Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Antoniewicz nagrodzona Dzikią Różą w plebiscycie publiczności 2020/21 o swoich pasjach i spełnianiu marzeń [ZDJĘCIA]

Lidia Cichocka
Lidia Cichocka
Anna Antoniewicz, najlepsza aktorka teatru imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach w sezonie 2020/2021, tegoroczna zdobywczyni Dzikiej Róży w Plebiscycie Publiczności, Dzikiej Róży Dziennikarzy, nagrody za działalność online i wielu innych mówi o swojej drodze na scenę, pasjach i spełnianiu marzeń.

Deszcz nagród jaki na panią spadł to podsumowanie ostatniego, bardzo udanego sezonu...

Powoli do mnie dociera, że dostałam tyle nagród. Dopiero w domu, na spokojnie popatrzyłam na kwiaty, statuetki... Te Róże to dla mnie ogromne wyróżnienie, bardzo za nie dziękuję. Zwłaszcza, że ten sezon był specyficzny, pracowaliśmy w bardzo trudnych warunkach, przerywaliśmy próby, cały czas było zagrożenie wirusem więc zachowywaliśmy środki ostrożności. Także dlatego, ze względu na okoliczności, te Róże mają dla mnie ogromną wartość.

Rolą, która przykuła uwagę widzów była Loretta, tytułowa bohaterka sztuki. Odbierając nagrodę dziękowała pani reżyserowi za zaufanie, to pierwsza taka duża rola w karierze?

Byłam bardzo zdziwiona, kiedy dostaliśmy telefon z teatru z zaproszeniem do gabinetu dyrektora. Dyrektor wręczył nam scenariusze mówiąc, że być może wystawi "Lorettę" i szuka obsady. Przeczytaliśmy, ale nie było to nic pewnego i nagle wiadomość, że gramy. Wow, super! Ostatnie wakacje spędziłam na nauce tekstu a jest go naprawdę dużo, są długie monologi. Walczyłam z nimi przez całe wakacje.

Jak odebrała pani samą Lorettę?

To bardzo skomplikowana postać. Myślę, że dużo się przy niej nauczyłam: sama dla siebie. Wiadomo, że takich doświadczeń jak Loretta nie mam, ale są to dla mnie ciekawe spostrzeżenia dotyczące kobiety, jak w trudnych sytuacjach musi sama podejmować ważne decyzje.

Ale też pani jest przykładem przebojowego dążenia do realizacji marzeń.

Z małej miejscowości do szkoły teatralnej, to nie było łatwe...

No tak, ale uważam, że oprócz mojej bardzo ciężkiej pracy mam też dużo szczęścia w życiu. Od samego początku wiedziałam, że chcę być aktorką i miałam długie rozmowy z rodzicami na ten temat.

Nie byli zachwyceni?

Kibicowali mi, gdy zobaczyli, że ja tak bardzo chcę to robić. Wiele im zawdzięczam. Kiedy idąc do liceum chciałam wybrać klasę artystyczną mama powiedziała: Nie, Aniu. Najpierw skończ ogólniak a jeśli ci nie minie, możesz uczyć się dalej. I tak było, wybrałam szkołę teatralną i udało się.

To "udało" oznacza jednak ciężką pracę, a nie zbieg okoliczności. Z Grodkowa do teatru jest daleko...

Nawet z Wierzbnika, malutkiej wioseczki pod Grodkowem. To było nie lada wyzwanie dla moich rodziców. Zaczęło się w szkole podstawowej od kółek teatralnych i recytatorskich. W Grodkowie, miałam wspaniałych opiekunów, ale też moja mama bardzo interesuje się poezją. Pchała mnie w stronę konkursów recytatorskich, kiedy zobaczyła, że jestem tym zainteresowana. W gimnazjum doszedł taniec, bo wtedy byłam na etapie zastanawiania się: może będę tancerką? Z tańca towarzyskiego musiałam szybko zrezygnować, bo nie mogłam znaleźć partnera, który byłby wyższy lub równy ze mną. Oczywiście bardzo dziękuję kolegom, którzy się zdecydowali tańczyć ze mną, ale nie wytrzymali długo.

180 cm wzrostu?

Metr 82, jest to wyzwanie. W liceum śpiewałam w Klubie Garnizonowym, tańczyłam w zespole, występowałam w kółku teatralnym, brałam udział w konkursach recytatorskich, już tych poważniejszych, ogólnopolskich. Zdecydowałam przygotować się do egzaminu do szkoły teatralnej. Pomógł mi w tym Jacek Jabrzyk, którego poznałam na konkursie Zapalona świeca, prowadził tam warsztaty z mistrzem. Wygrałam ten konkurs i to jego zapytałam, czy mam szansę dostać się do szkoły, z kim mogłabym pracować nad tekstem. Dostałam numer telefonu do Michała Majnicza, wtedy aktora Teatru Polskiego we Wrocławiu, dzisiaj Teatru Starego w Krakowie. To jemu zawdzięczam, że przygotowałam się do egzaminu. Wtedy trzeba było przygotować kilkanaście tekstów.

Co pani wybrała?

M.in. "Ożenek", "Szkołę żon", fragment "Idioty" Dostojewskiego, ale też Dorotę Masłowską. Na egzaminie w Krakowie komisja kazała mi zrobić awanturę tekstem a potem, ponieważ mam takie długie nogi - awanturę samymi nogami. Tupałam, kopałam. Potem w domu zobaczyłam, a nie sądziłam, że to jest możliwe, że mam siniaki na piętach. Mama stwierdziła, że na żaden więcej egzamin nie pojadę. Bo ja zdawałam do wszystkich szkół teatralnych. Jeździłam od miasta do miasta i przechodziłam do kolejnego etapu. Nie zapomnę zmęczenia, które mi wtedy towarzyszyło. Do Łodzi zawiozła nas mama koleżanki, bo trzeba było natychmiast wracać do Warszawy na kolejny egzamin. Łódź to była największa porażka. W drugim etapie wszystko szło nie tak. Rozjechały się materace, na których ćwiczyłam, płyta z muzyką do tańca się zacięła i musiałam korzystać z płyty koleżanki improwizując, a potem, po raz pierwszy w życiu zapomniałam tekstu. Nie dostałam się tam i pomyślałam, że w ogóle może nie być tak różowo i za pierwszym razem nie zdam. Zaczęłam więc logować się na inne studia: pedagogika w Opolu, kulturoznawstwo we Wrocławiu, teatrologia. Ostatecznie w Warszawie byłam pod kreską, ale zdałam do Krakowa, miałam szansę we Wrocławiu, ale zrezygnowałam i cieszę się z tego wyboru.

W ostatnim czasie głośno się zrobiło o mobbingu na artystycznych uczelniach. Doświadczyła go pani w Krakowie?

Wiem, że działy się różne rzeczy, ale ja czegoś takiego nie doświadczyłam. Po raz kolejny to podkreślę: to zasługa moich rodziców, którzy nauczyli mnie stawiania granic i wydaje mi się, że potrafię w odpowiednim momencie powiedzieć nie. A w szkole teatralnej trafiłam na wspaniałych ludzi, profesorów, którzy byli dla mnie mistrzami.

Studentka Anna Antoniewicz egzaminy zdawała śpiewająco?

Tak, wszystkie. Powiedziałam sobie, że skoro dostałam się do szkoły aktorskiej, gdzie było 30 chętnych na jedno miejsce, to muszę wykorzystać tę szansę do maksimum. Tylko raz zaspałam na poranne zajęcia z tańca i byłam w panice. Starałam się wtedy i tak jest teraz, być jak gąbka, chłonąć wszystko, co dostaję by móc wycisnąć to, co jest najlepsze.

Jak wspomina pani egzaminy dyplomowe?

To była śmieszna historia. Mieliśmy robić dyplom z hollywoodzkim reżyserem i bardzo znanym aktorem. To miała być koprodukcja z teatrem IMKA. Nic z tego nie wyszło, bo aktor mówił tylko po angielsku i my mieliśmy grać w tym języku. Ale wtedy zaprotestowali profesorowie. bo byłby kłopot z oceną naszej wymowy, impostacji, skończyło się na czytaniach performatywnych a my dostaliśmy szansę na zrobienie dyplomu z Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik a drugi dyplom z Marcinem Liberem. To były dwie wspaniałe przygody. U niej grałam Królową Śniegu, bo to była "Baśń o Andersenie", o nim samym. Zaskoczyło mnie, że on bajek nie pisał dla dzieci, ale dla dorosłych. W jego bajkach jest wiele nawiązań do własnego życia, doświadczeń. Dowiedziałam się o tym po przeczytani wielu książek na jego temat. I za to też kocham teatr: że mam okazję dokopywania się do ciekawostek, poszerzania wiedzy.

Z Marcinem Liberem przygotowaliśmy "Amok. Pani Koma zbliża się", to też była przeprawa, bo robiliśmy spektakl o katastrofach, o dzieciach które potrafią zabijać rodziców, kolegów. Wstrząsające przeżycie. Cieszę się, bo Marcin Liber odwiedził niedawno Kielce i zapowiedział, że będzie tu robił spektakl i będziemy razem pracować.

Absolwenci szkoły teatralnej wychodzą ze szkoły pełni nadziei i marzeń. Udało się je spełnić?

Mogę powiedzieć, że miałam szczęście. Zaczęłam pracować jeszcze w szkole. Na IV roku dostałam pierwsze propozycje i grałam. Kończąc szkołę miałam zaproszenia do spektakli, ale one nie powstały. Na zakończenie dostałam kopa i przeszłam szybki kurs dojrzewania. To jest ta druga strona medalu. Pojawiłam się też na castingu w Teatrze Polonia. Dostałam się do finału, ale partner, z którym grałam otrzymał i wybrał propozycję filmową i ostatecznie zagrała inna para. Potem była rola w Teatrze Nowym w Krakowie więc myślę, że miałam szczęście.

Czy to ma coś wspólnego z Kielcami?

To jest też ciekawa historia. W szkole teatralnej bardzo dużo pracowałam. Oprócz tego, że przygotowywałam się na zajęcia to pracowałam z wieloma studentami reżyserii. Mój kalendarz był wypełniony co do minuty, bo w przerwach swoich zajęć chodziłam na próby z tymi reżyserami. Przychodziłam do szkoły o 8 rano a wychodziłam o 24. Cieszę się, że mogłam robić. I właśnie Ela Depta, z którą pracowałam w szkole zaprosiła mnie do Kielc, bo tu robiła spektakl.

Pani pojawienie się było zauważalne, za rolę Żołnierki w spektaklu "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" dostała pani nagrodę dla najlepszej aktorki na Festiwalu Debiutantów w Toruniu.

Tak, chociaż po przeczytaniu książki, a czytałam ją po kawałku, bo dłużej nie byłam w stanie, tyle jest w niej okrucieństwa, nie wyobrażałam sobie jak coś takiego można przełożyć na scenę. Za to - że takie rzeczy są możliwe, też kocham teatr.

Ta rola sprawiła, że dostała pani etat w kieleckim teatrze?

Nie, dopiero po "Harper". I to było też trudne, bo jednocześnie dostałam rolę w "Alicji w krainie czarów" w teatrze Syrena. Powiedziałam o tym dyrektorowi i jestem bardzo wdzięczna, bo Michał Kotański odparł: - Super, jeśli uda ci się połączyć to wszystko, rób to. I udało się.

Do Kielc przyjechała pani 5 lat temu, jakie były pierwsze wrażenia?

Dowiedziałam się, że w Kielcach wszystko jest koło dworca, bo o co nie pytałam zawsze słyszałam: a to niedaleko dworca. Na początku rzeczywiście żyłam w trzech miejscach: hotelu w teatrze, w Krakowie i Warszawie i najlepiej znałam drogę na dworzec. A potem zaczęłam się oswajać, zwiedzać. I dziękuję moim przewodnikom, przede wszystkim Dagnie Dywickiej i Ewelinie Gronowskiej, które mnie w to miasto wprowadziły.

To chyba też dowód na rodzinną atmosferę w teatrze?

Starsi koledzy ze szkoły teatralnej straszyli, że młodego, nowego czeka fuksówka a tu wszyscy z ramionami szeroko otwartymi, przytulają, cieszą się, że jestem z nimi. To było zaskakujące. Od samego początku coś kliknęło i mam tu przyjaciół. Kocham ich.

Myśli pani o zmianie teatru, sceny?

Mnie tu jest dobrze, czuję, że się rozwijam. Do Kielc by robić spektakle są zapraszani wspaniali ludzie. Podczas pandemii zrobiłam sobie analizę co już zrobiłam i z kim pracowałam. Przez te 5 lat pracowałam z naprawdę wybitnymi reżyserami. Niektórzy moi koledzy mogą mi zazdrościć a i niektórzy starsi nie zrobili tylu spektakli, co ja w tym czasie. Jestem szczęśliwa i wdzięczna. Ale także cały czas mam pragnienie by się ciągle rozwijać. Jeśli uda mi się zrealizować jakieś nowe wyzwanie to chciałabym tymi doświadczeniami i energią z nowych rzeczy zarażać moich kolegów. Byłoby to z korzyścią dla obu stron. Dlatego ważne jest, żeby szukać i robić także inne rzeczy, ale nie zamiast.

A gdzie i w czym będziemy mogli panią zobaczyć?

W czasie pandemii brałam udział w castingach, oczywiście online. Czekam na odpowiedź, ale nie chcę zapeszać więc coś więcej powiem, jak będzie pewne.

Sądząc po filmikach, które teatr zamieszczał na swoim facebooku, chociażby seria "Korona jej z głowy nie spadnie", przed kamerą czuje się pani świetnie.

Zdecydowanie lepiej czuję się na deskach, kamera mnie troszkę onieśmiela. A co do moich pandemicznych produkcji, to ile wersji nakręciłam, ile czasu spędziłam, żeby taki filmik z lekkością i uśmiechem zrobić wiem tylko ja i moi rodzice, którzy musieli to znosić. To była naprawdę ciężka praca: pomysł, rozpisanie szczegółów, konsultacja i nagrywanie. Jeden filmik to 3 dni pracy. Owszem, miałam przy tym dużo frajdy, ale mam nadzieję, że nie będzie potrzeby robienia czegoś takiego w przyszłości. Chociaż cieszę się, że to tak bardzo się podobało, nawet nagrodę za działania online dostałam.

Poza sceną ma pani wiele zainteresowań: ukulele, taniec na rurze...

Pole dance pojawił się w Krakowie, kiedy robiłam jeden ze swoich pierwszych spektakli, "Wszystkie misie lubią miód" w Teatrze Nowym. Tam podwieszona na instalacji grałam ducha. Choreograf wymyślił, żeby mnie wzmocnić, ćwiczenia na rurze, był moim trenerem. To mi się spodobało i zostało ze mną do teraz. Co prawda mam przerwę, ale obiecuję, że tam wrócę, bo jest to fajna forma rozrywki i odstresowania.

A ukulele pojawiło się jako marzenie mikołajkowe. Od roku coś tam sobie plumkam i może kiedyś wykorzystam to na scenie.

Jakieś plany wakacyjne?

Nie, mam nadzieję, że będą to pracowite wakacje.

Życzę więc tego i dziękuję za rozmowę.

Anna Antoniewicz

29 lat. Absolwentka krakowskiej PWST na Wydziale Aktorskim. Zadebiutowała na scenie Teatru im. S. Żeromskiego w Kielcach w sezonie artystycznym 2015/2016, tuż po szkole teatralnej. 2017 przyniósł jej główną nagrodę aktorską na 4. Festiwalu Debiutantów Pierwszy Kontakt w Toruniu za rolę Snajperki w spektaklu „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, w 2018 roku otrzymała Dziką Różę Dziennikarzy a w tym Dziką Różę Publiczności i Dziennikarzy.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie