MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Film> "2012"

Jarosław Leszcz Filmweb
Czego by o Rolandzie Emmerichu nie mówić, trzeba przyznać, że jest reżyserem konsekwentnym. W "Dniu niepodległości" zdemolował Biały Dom i pół Ameryki, nasyłając na nie agresywnych kosmitów.

Obcy są jednak zbyt abstrakcyjną figurą, by móc na poważnie przerazić widzów. Dlatego w kolejnym filmie niemiecki twórca postanowił urządzić demolkę za sprawą Matki Natury - w "Pojutrze" globalne ocieplenie doprowadziło do zamrożenia połowy Ziemi. Emmerichowi było jednak wciąż mało, w związku z czym w "2012" zniszczył całą planetę, pokazując tę tragedię ze szczegółami. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile rozrywki może zapewnić widok zburzonej Kaplicy Sykstyńskiej, której szczątki przygniatają tysiące wiernych.

W pewnym sensie Emmerich doprowadził gatunek filmu katastroficznego do ściany - na dzień dzisiejszy kino nie potrafiłoby przedstawić zagłady ludzkości w bardziej widowiskowy sposób. Jednak, choć skala tego spektaklu jest kosmiczna, pod względem scenariuszowym stanowi on raczej krok w tył. Twórca "Gwiezdnych Wrót" wciąż korzysta z klocków, z których zbudował fabuły swoich poprzednich hitów. W apokaliptycznym kotle nie mogło zabraknąć wrażliwego naukowca (Ejiofor) odkrywającego, że zbliża się katastrofa. O dziwo, tym razem nie jest on jednak traktowany jak wariat - amerykański rząd przyjmuje jego rewelacje bez zastrzeżeń i od razu przystępuje do akcji ratunkowej. Mamy też odpowiedzialnego prezydenta USA (Glover) i jego empatyczną córkę (Newton) starającą się ocalić jak najwięcej arcydzieł sztuki. Wszystkie te postaci są jednak za wysoko postawione, byśmy mogli na poważnie przejmować się ich losami. Wiadomo, że przedstawiciele władzy mają niemal stuprocentowe szanse na przeżycie. Emmerich dorzucił więc wątek przeciętnej amerykańskiej rodziny (Cusack i Peet z dziećmi oraz drugim mężem), która próbuje przetrwać zagładę zapowiedzianą wieki temu w kalendarzu Majów.

Pierwsza godzina "2012" wydaje się nieco usypiająca. Reżyser kreśli kilka zszytych grubymi nićmi historii i wprowadza na scenę kolejne postaci, ale jego poczynania nie podkręcają zbytnio napięcia. Dopiero, gdy w Kalifornii rozstępuje się ziemia i kolejne elementy krajobrazu metropolii zamieniają się w bezkształtną masę, akcja naprawdę rusza z kopyta. Twórcy nawet nie próbują powstrzymywać swoich niszczycielskich zapędów. Efekty specjalne to, oczywiście, majstersztyk, ale czasem odnosi się wrażenie przesytu. Jak długo można się bowiem delektować absolutną destrukcją?! Dobrze, że nieco kameralniej poprowadzona historia wspomnianej familii stanowi dla widza odskocznię od bombastycznych sekwencji rozwałki.

Emmerich nie byłby sobą, gdyby nie umieścił w filmie zatopionych w patosie scen przemów o poświęceniu i solidarności. W dodatku jego poprawność polityczna sięgnęła tym razem poziomu Himalajów - jedynymi osobami próbującymi stawić czoła nadciągającej tragedii są w "2012" Afroamerykanie i ewentualnie Hindusi. Nie muszę też chyba mówić, na którym kontynencie będzie można odbudować cywilizację, gdyby jednak zagłada planety nie poszła zgodnie z planem? Teraz zaczynam się jednak nadmiernie czepiać - przecież dobrze wiedziałem, co mnie czeka, gdy wchodziłem do sali kinowej z kubłem popcornu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie