Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Awantura o pracę

Rafał BANASZEK

Kilka dni z rzędu bezrobotni z gminy Włoszczowa sterczeli przed Powiatowym Urzędem Pracy po skierowanie do pracy interwencyjnej. W myśl zasady "kto pierwszy, ten lepszy", zajmowali sobie kolejkę jak najwcześniej. Niektórzy przychodzili nawet o pierwszej nad ranem pieszo z okolicznych miejscowości. Wreszcie w czwartek tydzień temu usłyszeli całą prawdę: z grupy 28 chętnych, pracę dostało tylko siedmiu.

Przypomnijmy. Pod koniec listopada pięcioro bezrobotnych, w tym kobiety, koczowało 40 godzin na mrozie przy budynku Powiatowego Urzędu Pracy we Włoszczowie. Kilka dni na mrozie pod gołym niebem, pod plecami tylko wykładzina, gołe płyty, beton, okryci samymi kocami. Wydaje się niemożliwe, a jednak... Ogromne poświęcenie okupili tym, żeby dostać skierowanie do Urzędu Gminy. Identyczna sytuacja powróciła w ubiegłym tygodniu, gdy Powiatowy Urząd Pracy miał wydać im skierowania do pracy. W Urzędzie Gminy miało się rozstrzygnąć, kto dostanie pracę, a kto dalej zostaje "na lodzie". Zgłosiło się 28 osób.

O pierwszej rano przed drzwiami urzędu

Zanim jednak do tego doszło, bezrobotni okupowali budynek PUP już od wtorku w ubiegłym tygodniu. Wszystko za sprawą ich umów o pracę, które burmistrz miał podpisać i przesłać do PUP. Ludzie nie mogli się doczekać na skierowania do pracy. - Nawet nikt nie wyjdzie i nie powie, kiedy możemy na nie liczyć - oburzali się na urzędników. W czwartek zastaliśmy w Urzędzie Pracy około 30-osobową grupę zniecierpliwionych bezrobotnych. Tego dnia pani Barbara przyszła pieszo z Kurzelowa i stanęła przed drzwiami już o pierwszej nad ranem. Pan Ireneusz z Włoszczowy dotarł godzinę później. Gdy zapytaliśmy ludzi, jakiej pracy by się podjęli, nie mieli wątpliwości.

- Panie, miasto jest brudne po zimie. Potrzeba więcej osób, żeby się nim należycie zająć, a nie dać im tylko te ochłapy po sto złotych z pomocy społecznej. To niesprawiedliwe, że niektórzy pracują cały rok, a drudzy nie mogą nawet dwóch miesięcy odrobić. Chcemy pracować, robić cokolwiek, żeby zarobić parę groszy na utrzymanie rodzin choćby na te cztery miesiące. Najgorszą biedę by człowiek odepchnął. Roboty jest w bród. Wystarczy wyjechać za miasto, żeby zobaczyć, jaki jest "porządek" w lasach. Zbliża się lato, będą tereny do koszenia - odpowiadali bez zastanowienia ludzie bez pracy. - A ja mogę i zbierać kamienie na ulicy. Nie boję się żadnej roboty. Robiłam wszystko, i drzewka obcinałam, bloczki na samochód ładowałam. Starszy syn kończy "ogólniaka". Chciałam go dać wyżej, na studia, a tu nie ma z czego. Na troje ludzi dostaję 420 złotych zasiłku. Od pięciu lat staram się o pracę. Najdłużej byłam zatrudniona na cztery miesiące - opowiadała pani Barbara z Kurzelowa.

Nie mogli się doczekać

Z tego, co mówili bezrobotni, sytuacja materialna większości z nich jest nie do pozazdroszczenia. - Mam troje dzieci i sama je wychowuję. Biorę tylko alimenty i zasiłek rodzinny. W sumie jakieś 720 złotych. Sama szkoła córki Patrycji kosztuje mnie 300 złotych, a syna Bartosza - 90. Zostaje mi na życie 300 złotych na trzy osoby. A gdzie opłata za światło, mieszkanie, gaz, ubranie? - rozkładała ręce bezrobotna z Włoszczowy. W jeszcze gorszej sytuacji jest pan Mariusz z Dąbia. On nie pracuje i żona też. W domu zostawili trójkę małych dzieci. Mieli nadzieję, że wreszcie spełni się ich marzenie. Choćby na kilka miesięcy. - Nie mamy z czego żyć. Z Ośrodka Pomocy Społecznej bierzemy 300 złotych zapomogi. W tamtym roku chłopak nie poszedł do komunii, bo mnie nie było stać. Najmłodsza córka ma cztery lata, a starsza sześć. Mówię panu, obraz nędzy i rozpaczy - mówił z przejęciem mieszkaniec Dąbia.

Ludzie coraz bardziej zaczynali się denerwować. Na ich twarzach widać było wyraźnie zmęczenie. - Jak w środę szłam do domu po godzinie piętnastej, to mi się ciemno robiło z głodu przed oczami. Tyle czekania o głodzie i na chłodzie, i nic - żaliła się jedna pani z Włoszczowy. - Do burmistrza się idzie, odsyła do Urzędu Pracy. Przychodzi się do urzędu, ci wysyłają do gminy. I tak wkoło Macieju. Posyłają nas jak psów. "Jaja" sobie z nas robią, czy co? - skarżyli się bezrobotni na władze. - Jak mnie nie przyjmą, to chyba ich zabiję - mruczała pod nosem jedna osoba. Dopiero nasz telefon do burmistrza przyspieszył dostarczenie ofert z gminy. Gdy wreszcie pracownik Straży Miejskiej pojawił się na korytarzu, ludzie poderwali się z miejsca. Ruszyli przed drzwi i warowali, kiedy te otworzą się. Gdy już otrzymali upragnione skierowania, ze świstkami w rękach poszli do Urzędu Gminy. Przed budynkiem zgromadziło się ponad 30 osób. Ogłoszenie wyników, czy jak określali to oczekujący - "totolotek" albo "rosyjska ruletka" - miało się rozstrzygnąć o godzinie 14.

"Totolotek" w gminie

Sprzed okupowanych drzwi kadr w budynku gminy zaproszono bezrobotnych do sali konferencyjnej, gdzie zwykle odbywają się sesje Rady Miejskiej. Tutaj usłyszeli prawdę, że gmina przyjmie tylko siedem osób, to jest jedną czwartą chętnych do pracy. Jak wyjaśniały pracownice Urzędu Gminy, w pierwszej kolejności brane były pod uwagę osoby mające na utrzymaniu dzieci. Odrzucano natomiast wnioski osób, które, zdaniem pracodawcy, nadużywały w czasie pracy alkohol, nie wywiązywały się z obowiązków bądź spóźniały się do pracy. Wtedy bezrobotnym puściły nerwy i rozegrał się prawdziwy "sąd" nad urzędnikami, co, chcąc nie chcąc, musiały wysłuchać trzy pracownice gminy.

- Złodzieje, jedna wielka banda! Po co staliśmy te trzy dni!? Robią sobie z nas balony! Traktują jak psów, jak śmieci! Żebyście nie mieli na buty dla dzieci, na jedzenie, to byście się dopiero przekonali, jak to jest! - wytykali władzom nie przyjęci do pracy. Na takie zarzuty Maria Orlikowska, inspektor do spraw gospodarki komunalnej w Urzędzie Gminy, odpowiedziała, że nie może nikomu dać pracy, bo nie ma prywatnej firmy. Jedynie, jak stwierdziła, wydaje opinie o tych, których zdążyła już poznać w praktyce. Poza tym gmina Włoszczowa ma pieniędzy tylko dla siedmiu osób i basta.

- Burmistrz i naczelnik kazali stać w kolejce, bo powiedzieli, że kto pierwszy, ten lepszy. Więc stałem przed Urzędem Pracy od drugiej rano. Lepiej było pojechać i sprzedać złom, to przynajmniej bym zarobił. A tak nie mam nic. Zostałem bez niczego - rozkładał ręce pan Kazimierz z Jeżowic. - A ja mam takie marzenie, żeby na piętnaście minut wojna wybuchła. Wtedy wiedziałabym, co robić - wtrąciła pani Barbara z Kurzelowa.

Oberwało się również burmistrzowi Włoszczowy, który zjawił się na sam koniec wrzawy.

- Już mnie pan raz "wyportkował", a teraz drugi - wytykała włodarzowi miasta mieszkanka Kurzelowa. Józef Grabalski próbował uspokoić rozjuszony tłum.

- Ja nie mogę wam pomóc. Od tego jest Urząd Pracy. Za to bierze pieniądze. Doskonale wiedział, ile osób można przyjąć do prac interwencyjnych. Nie mogę pomóc wszystkim. I tak zrobiłem więcej niż mogłem - tłumaczył burmistrz Grabalski. Ludzie nie dawali za wygraną, aż wreszcie burmistrz zniknął w drzwiach urzędu. Zawiedzeni, rozchodzili się z opuszczonymi głowami. - Niech pan przyjdzie za cztery miesiące, znowu będzie "młyn" - zapowiadali bezrobotni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie