Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramatyczne sceny w szpitalu na Czerwonej Górze. Pacjent zraniony nożem

Paulina BARAN
sxc.hu
Syn pacjenta ugodzonego nożem w szpitalu na Czerwonej Górze zarzuca władzom placówki, że nie poinformowały rodziny o zdarzeniu

Nie potrafię nawet opisać, jak czułem się, kiedy w czwartkowy poranek przybiegła do mnie roztrzęsiona mama z twierdząc, że tata został ugodzony nożem. Jakież było moje wzburzenie, kiedy dowiedziałem się, że o całej sytuacji poinformował nas… ledwie żywy tata - drżącym głosem wspomina syn zaatakowanego pacjenta, Konrad Ślusarczyk.

ODSYŁALI OD ANNASZA DO KAJFASZA

- Jak to możliwe, że nie zadzwonił do nas nikt ze szpitala albo z policji, przecież liczyła się każda sekunda - oburza się pan Konrad. - Jeszcze bardziej szokujący jest fakt, że kiedy próbowałem uzyskać jakiekolwiek telefoniczne informacje byłem stale odsyłany do kogoś innego. Ostatecznie poproszono mnie o numer telefonu i zapewniono, że niebawem skontaktuje się ze mną policja. Niestety, przez cały dzień nikt do mnie nie zadzwonił - opowiada zbulwersowany pan Ślusarczyk.

- Jestem zirytowany postępowaniem pracowników szpitala i na pewno nie zostawię tej sprawy bez wyjaśnienia. Skontaktowałem się już z adwokatem, który pomoże mi pociągnąć szpital do odpowiedzialności karnej - poinformował syn poszkodowanego pacjenta.

Aby wyjaśnić całą sprawę, skontaktowaliśmy się z pracownikiem szpitala na Czerwonej Górze, który jednak i nam nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Wyjaśnił jedynie, że osoby, które mogłyby udzielić nam konkretnych informacji skończyły już pracę.

RATOWALI ŻYCIE

Mimo trudności udało nam się skontaktować z Youssefem Sleimanem, pełniącym obowiązki dyrektora w szpitalu na Czerwonej Górze. - Tylko dzięki błyskawicznej reakcji lekarzy udało się uratować życie pacjenta, który stracił mnóstwo krwi - poinformował.

- Sytuacja wyglądała bardzo dramatycznie. Musieliśmy działać jak najszybciej. Należało zebrać zespół lekarzy, którzy bez chwili zwłoki musieli wykonać operację - twierdzi Sleiman. - W związku z tym, że cała sytuacja miała miejsce o godzinie 5.40 rano w szpitalu pracowały jedynie pielęgniarki, a na każdym oddziale dyżur pełnił jeden lekarz. Nie mieliśmy chwili do stracenia, a musieliśmy jeszcze powiadomić policję - opowiada doktor.

POLICJA MIAŁA ZADZWONIĆ

Youssef Sleiman potwierdził, że pan Konrad Ślusarczyk faktycznie został zapewniony, podczas rozmowy telefonicznej, że skontaktuje się z nim policja. - W tym samym czasie, godzinę po całym zdarzeniu do szpitala przyszedł jednak drugi syn zaatakowanego pacjenta, któremu przekazano wszystkie najważniejsze informacje. Przypuszczam, że właśnie dlatego nikt nie zadzwonił do pana Konrada - powiedział Sleiman.

Skontaktowaliśmy się więc również z drugim synem ofiary nożownika, panem Hubertem Ślusarczykiem. - Kiedy tylko dowiedziałem się, że tata został zaatakowany natychmiast pojechałem do szpitala. Próbowałem uzyskać jakiekolwiek informacje od lekarzy lub policji, ale niestety ciągle zostałem odsyłany z kwitkiem. Funkcjonariusz policji, powiedział jedynie, że na razie wie tylko tyle, co ja - stwierdził pan Hubert.

DOWIEDZIELI SIĘ Z GAZETY…

Pan Hubert o szczegółach ataku nożownika dowiedział się z naszej gazety. - Zupełnie nie rozumiem, dlaczego szpital nie udzielał nam żadnych informacji skoro dziennikarzom Echa Dnia udało się je zdobyć. Przecież to rodzina powinna o wszystkim dowiedzieć się pierwsza - bulwersuje się syn ofiary. Mężczyzna uważa także, że całej tragedii można było uniknąć.

- Tata opowiedział mi, że nożownik całą noc zachowywał się agresywnie i groził innym pacjentom nożem. Interweniować musiała nawet ochrona szpitalna, która jednak zamiast odizolować awanturnika od innych pacjentów, starała się go jedynie uspokoić. Tata wracał z łazienki, kiedy został zaatakowany od tyłu. Przecież można było uniknąć tego dramatu - twierdzi pan Hubert.

SZPITAL PRZEPROSIŁ

Youssef Sleiman następnego dnia po ataku nożownika przeprosił żonę ofiary, że nie została od razu poinformowana o zdarzeniu. - Kobieta nie miała żadnych pretensji - stwierdził doktor.

Powiedział także, że zgodnie z obowiązującą procedurą, obowiązkiem szpitala jest natychmiastowe powiadomienie rodziny. - Pragnę jednak podkreślić, że uważam, że postępowanie lekarzy było słuszne. Najważniejsze jest bowiem dobro pacjenta, a w tym wypadku każda sekunda była na wagę życia - powiedział Sleiman.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie