielc i cztery ochotniczych straży pożarnych. - W międzyczasie pojawiły się komplikacje, wybuchła pięciokilogramowa butla z gazem, dom spłonął doszczętnie - informuje komendant.

SERCE W NIM ZAMARŁO

Ojciec, Adam Gołębski ze łzami w oczach opowiada swoje przeżycia tego dnia. - Robiłem coś z Grzegorzem Głowackim na polu, kiedy sąsiad przybiegł z wieścią, że w Mirocicach pali się jakiś dom - wspomina te okropne chwile. - Nie miałem pojęcia o tym, że to moja chałupa. Zaczęliśmy biec z kolegą na pomoc tym ludziom, kiedy spostrzegłem, że chodzi o moją posesję. Serce we mnie zamarło, ale przeraziłem się, że wybuchnie butla z gazem i jeszcze bardziej przyspieszyłem. Nagle pochwycił mnie wpół syn Sylwek, niedawno stracił matkę, przestraszył się, że i mnie może się coś stać i zatrzymał mnie. Patrzyłem jak wszystko płonie i nic nie mogłem zrobić.

Jeszcze gorsza była reakcja najmłodszego syna. Sąsiedzi opowiadają, że jak przyjechał ze szkoły i zobaczył, że nie ma domu, to wziął torbę i pobiegł, aby być jak najdalej od tego nieszczęścia. Doznał szoku. Wrócił dopiero za jakiś czas.

Pierwszą, najgorszą noc ojciec z synami spędził na ziemi w przybudówce. Byli porażeni rozmiarem tragedii. - Spaliło się wszystko, ubrania, meble, pralka, dopiero co spłacona w ratach lodówka - opowiada ojciec. - Dom był nie ubezpieczony. Znaleźliśmy się w okropnym położeniu.

Sąsiadka Kazimiera Dyk, mieszkająca przy tej samej ulicy kilka domów dalej mówi, że jak dowiedziała się o tym co się stało strasznie się przejęła, bo znała losy tej rodziny. Nie mogła pozostać obojętna. - Mój syn Marcin chodzi z młodszym synem Adama Gołębskiego, Sławkiem do jednej klasy i to w sumie on najpierw zaproponował, żebyśmy ich przygarnęli do siebie - mówi.

- Od razu zaczął też szukać ubrań, bluz, spodni dla kolegi i jego brata, bo oni nie mieli niczego. Zgodziliśmy się z mężem udostępnić im dwa niewielkie pomieszczenia, w których mogą przebywać tylko do czasu kiedy nie zrobi się zimno, bo tam nie ma ogrzewania. Kolega Głowacki podarował im kuchenkę gazową i wersalkę. Ludzie przynosili pościel, ręczniki. Dotknęło ich pasmo nieszczęść nie można zostawić tych ludzi bez pomocy.

Syn Sylwester też nie może pogodzić się z tym, że nie mają gdzie mieszkać.

ZORGANIZOWALI POMOC

Mieszkańcy Mirocic opowiadają, że zaraz na drugi dzień po pożarze radny Sylwester Kozłowski zorganizował spotkanie z sołtysami w sprawie pomocy dla rodziny. Beata Zawrzykraj ze Stowarzyszenia Koła Gospodyń Wiejskich powołała Komitet Pomocy, z kobietami chodziła po wszystkich mieszkaniach i prosiły o jakiekolwiek wsparcie dla pogorzelców. Pomagała nauczycielka Jola Postuła. - Wszyscy robimy co możemy, ale nie jesteśmy w stanie odbudować domu - mówi Anna Kozera, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Nowej Słupi. - Nie mamy na to pieniędzy.

Również Zbigniew Zagdański, sekretarz gminy przybył z pracownikami, aby zorientować się, gdzie Gołębscy mogliby przetrwać zimę. - Chcielibyśmy przystosować to pomieszczenie przy stodole, aby przeżyli najcięższy okres, a o odbudowie, jak będą pieniądze można by pomyśleć na wiosnę - uważa sekretarz. - Sprawę pomocy, dostosowanie pomieszczenia do zamieszkania wyceniliśmy na około 40 tysięcy i tę sprawę będziemy omawiać na najbliższej sesji.

Adamowi Gołębskiemu łzy cisną się do oczu jak uświadomi sobie to, że już nigdy mieliby nie mieć własnego domu. - Jaki los czeka teraz moi synów po tym wszystkim, co już do tej pory przeszli - zamartwia się. - Ze mnie żaden siłacz, sterany jestem życiem i kłopotami, ja nigdy nie zdobędę pieniędzy na odbudowę domu, bo skąd. Wójt Wiesław Gałka przyjął mnie do prac interwencyjnych w gminie, z zarobków ledwo starcza mi na utrzymanie rodziny. Od dawna było nam bardzo ciężko. Żona przez lata ciężko chorowała, miała trzy udary pod rząd, ostatni rok przeleżała w łóżku, zmarła w wieku 59 lat. Dzieci do dzisiaj nie mogą pogodzić się z odejściem matki. Starszy syn skończył szkołę budowlaną i nie ma pracy, młodszy kształci się w III klasie Technikum Budowlanego i też nie ma większych perspektyw. A teraz ten ostatni dramat, pożar od instalacji elektrycznej wydaje mi się jakby był strasznym snem.

MARTWIĄ SIĘ O PRZYSZŁOŚĆ

- Ja też bardzo cierpię - przyznaje syn Sylwester Gołębski. - Było nam bardzo smutno bez mamy, nie pogodziliśmy się z jej śmiercią, a teraz nie mamy też domu. To jakiś koszmar. Chodzę w wokół tej sterty drzewa i kamieni i nie wiem co dalej z nami będzie.

Sąsiadka Kazimiera Dyk mówi, że ona także przeżywa sytuację chłopców. - Ze względu na trudną sytuację w rodzinnym domu nigdy nie byli zbyt szczęśliwi, zawsze brakowało tam pieniędzy i zainteresowania, bo mama ciężko chorowała - opowiada. - Są zamknięci w sobie, małomówni, w sumie nie mają żadnych powodów do radości. Państwo, społeczeństwo musi im pomóc, żeby się nie załamali. Ojciec jest niezbyt zaradny życiowo, oni zupełnie nie mają na kogo liczyć.

Zdzisław, mąż pani Kazi dopowiada, że wspólnymi siłami wszystkich osób o dobrym sercu trzeba tę chałupkę odbudować. - Nie musiałaby być duża, nawet jeden pokój z kuchnią i łazienką, ale żeby chłopcom chciało się jakoś żyć - podkreśla. - Żeby mieli najskromniejsze warunki do tego życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie