MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gdy głupota kończy się śmiercią

Sylwia Bławat
Alkohol, bezmyślność, głupota - nie raz już w naszym województwie te trzy połączone czynniki kończyły się śmiertelnie.
Alkohol, bezmyślność, głupota - nie raz już w naszym województwie te trzy połączone czynniki kończyły się śmiertelnie.
Strach przed konsekwencjami, nadmiar alkoholu i brak rozsądku zabrały niejedno życie...

23-latek spod Sandomierza nie żyje. Koledzy nie wezwali karetki, bo bali się kary. 44-latek zginął pod Kazimierzą Wielką. Może by żył, ale pomoc wezwano dopiero po wielu godzinach. Młody człowiek ze Starachowic brał udział w zabawie. Przestała być śmieszna, gdy wzięła w niej udział śmierć…

Alkohol, bezmyślność, głupota - nie raz już w naszym województwie te trzy połączone czynniki kończyły się śmiertelnie. Bo ktoś chcąc chronić siebie, nie przewidział konsekwencji. Bo ktoś brał udział w głupiej rozrywce. Ani mu przez myśl nie przeszło, jak się to może skończyć.

OSTATNIA GODZINA ŻYCIA

Ostatni taki dramat, w którym pierwsze skrzypce grała głupota, rozegrał się w naszym województwie niespełna tydzień temu w powiecie sandomierskim. To tu czterech młodych chłopaków, normalnych, z porządnych rodzin, piło w sobotni wieczór alkohol. A kilka godzin później jeden z nich, 23-latek, już nie żył. Policja, którą wezwano na miejsce, początkowo sądziła, że ma do czynienia albo z naturalną śmiercią, albo - śmiertelnym zatruciem alkoholem. Ani jedno, ani drugie nie okazało się prawdą. Ta była znacznie bardziej makabryczna.
Funkcjonariusze odtworzyli przebieg tamtego wieczora. Najpierw - imprezę, w której brało udział czterech chłopaków. Pili na posesji sąsiadującej z domem 23-latka. A gdy skończył się alkohol, chcieli go dokupić na stacji paliw w Sandomierzu. Mieli zamiar jechać ciągnikiem rodziców 23-latka. Odpięli od niego opryskiwacz, wypchnęli z podwórka tak, by domowników nie obudzić. Nie przyszło im do głowy, że żaden z nich nie powinien prowadzić, bo żaden nie był trzeźwy.

Po drodze jeden z biesiadników poprosił, by podrzucili go do domu w sąsiedniej miejscowości - około półtora kilometra dalej. Zgodzili się. Jeden, jak mówi policja 18-latek, usiadł za kierownicą, dwaj na podnośniku, a ostatni, 23-latek, na błotniku traktora.

Odwieźli kolegę, ruszyli w dalszą trasę. I wtedy coś się stało, być może ciągnik podskoczył na nierówności. Faktem pozostaje, że 23-latek spadł. Zatrzymali się, pytali, co mu jest. - Skarżył się na ból brzucha, ale kazał im najpierw odwieźć traktor do domu, a dopiero potem wrócić po niego - opowiada jeden z policjantów. Tak zrobili, podjechali przed posesję 23-latka, wypchnęli pojazd na podwórko tak, żeby nikogo i teraz nie obudzić. A potem wrócili po kolegę.

- Mówią, że nie chciał, żeby wzywali pogotowie. Skarżył się na ból, więc postanowili go zanieść do domu. Nie dali rady - to kawał chłopa, metr dziewięćdziesiąt wzrostu - opowiada oficer. Zatrzymali więc przejeżdżający samochód, kierowca podrzucił ich przed dom chłopaka. - Posadzili go na schodach, zadzwonili do drzwi. Gdy zeszła matka, w ogóle nie powiedzieli jej o wypadku. Okłamali ją - jeden powiedział, że znalazł 23-latka niedaleko swojej posesji - opowiada stróż prawa. Ponieważ 23-latka coraz bardziej bolało, kobieta wezwała pogotowie. Ale już było za późno. Gdy przyjechała karetka, chłopak już nie żył. Od wyjazdu po alkohol minęło trochę ponad godzinę.

- Zatrzymaliśmy 18-latka, który tamtej nocy kierował traktorem - mówi podinspektor Sławomir Szymański, zastępca komendanta powiatowego policji w Sandomierzu. - Przedstawiliśmy mu zarzut spowodowania wypadku śmiertelnego pod wpływem alkoholu. Sąd we wtorek go aresztował. Nie wykluczamy, że i on, i inni usłyszą w tej sprawie także zarzuty nieudzielenia pomocy 23-latkowi. Gdyby od razu wezwano karetkę, może by przeżył…

SAME ZBIEGI OKOLICZNOŚCI

W niewielkiej miejscowości pod Kazimierzą Wielką kilka miesięcy temu także zginął człowiek. I także - najprawdopodobniej - stało się tak dlatego, że zbyt długo zwlekano z wezwaniem pomocy.

Tamtego grudniowego dnia około godziny 17 samochód potrącił 44-letniego mężczyznę. Pogotowie informację o wypadku dostało jednak o godzinie… 23. Kiedy ratownicy dotarli na wskazane miejsce, ofiara już nie żyła. Na ratunek było o wiele za późno.

Zatrzymano 47-letniego kierowcę audi - auta, które potrąciło człowieka. A on im opowiedział przedziwną historię. Mówił, że już po potrąceniu próbował zadzwonić na pogotowie, ale - nie wiedzieć czemu - nie udało mu się. Rannego wsadził na tylnie siedzenie swojego samochodu. Mówi, że ruszył do Kazimierzy, do szpitala. I znów przedziwny zbieg okoliczności - twierdzi, iż 400 metrów od lecznicy audi się… zepsuło.

Zadzwonił po syna. O godzinie 19, czyli dwie godziny po wypadku ten do niego dojechał i wziął audi na hol. Co dziwne, nie pojechali do tak już przecież bliskiego szpitala, tylko… do swojej rodzinnej miejscowości w małopolskiej gminie Koszyce. Ciężko ranny wciąż był bez pomocy lekarskiej, na tylnym siedzeniu auta.

Samochód wprowadzili do garażu. I wciąż nie wezwali pogotowia ani policji. Kierowca opowiadał potem policjantom, że zaglądał do auta. Około godziny 23 postanowił zawieźć człowieka w ciągle pogarszającym się stanie do lekarza. Ale, że "zbiegi okoliczności" w tej historii powtarzają się raz po raz, tak i podczas tej podróży - jak utrzymuje kierowca - samochód znowu go zawiódł. To wtedy zadzwonił na pogotowie. Lekarz przyjechał, ale mógł już zrobić tylko jedno. Stwierdzić zgon 44-latka…

PILI WE TRZECH, UMIERAŁ SAM

Najpierw miła impreza, alkohol i zabawa, potem samotna śmierć - takie sceny rozegrały się w podkieleckiej gminie. I znów historia nie musiała się zakończyć tak tragicznie, gdyby jej uczestnicy mieli choć odrobinę rozsądku.

W grudniowy poranek w rozlewisku rzeki znaleziono fiata 126p i nieprzytomnego, 21-letniego mężczyznę w środku. W aucie było kilka centymetrów wody - sięgała aż do siedzeń samochodu. Chłopaka próbowano reanimować. Na nic…

Policjanci ustalili wtedy, że poprzedniego wieczora 21-latek spotkał się z dwoma kolegami. W jego maluchu nieopodal miejscowego sklepu wspólnie mieli pić tanie wina. A gdy "paliwo" się skończyło, odjechali. Jeden wysiadł przy trasie, dwaj zostali.
Jaki był cel podróży trudno to ustalić, ale wiadomo, że wóz zjechał z drogi i ruszył przez pola. Być może kierowca stracił panowanie nad pojazdem i ten wylądował w rzece…

Początkowo niewiele było wiadomo o ostatnich godzinach z życia młodego człowieka. Ale do policjantów zgłosił się jeden z kompanów 21-latka - ten, który towarzyszył mu w ostatniej przejażdżce. Niewiele pamiętał z ostatniej nocy, bo na jakość jego wspomnień znacząco wpłynął wypity alkohol.

Pamiętał, że pili. I jechali. I że ocknął się, bo było bardzo zimno, zwłaszcza w nogi. Powodem zimna była nie tylko temperatura na dworze, ale też woda w samochodzie sięgająca prawie do kolan …

Mężczyzna opowiadał, że w maluchu zauważył, że z kolegą dzieje się źle. Zaczął go podobno reanimować, ale nic to nie dało. Ocknął się… we własnym domu. Podobno - tak mu coś świtało - opowiadał, że zostawił kumpla w wodzie. Nie brzmiał chyba wiarygodnie, bo nawet jeśli rzeczywiście to powiedział, nikt mu nie uwierzył.
Obudził się rano, kiedy już cała miejscowość mówiła o tym, że w maluchu znaleziono nieprzytomnego 21-latka i że nie udało się go uratować…

ZABAWA ZE ŚMIERCIĄ

W Starachowicach karetka do rannego mężczyzny przyjechała natychmiast. Pomoc była od razu, ale i tak nie na wiele się zdała. Młody człowiek za własną głupotę zapłacił najwyższą cenę.

W marcu wieczorem kilku młodych mężczyzn w mieście wspólnie piło alkohol. A potem - jak ustalili policjanci - młodzieńcom wydawało się, że znaleźli sobie fajną, bardzo ekstremalną zabawę - przebieganie przed pociągiem. Wygrywał ten, komu się to udało.

21-latek uczestniczący w zabawie przegrał. Pociąg go potrącił. Natychmiast wezwano karetkę, ta zabrała go do szpitala. Miał odciętą stopę, obrażenia głowy… Był cień nadziei na to, że chłopak przeżyje. Niestety, nadzieja umarła w tym szpitalu razem z nim. Młody, dopiero wchodzący w życie mężczyzna za makabryczną zabawę zapłacił bardzo drogo.

- Nikogo w tej sprawie nie można pociągnąć do odpowiedzialności. Nic nie wskazuje na to, by ktoś go zmuszał do przebiegania przed pociągiem, nikt go nie popchnął, przestępstwa nie było - mówi Włodzimierz Stańczak ze starachowickiej policji. - Przyczyna tragedii jest jedna: głupota. A na głupotę paragrafu nie ma…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie