[galeria_glowna]
(fot. Marzena Kądziela)
Wyruszamy w Arba Minch jednego z największych miast południowej Etiopii. Po ulicach metropolii liczącej nieco ponad 95 tysięcy mieszkańców chodzą krowy, kozy, owce. Ktoś niesie kury zakupione na targu, ktoś próbuje wcisnąć nam jakieś pamiątki. Nad dachami skromnych domostw górują wieże kościołów chrześcijańskich i minarety meczetów. Miasto jest bramą do parku Nechisar. Stąd zazwyczaj wyrusza się na jego podbój. Park Narodowy Nechisar utworzony w 1974 roku zajmuje obszar 514 km kw.
Kamienista droga wije się pośród zielonych wzgórz. Bujne lasy ustępują sawannie. Oto krajobraz, jaki kojarzył mi się zawsze z Afryką. Rozległe zielone doliny, na końcu których wyrastają góry. Wśród wysokich traw dostrzegamy stado zebr, potem drugie, trzecie. Przy drodze natykamy się na żółwie powoli spacerujące w poszukiwaniu świeżego pokarmu, gdzieś przymykają niewielkie antylopy.
(fot. Marzena Kądziela)
Krokodyle, hipopotamy, pelikany...
Ze wzgórz dobrze widać dwa jeziora przedzielone przesmykiem zwanym Mostem Boga. Ruszamy na rejs po Chamo.
Wsiadamy do łodzi i rozkoszujemy się widokiem wodnego świata. Ileż tu barw i zapachów. Podpływamy blisko brzegu, na którym wylegują się krokodyle. Próbujemy je liczyć, ale przy piętnastym dajemy za wygraną. W zupełnej ciszy obserwujemy kilkumetrowe drapieżniki. Jedne z otwartymi pyskami wystawiają się do słońca, inne wypatrują zdobyczy w wodzie. Kilka powoli kroczy na krótkich łapkach do jeziora.
Zapatrzeni na krokodyle nie dostrzegamy innych mieszkańców jeziora. Nic dziwnego, znad tafli wody wystają jedynie czubki ich głów. To hipopotamy. Znów próba liczenia nie udaje się. Nagle zauważam, że pokaźna grupka zbliża się do łódki. Nasz wodny pojazd nie miałby chyba w zderzeniu z silnymi zwierzakami szans. Pewnie tak samo myśli sternik, który włącza motor i wyprowadza łódź nieco dalej od brzegu.
To nie koniec przyrodniczego spektaklu. Na innym brzegu kilkadziesiąt pelikanów brodzi po płytkiej wodzie. Na tle błękitnego nieba i zielonych wzgórz wyglądają jak namalowane przez zdolnego malarza. Dalej przewodnik wskazuje czaple, marabuty i inne wielkie ptaki. Ależ to raj dla fotografów - myślę i robię kolejną serię zdjęć.
(fot. Marzena Kądziela)
Wizyta u Dorsi
Godzina jazdy dzieli nas od wizyty w wiosce Chencha położonej na wysokości 1900 m n.p.m. zamieszkałej przez plamię Dorsi. Dorsi to plemię, które żyje w górach, w wysokich na kilkanaście metrów chatach przypominających głowę słonia. Starszy mężczyzna tłumaczy nam, że chaty buduje się tak, jak przed setkami lat, by uszanować dawnych mieszkańców tej krainy, czyli właśnie słonie. Domostwa z bambusa można łatwo rozmontować i przenosić w inne miejsce. W środku nie ma światła, jest za to drażniący nozdrza dym. Ogień na palenisku pali się tu przez cały czas. Wnętrze składa się z kilku pomieszczeń: sypialnej, gościnnej, spiżarni i obórki dla zwierząt
Mieszkańcy wioski trudnią się rolnictwem, hodowlą zwierząt, ale nade wszystko tkactwem. W każdym niemal domu znaleźć można krosna, a tajniki rzemiosła przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Tkaniny, jakie tu powstają są niezwykle kolorowe. Oglądamy je na niewielkim targu. Kupujemy szale, obrusy i śmieszne wełniane czapeczki. Pewnie w Polsce ich nie założę, ale patrząc na ich żywe barwy przypomnę sobie wizytę u pracowitych mieszkańców etiopskich gór.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?