Ultra-Trail du Mont-Blanc - to pełna nazwa ultramaratonu w Alpach. Jego trasa prowadzi przez Francję, Włochy i Szwajcarię. Wynosi 166 kilometrów, ale w tym roku w ostatniej chwili została zmieniona przez organizatorów i zawodnicy mieli do pokonania 170 kilometrów o ogromnym przewyższeniu 9700 metrów.
MIELI CZTERY PORY ROKU
Żeby zakwalifikować się do tego biegu, trzeba mieć na koncie spore osiągnięcia w zakresie trudnych biegów górskich. W tym roku wystartowało 2360 zawodników z całego świata - z Europy, Afryki, Azji, Ameryki Południowej, Ameryki Północnej i Australii. Na trasę wyruszyli w piątek o godzinie 23.30.
-Pierwszą część biegliśmy w deszczu, wysoko w górach był już śnieg, nad ranem przymrozki, a jak zbiegaliśmy na metę świeciło słońce. Można powiedzieć, że mieliśmy cztery pory roku. Trasa rzeczywiście była bardzo trudna. Pokonanie jej zajęło mi 41 godzin, a limit czasu wynosił 46 godzin - mówił nam Jacek Łabudzki.
TO BYŁ OGROMNY WYSIŁEK
Ten niezwykle trudny i wyczerpujący bieg ukończyło sześciu z dziecięciu Polaków, którzy stanęli na starcie w Chamonix. -Ja byłem trzeci w gronie rodaków. W sumie zostałem sklasyfikowany na 575 miejscu wśród 1132 biegaczy, bo tylko tylu dotarło do mety. Ukończenie tego biegu można porównać do zaliczenia Spartathlonu, to również ogromny wysiłek. Żeby pokonać trasę w takich górach, trzeba być bardzo dobrze przygotowanym. To nie są szlaki typu Dolina Kościeliska, tylko Rysy. Idzie się po kamieniach, nad przepaścią, są wielkie przewyższenia. Wchodziliśmy na 2500 metrów i schodziliśmy na 1500 metrów - opowiadał Jacek Łabudzki, który już w 2008 roku w pięknym stylu wbiegł do historii. Jako pierwszy zawodnik z Kielecczyzny i pierwszy polski lekarz pokonał trasę Spartathlonu, która wiedzie z Aten do Sparty i liczy 246 kilometrów. Tym razem znowu dokonał historycznego wyczyny, bo jako pierwszy z województwa świętokrzyskiego i jako pierwszy polski lekarz ukończył ultramaraton w Alpach.
BATONY, BANANY I...KIEŁBASA Z OSŁA
W czasie biegu Jacek Łabudzki korzystał z punktów żywieniowych. -Nauczony oświadczeniem Spartathlonu, wziąłem też batony energetyczne, którymi uzupełniałem energię przed tymi najtrudniejszymi miejscami. Ale z punktów przygotowanych przez organizatorów też korzystałem. Była bardzo dobra kiełbaska z osła - to było rzeczywiście salami pierwsza klasa, do tego izotoniki, banany, oczywiście, napoje. Zresztą w plecaku trzeba było mieć siedemnaście pozycji, wymaganych przez organizatorów. Nie można było wyrzucić bluzy, żeby był lżejszy plecak, bo w czasie kontroli taki zawodnik od razu był dyskwalifikowany. To miało swój sens, bo jak weszliśmy na granicę włosko-szwajcarską, to było niesamowicie zimno. Około zera stopni, wiał silny wiatr. Od razu włożyłem na siebie wszystkie ubrania, które miałem w plecaku - dodał lekarz z Sandomierza.
NA KONIEC DOLINA ŚMIERCI
Ma ogromną satysfakcję z tego, że ukończył jeden z dwóch najtrudniejszych ultramaratonów w Europie.
-Jest taka niepisana, ale uznana klasyfikacja najbardziej topowych ultramaratonów na świecie. Są to dwa biegi w Europie - Spartathlon w Grecji i Ultra-Trail du Mont-Blanc, do tego po dwa ultramaratony w Stanach Zjednoczonych i w Afryce. Europa została zdobyta, teraz czas na kolejne wyzwanie. Jeszcze nie wiem, jaki kierunek obiorę. Myślę o jednym z biegów w Stanach i jednym w Afryce. A na zakończenie zostawię bieg w Dolinie Śmierci w stanie Kalifornia - planuje nasz utytułowany lekarz - sportowiec.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?